Sztuczne
światło wpadało przez szparę przy uchylonych drzwiach. Zamrugałam kilkakrotnie,
przyzwyczajając wzrok do otaczającej poza zasięgiem słabego światła ciemności. Opatuliłam
się szczelniej kołdrą, która pachniała niesamowicie. Wciągnęłam tę męską woń,
upajając się nią i pozwalając, by na moje usta wkradł się odruchowy uśmieszek. Szybko
jednak zreflektowałam się oraz opuściłam kąciki ust, podnosząc się jednocześnie
do pozycji siedzącej. Nadal tuliłam się do miękkiego puchu pościeli,
przyglądając się pomieszczeniu. Łóżko, na którym leżałam, pomieściłoby jeszcze
co najmniej dwie osoby, a powleczonymi w satynowe poszewki poduszkami można by
obdarować wszystkich moich sąsiadów i jeszcze zostawić kilka dla siebie. Na
niewielkiej szafce nocnej obok zobaczyłam niewielki stosik książek i notatnik.
Już miałam zerknąć na treść otwartej strony, lecz powstrzymałam się,
przypominając sobie, że nie jestem u siebie. Westchnęłam głęboko, gdy
uzmysłowiłam sobie, dlaczego jestem w tym miejscu. Nie mogłam nigdzie dostrzec
żadnego zegarka, a rolety wielkiego okna były zasunięte. Podejrzewałam, że było
późno – w końcu w jakimś celu ktoś świecił lampy w sąsiednim pokoju.
Z wielką
niechęcią wygrzebałam się spod ciepłego kokonu i postawiłam stopy na podłodze.
Zamiast wstrząsającego chłodu przywitały mnie rozgrzane panele. Ogrzewanie
podłogowe wydało mi się wówczas najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem.
Zlustrowałam swe skąpe odzienie – miałam na sobie jedynie dość szeroką koszulkę
o jasnym odcieniu, która sięgała mi zaledwie połowy ud i podnosiła się przy
nawet najmniejszym ruchu. Z oporem ruszyłam w tym stroju do sznurka od żaluzji,
zwracając uwagę na każdy krok. Nie chciałam, by ktoś mnie usłyszał i zobaczył w
tym stroju. Oparłam się o parapet, zorientowawszy się, że mój cel jest wplątany
we frędzle przedziwnej firanki o strukturze nitek spływających aż do ziemi. Już
prawie go dosięgłam, gdy usłyszałam skrzypienie nawiasów, a zaraz potem jego zatroskany
głos.
- Cześć – powiedział, a
ja obejrzałam się przez ramię. Z ręką wyciągniętą do góry, moje odzienie
podniosło się jeszcze bardziej, a gdy to zauważyłam, moje policzki oblał
rumieniec, którego nie zdołał zamaskować nawet panujący półmrok. Czym prędzej
poprawiłam swoją pozycję, obciągając jednocześnie krańce koszulki jak
najbardziej w dół. – Niepotrzebnie tak wcześnie wstawałaś – dodał, uśmiechając
się pogodnie. Nie dopadł kontaktu, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
Zwisający z sufitu ogromny żyrandol ujawniłby nie tylko moje zażenowanie, ale i
części ciała, którymi wolałabym się nie przechwalać.
- Tak wyszło –
bąknęłam. Razem z kawałkiem kosmatego dywanu był najjaśniejszym punktem w
pokoju. Stosunkowo późno jednak zauważyłam, że ma na sobie tylko ciemne dżinsy
ściągnięte paskiem. Jego umięśniony tors niemal błyszczał w poświecie żarówek
wpadającej zza futryny. Spuściłam wzrok, jeszcze bardziej zawstydzona.
- Napijesz się herbaty?
– zaproponował. Pokiwałam tylko głową, nie ośmielając się znów na niego
spojrzeć. – To chodź do salonu.
Czekałam, aż wyjdzie pierwszy, podczas gdy on
czekał, aż to ja przekroczę próg jego sypialni i jego dżentelmeński obowiązek
oddawania pierwszeństwa kobiecie zostanie wypełniony. Z oporem uległam jego
stoickiemu spokojowi w tym oczekiwaniu, szybko omijając go, dbając przy tym, by
przypadkiem nie dotknąć jego nagiego ciała.
Zeszłam na dół z antresoli, którą zajmowały
jeszcze dwie inne pary zamkniętych drzwi, nie wypuszczając z uścisku jego
koszulki. Pomyślałam nawet, że to średnio miłe z jego strony, że podarował mi
ją, zdejmując z siebie, ale zaraz sobie uświadomiłam, że to wcale nieprawda. Wyciągnął
ją z szafki, jeszcze pachnącą lawendowym płynem do płukania. Swoją zatem musiał
po prostu zdjąć, kiedy spałam.
- Usiądź, podłączę
czajnik - powiedział, po czym zniknął za metalowymi schodami.
Zgodnie z poleceniem skierowałam się w stronę
skórzanej kanapy i usiadłam na jej środku, lustrując pozostawione na niskim
stoliku przekąski. Okruchy okalały miskę na wpół wypełnioną chipsami, a pudełko
z truskawkami nijak nie pasowało do tego obrazu. Kłóciła się z nim również woda
niegazowana i dwie kanapki z twarożkiem. Wielki telewizor, który stał na
przeciwko mnie, pokazywał mężczyznę, który wypowiadał się do mikrofonu z jachtu.
Nie mogłam się skupić na jego słowach, więc utkwiłam wzrok we fragmencie
kuchennego blatu, który był dla mnie widoczny z lewej strony. Tylko na moment
zerknęłam za siebie, by zobaczyć czarne niebo, upstrzone czerwoną łuną z
ulicznych świateł miasta. Musiała być noc.
- Mogłem w sumie
zapytać, ale zrobiłem cytrynową - jego głos wyprzedził pojawienie się jego
sylwetki, niosącej ostrożnie dwa kubki w pstre paski. - Mam nadzieję, że może
być?
Znów tylko skinęłam głową, odbierając jeden z
nich. Gorące ścianki kubka nieco odstraszyły moje palce, aczkolwiek nie na
tyle, bym zrezygnowała z dodatkowego źródła ogrzewania.
- Gorące - ostrzegł
mnie, na co wywróciłam oczami. Już miałam go skarcić za wyjątkowo wczesne
ostrzeżenia, gdy mój wzrok ponownie padł na odkryte uda. Chwyciłam jedną z
ozdobnych poduszek leżących obok i położyłam ją sobie na kolanach, pod denkiem
kubka. Zadowolona ze swojej pomysłowości, poczułam się pewniej. Nie trwało to
długo, bo widok jego klatki piersiowej ponownie sprawił, że zaczęłam się czerwienić.
- Dlaczego się
obudziłaś? Jest trzecia w nocy - rzekł. Przysiadł się obok i dziecinnie siorbał
co chwilę trochę swej herbaty.
- Ja..
- Coś nie tak? -
zapytał zaniepokojony, nachylając się w moją stronę. Uderzył mnie zapach
prawdopodobnie jego żelu pod prysznic, bo był niesamowicie świeży i
orzeźwiający.
- Po prostu.. Joe,
proszę cię, czy mógłbyś założyć koszulkę? - poprosiłam, chowając oczy za
zasłoną poplątanych włosów.
Zaśmiał się głośno. Już myślałam, że odpyskuje
drwiąco, aczkolwiek on wstał i rozejrzał się dookoła siebie.
- Przepraszam, ale
próbowałem się tutaj zdrzemnąć. A gdy szedłem do ciebie zajrzeć, wrzuciłem na
siebie tylko spodnie. Pomyślałem, że byłoby to trochę krępujące, gdybyś się
obudziła i zobaczyła mnie w bokserkach. A gdybyś to powiedziała pannie Gomez,
na bank wylądowałbym w sądzie za molestowanie nieletnich - wytłumaczył się ze
śmiechem, zakładając koszulkę. Wziął ją z oparcia fotela, a ja od razu
rozpoznałam jej szycie na ramieniu, w które wypłakiwałam się kilka godzin temu.
- Dzięki -
powiedziałam. Miałam ochotę dodać coś na temat Seleny, co zresztą zwykłam robić
przy takich okazjach. Tym razem nie mogłam, bo język uwiązł mi w gardle.
Pierwszy raz w jego obecności czułam się tak speszona, a założone przed chwilą
okrycie jego torsu dekoncentrowało mnie jeszcze bardziej niż poprzedni widok,
bo ciągle myślałam o tym, co kryje się pod cienkim materiałem. Co więcej,
odkryłam poczucie żalu, że go w ogóle na siebie narzucił. Skarciłam się w duchu
za te myśli, co niestety nie przyniosło żadnych rezultatów.
- Czemu jesteś taka
cicha?
Wzruszyłam ramionami. Nieśmiałość nie była
problemem, bardziej bezbronność. Znalazłam się w nietypowej dla siebie sytuacji
- w środku nocy przebywałam w apartamencie chłopaka, który kilka minut
wcześniej prawdopodobnie leżał na tej samej sofie, na której siedziałam, w
samej bieliźnie. Ponadto znajdował się tak blisko, na wyciągnięcie ręki. A
najbardziej niepokojące było to, że nie potrafiłam zbudować między nami
zdystansowanego podejścia i rozmowy, które tak łatwo przychodziły mi w ciągu
dnia. Jakby razem ze słońcem odeszła moja pewność siebie, zabierając ze sobą
nabytą w przeciągu ostatnich miesięcy otwartość wobec niego oraz naturalność
naszych odruchów.
Wstydziłam się własnego zachowania, własnej
dziecinności. Czułam się jak mała Demi - dziecko, które nie potrafi sobie
poradzić z powstrzymaniem budowli z klocków lego przed zawaleniem i przybiega z
tak śmiesznym problemem niczym katastrofą światową do niemalże obcej osoby.
Zawracałam mu głowę swoimi fanaberiami, zmuszając do bezsennych nocy w pełnym
odzieniu. Wplątywałam go w sprawy, które go w ogóle nie dotyczyły. Niemniej
jednak w jego towarzystwie wiedziałam, że jestem paradoksalnie bezpieczna. I to
bezpieczeństwo nie pozwalało mi wrócić tej nocy do domu - bo zdążyłam już
zapomnieć, że człowiek może je tak intensywnie odczuwać.
- Dem - zaczął cicho,
kładąc dłoń na moim barku. - Wiem, że jest ci ciężko, ale wiedz, że wierzę w
ciebie i wiem, że dasz radę, bo jesteś najsilniejszą dziewczyną, najsilniejszą
kobietą, jaką znam - mówił zupełnie szczerze. Jego źrenice nie spuszczały uwagi
z mojej twarzy, a to oznaczało, że nie może kłamać. Serce zabiło mi dwa razy
szybciej. - Nie sama - kontynuował, nie pozwalając mi na choćby minutę
rozważenia jego słów. - Jestem z tobą. Jestem i zawsze będę. Razem sobie jakoś
poradzimy. Pamiętaj o tym, dobrze?
Pokiwałam nieznacznie, zaszokowana tym, co
usłyszałam. Co prawda zbliżyliśmy się do siebie, ale podobne deklaracje nie
wydawały się leżeć w jego naturze. Dawał mi oparcie niemal każdego dnia, za co
byłam mu ogromnie wdzięczna, lecz nigdy nie spodziewałam się usłyszeć podobnych
słów. Wybiegało to znacznie poza granice wesołych pogawędek i podnoszącej na
duchu obecności drugiej osoby.
- Chcesz zostać na noc?
- Otrzymał znów tę samą odpowiedź. Nie skomentował tego nijak, upijając łyk
herbaty. - Może znajdę jakiś fajny film - zaproponował, biorąc do ręki pilota.
Klaśnięciem dłoni zgasił oślepiające lampy i zabrał się za przeglądanie ofert.
Również wgapiłam się w ekran, co było idealną wymówką do tego, by się nie
odzywać. W uszach mi nadal szumiało, a krew w żyłach przepływała jakoś
szybciej. Razem sobie jakoś poradzimy.
- Wróżkowie chrzestni!
- zawołał rozradowany Joe. Bez pytania włączył kreskówkę. - To jakie masz dziś
życzenie, Dem? - spytał z szerokim uśmiechem, obejmując mnie ramieniem.
Wstrzymałam na chwilę oddech, zaskoczona tym posunięciem.
- By wszystko miało
właśnie taki koniec - pomyślałam, ale nie wypowiedziałam na głos. W
rzeczywistości ponownie uniosłam ramiona.
Mimo upływu czasu i kolejnych przygód
animowanego chłopca z pudełka, Joe wcale nie cofnął swojej ręki, a ja coraz
bardziej wtapiałam się w niego, nie do końca świadoma swoich poczynań. Śniło mi
się piękne lawendowe pole, powalające zarówno intensywnością koloru, jak i
zapachu. Pamiętałam doskonale.
- Już cię nigdy nie
umówię z moją siostrą – dziewczęcy głos przedarł się przez zaporę snu, sycząc
niczym jadowity wąż.
- Koniec podwójnych
randek? Tragedia! – Joseph wydawał się rozbawiony oburzeniem swej towarzyszki.
– Nie martw się, nie popadnę z tego powodu w depresję.
Podniosłam
się na łokciu. Przetarłam knykciami zaspane powieki. Leżałam na kanapie, a
telewizor odpoczywał, witając mnie czernią ekranu. Usiadłam, odgarniając od
siebie przyjemny w dotyku koc z frędzlami. Dźwięki rozmowy zdawały się
pochodzić z kuchni. Nie bardzo wiedziałam, czy się tam pojawić, czy lepiej
schować. Nie miałam pojęcia, kto poza chłopakiem się tam znajdował. Na
szczęście szybko zostałam wyręczona w podejmowaniu tej decyzji.
- Powiedz Nickowi, że
żyję, mam się świetnie i nie musicie mnie sprawdzać – rzekł stanowczo Joe,
pojawiając się w zasięgu mojego wzroku. Ujrzawszy, że się obudziłam, uśmiechnął
się do mnie łagodnie. Odwdzięczyłam się tym samym i prawdopodobnie byłby to jeden
z najprzyjemniejszych sposobów na rozpoczęcie dnia, gdyby tuż za nim nie
pojawiła się wysoka dziewczyna o długich włosach o różnych odcieniach brązu.
- Proszę bardzo, jego
płyta – zwrócił się do niej brunet, rzeczywiście podając jej płaskie, plastikowe
pudełko.
- Och. – Szatynka wbiła
we mnie swe przenikliwie spojrzenie z taką mocą, że aż spuściłam głowę.
- Masz – ponaglił ją
Joe.
- Tracisz tylko swój
czas, Piękna – powiedziała w drodze do wyjścia, a jej kilkunastocentymetrowe
obcasy mocno stukały o podłogę. Nikt jej nie odpowiedział, więc wyszła bez
pożegnania, pozostawiając za sobą krępującą ciszę.
Zagryzłam
policzek od wewnątrz, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Domyśliłam się, jak
ta cała sytuacja musiała wyglądać. Zastała mnie w jego mieszkaniu, ubraną
jedynie w jego koszulkę i śpiącą na kanapie w salonie.
- Przepraszam cię za
nią – rzucił Joe, zupełnie nie przejmując się zaistniałą sytuacją. – W łazience
są twoje ubrania, wysuszone i poskładane. Zostawiłem też na koszu czysty
ręcznik, odśwież się, a ja przygotuję jakieś śniadanie.
- Joe?
- Tak?
- Czy to była Miley
Cyrus?
- To była dziewczyna
mojego brata.
Przyjęłam
tę wiadomość bez zbędnych dociekliwości. Selena przecież wspominała mi nieraz,
kim jest wybranka Nicholasa Jonasa. Zazwyczaj jeszcze dodawała, jak bardzo jej
nie znosi. Po tym porannym spotkaniu nie mogłam mieć do jej poglądów żadnych
obiekcji. Jednocześnie wcale ich nie popierałam. W końcu zastała swego
przyszłego szwagra w dość dwuznacznej sytuacji, podczas gdy jeszcze kilka dni
wcześniej próbowała go wyswatać z własną siostrą, na co on dał jej w pewnym
sensie przyzwolenie, zgadzając się na wspólnie spędzone wieczory.
Na widok
ogromnej wanny i rzędu różnorakich płynów oraz olejków do kąpieli nie mogłam
przekonać się do szybkiego prysznica. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, biorąc do
ręki pierwszą z brzegu buteleczkę. Wlałam trochę jej zawartości, a piękny
kakaowy zapach rozniósł się po pomieszczeniu tak samo szybko, jak woda zaczęła
zamieniać się w puchatą pianę. To było dziwne wrażenie – leżeć w Jego wannie,
rozprowadzać na skórze Jego kosmetyki, pachnieć Nim. Wszystko wydawało się tak
inne i nowe, tak nieznane. Choć nie dostrzegałam tego podczas naszych
wcześniejszych spotkań, rzeczywistość Josepha znacznie odbiegała od mojej. I
chociaż jego łazienka lśniła czystością, a jasne kafelki do złudzenia
przypominały te w naszej – wszystko było jakby nie tak. Nie należałam do tego
miejsca. Lecz czy to, którego byłam częścią, jeszcze istniało?
Lekko
wyświechtana bluza i dopasowane dżinsy były nieco pomięte po nocy spędzonej w
suszarce, lecz z ulgą pokazałam się w nich w kuchni. Lekko przetłuszczone włosy
spięłam wysoko na czubku głowy, nie chcąc nadużywać gościnności chłopaka i
czekać w jego mieszkaniu, aż wyschną.
- Wszystko okay? –
zapytał Joe, spoglądając na mnie znad patelni.
- Tak – odparłam słabym
głosem, zaraz karcąc się za to w duchu. Kąpiel zmyła ze mnie całą nieporadność
i doskwierającą samotność, które zawładnęły mną po zachodzie słońca. Pozwoliła
również przywrócić twarz silnej dziewczyny, nietarganej nieznanymi uczuciami.
Zajęłam
wysokie krzesło przy barku połączonym z wyspą. Kuchenny blat przypominał
pobojowisko, imitując wojnę jajeczno-serową. Sam chłopak nieporadnie operował
drewnianą szpatułką, którą próbował przewrócić omlet na patelni na drugą
stronę. Podejrzewałam, że rzadko używał tych wszystkich srebrnych garnków,
porcelanowych talerzy i wywieszonych na haczykach rozmaitych łyżek do
gotowania. W końcu od czego były wszechobecne knajpki z proponowanym dowozem do
domu.
- Mam nadzieję, że
lubisz omlety – mruknął bardziej do siebie niż do mnie, nie odrywając wzroku od
jajecznej masy, która niemal wylewała się z patelni.
Podparłam głowę na łokciu, tłumiąc w sobie
ziewnięcie. Obserwowałam każdy ruch Josepha, podczas gdy radio skutecznie
wypełniało panująca między nami ciszę i ożywiało pomieszczenie, do którego
przez kłęby szarych chmur nie wpadał nawet jeden promyk słońca. Nie chciałam
wracać do łazienkowych rozmyślań, więc całą swą uwagę poświęciłam jego sylwetce.
Jego umięśnione ręce miały na sobie jeszcze ostatnie oznaki letnich promieni,
lecz nie różniły się kolorytem od skóry pleców. Te zaś były zbudowane książkowo
- szerokie ramiona, węższa talia. Chodził na siłownię w każdy poniedziałek i
nieraz proponował mi przyłączenie się, jednak ja nie byłam fanką wysiłku
fizycznego. Niemniej jednak wyobrażenie jego ciała zroszonego kropelkami potu
lekko wyprowadziło mnie z równowagi.
- Czemu mi się tak
przyglądasz? - zapytał Joe ze śmiechem, podchodząc do mnie z rozgrzaną
patelnią. Moje policzki oblał rumieniec, a ja sama byłam wdzięczna istocie
świata, że ludzie nie są zdolni do czytania w myślach.
- A ty czemu znów
jesteś bez koszulki? - wypomniałam mu hardo. Nadęłam usta zadowolona z siebie,
patrząc mu prosto w oczy.
- Chciałem sprawdzić,
czy cię pociągam - stwierdził, grzebiąc z łoskotem w jednej z kuchennych szafek
nad swoją głową.
- Że co? - wydukałam
zażenowana.
- Tak łatwo cię
zawstydzić, Dem - parsknął, obdarowując mnie kuksańcem w bok. - Poplamiłem
koszulkę tłuszczem, więc ją zdjąłem - wytłumaczył się. Odebrałam od niego niepewnie
sztućce, analizując swoje położenie w tej rozmowie. Nie musiałam jednak długo
nad tym rozmyślać, by domyślić się, że jestem na przegranej pozycji. Nie
powiedziałam więc już nic, nie chcąc się kompromitować i dawać mu satysfakcji,
że krępuje mnie swą nagością. Aby usprawiedliwić swą cichość, zaczęłam udawać,
że słucham relacji reportera radiowego, który przedstawiał najnowsze fakty.
- Godzina 8.00, czas na
wiadomości – zakomunikował kobiecy głos, który każdy szanujący się mieszkaniec
Los Angeles słyszał każdego ranka i prawdopodobnie nie darzył zbyt wielką
sympatią. W końcu nic, co kojarzy się z wczesnym wstawaniem oraz obowiązkiem
podjęcia kolejnego dnia pracy, nie budziło sympatii.
Bez
większego skupienia wysłuchałam prognozy pogody – miało padać do samych świąt –
i kilku informacji na temat kursu walut na rynku oraz kontrowersyjnej wypowiedzi
jednego z polityków. Kreśląc palcem kółka na jasnym blacie barku, nieomal
podskoczyłam na dźwięk słów „koncert” i „Dion”.
- Który dziś? –
zapytałam bezzwłocznie, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kalendarza.
Najwyraźniej jednak Joseph nie potrzebował do życia tak trywialnych wynalazków.
- Uhm, nie wiem –
rzekł, rzucając mi zaciekawione spojrzenie.
- Nie mam ze sobą
komórki, mógłbyś to sprawdzić?
- Jasne. – Wyłączył
palnik kuchenki i wyjął z kieszeni dżinsów czarny telefon. – Trzynasty.
- Piątek?
- Czyżby panna Lovato
była przesądna? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem i mogłabym przysiąc, że wyczułam
w jego głosie flirciarską nutkę.
- Zaczynasz mówić jak
Selena, a to już się robi niebezpieczne – odparłam, podpierając dłonią czoło.
Uśmiechnęłam się do niego, nie mogąc dłużej utrzymać poważnej miny na widok
jego uradowanej twarzy. Pomyślałam, że moja obecność być może nawet sprawia mu
przyjemność. W końcu to musiało wcale nie być takie miłe – mieszkać samemu w
tym wielkim mieszkaniu. Budzić się w totalnej ciszy, zasypiać z poczuciem odosobnienia.
Płaski
talerz zderzył się delikatnie z blatem tuż przede mną. Nad lekko wysmażonym
omletem unosiły się pojedyncze wstęgi pary, a spieczone grzanki nijak nie
nadawały temu daniu polotu.
- Joey, kochanie,
rozumiem, że to dla nas dwojga – powiedziałam ironicznie, zadziwiona wielkością
tego, co przede mną postawił.
- Dem, kochanie, moja
porcja jest o dwa razy większa – odrzekł, a jego nieścieralny od kilkunastu
minut uśmiech zaczął mi się udzielać. – Poza tym nie jestem aż takim
romantykiem, by jeść z jednego talerza, nie przesadzajmy.
- Dyskutowałabym nad
kwestią, czy w ogóle jest w tobie cokolwiek z romantyka. – Wzięłam do ręki
srebrny widelec i zaczęłam ostrożnie oddzielać kawałek omletu. W środku
wyglądał całkiem przyzwoicie.
- Jestem gotów nawet do
wyśpiewywania ballad pod oknem swej ukochanej! – zaoponował, siadając obok
mnie, kiedy nieufnie przeżuwałam pierwszy kęs posiłku.
- I wybijania tych
okien – uzupełniłam jego wypowiedź, przełknąwszy go bez trudu i postanawiając
skosztować grzanki. Miałam nadzieję, że przynajmniej jej zaoszczędził dodatku
sporej ilości soli.
- Przyznaj, że to był
wręcz heroiczny czyn. – Szturchnął mnie ramieniem, przez co się zakrztusiłam.
Podał mi bez słowa szklankę z sokiem pomarańczowym, który nalał już wcześniej,
i czekał cierpliwie, aż w końcu opanuję kaszel.
- Nadal mi za nie nie
zapłaciłeś – wyrzuciłam mu w obronie.
- Jaki ty masz tupet,
żeby od bogatego faceta pieniądze wyciągać.
Pokręciłam
ze śmiechem głową. Wrzuciłam do ust resztkę pieczonego chleba, który smakował
wyjątkowo dobrze, kiedy już nałożyło się na niego sporą warstwę masła
czekoladowego. Byłam mu wdzięczna za to, że zachowuje się tak, jakby
poprzedniej nocy nie wydarzyło się nic wielkiego. Żartował, ironizował,
prowadził jedną z naszych gier słownych, nad których sensem nigdy się zbytnio
nie zastanawiałam. Zawsze czułam się podczas nich zupełnie beztrosko, również
teraz. Nie myślałam o domu, bo i po co. Joe działał kojąco na wszystko – w jego
obecności mogłam zapomnieć o wszystkich problemach.
- Dlaczego pytałaś o
datę?
- Och, tak! Za tydzień
jest koncert Celine Dion, na który idę z Seleną – odpowiedziałam, dziękując mu
w duchu za przypomnienie. W natłoku ostatnich wydarzeń zupełnie zapomniałam o
przypiętych do tablicy korkowej biletów. – W sumie to nie wiem, czy powinnam
iść.
- Dlaczego nie? –
Odezwał się z pełną buzią, a gdy zerknęłam na jego jedzenie, okazało się, że go
już po prostu nie ma. Odpuściłam sobie komentowanie szybkości, z jaką pochłonął
swoją podwójną porcję, naprawdę zmartwiona tym, co sobie uświadomiłam.
- Mam żałobę. –
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam rezygnować z tak wspaniałej okazji, lecz
jednocześnie widziałam w tym coś niestosownego.
- Dem, twoja mama na
pewno nie chciałaby, żebyś się zamknęła w pokoju i opłakiwała jej odejście
przez następny rok. – Spoważniał, przyglądając mi się uważnie.
Zamrugałam
pod jego wnikliwym spojrzeniem, pocierając nerwowo dłonie.
- Może masz rację.
Chyba troszkę za bardzo wzięłam sobie do serca tę moją zasadę. Ale lipiec to piękny miesiąc, pasuje do tego rozdziału. Mały indirect dla Aneczki: kanapa.