31.07.2015

R. 18 ` Bezpieczeństwo

                Sztuczne światło wpadało przez szparę przy uchylonych drzwiach. Zamrugałam kilkakrotnie, przyzwyczajając wzrok do otaczającej poza zasięgiem słabego światła ciemności. Opatuliłam się szczelniej kołdrą, która pachniała niesamowicie. Wciągnęłam tę męską woń, upajając się nią i pozwalając, by na moje usta wkradł się odruchowy uśmieszek. Szybko jednak zreflektowałam się oraz opuściłam kąciki ust, podnosząc się jednocześnie do pozycji siedzącej. Nadal tuliłam się do miękkiego puchu pościeli, przyglądając się pomieszczeniu. Łóżko, na którym leżałam, pomieściłoby jeszcze co najmniej dwie osoby, a powleczonymi w satynowe poszewki poduszkami można by obdarować wszystkich moich sąsiadów i jeszcze zostawić kilka dla siebie. Na niewielkiej szafce nocnej obok zobaczyłam niewielki stosik książek i notatnik. Już miałam zerknąć na treść otwartej strony, lecz powstrzymałam się, przypominając sobie, że nie jestem u siebie. Westchnęłam głęboko, gdy uzmysłowiłam sobie, dlaczego jestem w tym miejscu. Nie mogłam nigdzie dostrzec żadnego zegarka, a rolety wielkiego okna były zasunięte. Podejrzewałam, że było późno – w końcu w jakimś celu ktoś świecił lampy w sąsiednim pokoju.
                Z wielką niechęcią wygrzebałam się spod ciepłego kokonu i postawiłam stopy na podłodze. Zamiast wstrząsającego chłodu przywitały mnie rozgrzane panele. Ogrzewanie podłogowe wydało mi się wówczas najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Zlustrowałam swe skąpe odzienie – miałam na sobie jedynie dość szeroką koszulkę o jasnym odcieniu, która sięgała mi zaledwie połowy ud i podnosiła się przy nawet najmniejszym ruchu. Z oporem ruszyłam w tym stroju do sznurka od żaluzji, zwracając uwagę na każdy krok. Nie chciałam, by ktoś mnie usłyszał i zobaczył w tym stroju. Oparłam się o parapet, zorientowawszy się, że mój cel jest wplątany we frędzle przedziwnej firanki o strukturze nitek spływających aż do ziemi. Już prawie go dosięgłam, gdy usłyszałam skrzypienie nawiasów, a zaraz potem jego zatroskany głos.
 - Cześć – powiedział, a ja obejrzałam się przez ramię. Z ręką wyciągniętą do góry, moje odzienie podniosło się jeszcze bardziej, a gdy to zauważyłam, moje policzki oblał rumieniec, którego nie zdołał zamaskować nawet panujący półmrok. Czym prędzej poprawiłam swoją pozycję, obciągając jednocześnie krańce koszulki jak najbardziej w dół. – Niepotrzebnie tak wcześnie wstawałaś – dodał, uśmiechając się pogodnie. Nie dopadł kontaktu, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Zwisający z sufitu ogromny żyrandol ujawniłby nie tylko moje zażenowanie, ale i części ciała, którymi wolałabym się nie przechwalać.
 - Tak wyszło – bąknęłam. Razem z kawałkiem kosmatego dywanu był najjaśniejszym punktem w pokoju. Stosunkowo późno jednak zauważyłam, że ma na sobie tylko ciemne dżinsy ściągnięte paskiem. Jego umięśniony tors niemal błyszczał w poświecie żarówek wpadającej zza futryny. Spuściłam wzrok, jeszcze bardziej zawstydzona.
 - Napijesz się herbaty? – zaproponował. Pokiwałam tylko głową, nie ośmielając się znów na niego spojrzeć. – To chodź do salonu.
Czekałam, aż wyjdzie pierwszy, podczas gdy on czekał, aż to ja przekroczę próg jego sypialni i jego dżentelmeński obowiązek oddawania pierwszeństwa kobiecie zostanie wypełniony. Z oporem uległam jego stoickiemu spokojowi w tym oczekiwaniu, szybko omijając go, dbając przy tym, by przypadkiem nie dotknąć jego nagiego ciała.
Zeszłam na dół z antresoli, którą zajmowały jeszcze dwie inne pary zamkniętych drzwi, nie wypuszczając z uścisku jego koszulki. Pomyślałam nawet, że to średnio miłe z jego strony, że podarował mi ją, zdejmując z siebie, ale zaraz sobie uświadomiłam, że to wcale nieprawda. Wyciągnął ją z szafki, jeszcze pachnącą lawendowym płynem do płukania. Swoją zatem musiał po prostu zdjąć, kiedy spałam.
 - Usiądź, podłączę czajnik - powiedział, po czym zniknął za metalowymi schodami.
Zgodnie z poleceniem skierowałam się w stronę skórzanej kanapy i usiadłam na jej środku, lustrując pozostawione na niskim stoliku przekąski. Okruchy okalały miskę na wpół wypełnioną chipsami, a pudełko z truskawkami nijak nie pasowało do tego obrazu. Kłóciła się z nim również woda niegazowana i dwie kanapki z twarożkiem. Wielki telewizor, który stał na przeciwko mnie, pokazywał mężczyznę, który wypowiadał się do mikrofonu z jachtu. Nie mogłam się skupić na jego słowach, więc utkwiłam wzrok we fragmencie kuchennego blatu, który był dla mnie widoczny z lewej strony. Tylko na moment zerknęłam za siebie, by zobaczyć czarne niebo, upstrzone czerwoną łuną z ulicznych świateł miasta. Musiała być noc.
 - Mogłem w sumie zapytać, ale zrobiłem cytrynową - jego głos wyprzedził pojawienie się jego sylwetki, niosącej ostrożnie dwa kubki w pstre paski. - Mam nadzieję, że może być?
Znów tylko skinęłam głową, odbierając jeden z nich. Gorące ścianki kubka nieco odstraszyły moje palce, aczkolwiek nie na tyle, bym zrezygnowała z dodatkowego źródła ogrzewania.
 - Gorące - ostrzegł mnie, na co wywróciłam oczami. Już miałam go skarcić za wyjątkowo wczesne ostrzeżenia, gdy mój wzrok ponownie padł na odkryte uda. Chwyciłam jedną z ozdobnych poduszek leżących obok i położyłam ją sobie na kolanach, pod denkiem kubka. Zadowolona ze swojej pomysłowości, poczułam się pewniej. Nie trwało to długo, bo widok jego klatki piersiowej ponownie sprawił, że zaczęłam się czerwienić.
 - Dlaczego się obudziłaś? Jest trzecia w nocy - rzekł. Przysiadł się obok i dziecinnie siorbał co chwilę trochę swej herbaty.
 - Ja..
 - Coś nie tak? - zapytał zaniepokojony, nachylając się w moją stronę. Uderzył mnie zapach prawdopodobnie jego żelu pod prysznic, bo był niesamowicie świeży i orzeźwiający.
 - Po prostu.. Joe, proszę cię, czy mógłbyś założyć koszulkę? - poprosiłam, chowając oczy za zasłoną poplątanych włosów.
Zaśmiał się głośno. Już myślałam, że odpyskuje drwiąco, aczkolwiek on wstał i rozejrzał się dookoła siebie.
 - Przepraszam, ale próbowałem się tutaj zdrzemnąć. A gdy szedłem do ciebie zajrzeć, wrzuciłem na siebie tylko spodnie. Pomyślałem, że byłoby to trochę krępujące, gdybyś się obudziła i zobaczyła mnie w bokserkach. A gdybyś to powiedziała pannie Gomez, na bank wylądowałbym w sądzie za molestowanie nieletnich - wytłumaczył się ze śmiechem, zakładając koszulkę. Wziął ją z oparcia fotela, a ja od razu rozpoznałam jej szycie na ramieniu, w które wypłakiwałam się kilka godzin temu.
 - Dzięki - powiedziałam. Miałam ochotę dodać coś na temat Seleny, co zresztą zwykłam robić przy takich okazjach. Tym razem nie mogłam, bo język uwiązł mi w gardle. Pierwszy raz w jego obecności czułam się tak speszona, a założone przed chwilą okrycie jego torsu dekoncentrowało mnie jeszcze bardziej niż poprzedni widok, bo ciągle myślałam o tym, co kryje się pod cienkim materiałem. Co więcej, odkryłam poczucie żalu, że go w ogóle na siebie narzucił. Skarciłam się w duchu za te myśli, co niestety nie przyniosło żadnych rezultatów.
 - Czemu jesteś taka cicha?
Wzruszyłam ramionami. Nieśmiałość nie była problemem, bardziej bezbronność. Znalazłam się w nietypowej dla siebie sytuacji - w środku nocy przebywałam w apartamencie chłopaka, który kilka minut wcześniej prawdopodobnie leżał na tej samej sofie, na której siedziałam, w samej bieliźnie. Ponadto znajdował się tak blisko, na wyciągnięcie ręki. A najbardziej niepokojące było to, że nie potrafiłam zbudować między nami zdystansowanego podejścia i rozmowy, które tak łatwo przychodziły mi w ciągu dnia. Jakby razem ze słońcem odeszła moja pewność siebie, zabierając ze sobą nabytą w przeciągu ostatnich miesięcy otwartość wobec niego oraz naturalność naszych odruchów.
Wstydziłam się własnego zachowania, własnej dziecinności. Czułam się jak mała Demi - dziecko, które nie potrafi sobie poradzić z powstrzymaniem budowli z klocków lego przed zawaleniem i przybiega z tak śmiesznym problemem niczym katastrofą światową do niemalże obcej osoby. Zawracałam mu głowę swoimi fanaberiami, zmuszając do bezsennych nocy w pełnym odzieniu. Wplątywałam go w sprawy, które go w ogóle nie dotyczyły. Niemniej jednak w jego towarzystwie wiedziałam, że jestem paradoksalnie bezpieczna. I to bezpieczeństwo nie pozwalało mi wrócić tej nocy do domu - bo zdążyłam już zapomnieć, że człowiek może je tak intensywnie odczuwać.
 - Dem - zaczął cicho, kładąc dłoń na moim barku. - Wiem, że jest ci ciężko, ale wiedz, że wierzę w ciebie i wiem, że dasz radę, bo jesteś najsilniejszą dziewczyną, najsilniejszą kobietą, jaką znam - mówił zupełnie szczerze. Jego źrenice nie spuszczały uwagi z mojej twarzy, a to oznaczało, że nie może kłamać. Serce zabiło mi dwa razy szybciej. - Nie sama - kontynuował, nie pozwalając mi na choćby minutę rozważenia jego słów. - Jestem z tobą. Jestem i zawsze będę. Razem sobie jakoś poradzimy. Pamiętaj o tym, dobrze?
Pokiwałam nieznacznie, zaszokowana tym, co usłyszałam. Co prawda zbliżyliśmy się do siebie, ale podobne deklaracje nie wydawały się leżeć w jego naturze. Dawał mi oparcie niemal każdego dnia, za co byłam mu ogromnie wdzięczna, lecz nigdy nie spodziewałam się usłyszeć podobnych słów. Wybiegało to znacznie poza granice wesołych pogawędek i podnoszącej na duchu obecności drugiej osoby.
 - Chcesz zostać na noc? - Otrzymał znów tę samą odpowiedź. Nie skomentował tego nijak, upijając łyk herbaty. - Może znajdę jakiś fajny film - zaproponował, biorąc do ręki pilota. Klaśnięciem dłoni zgasił oślepiające lampy i zabrał się za przeglądanie ofert. Również wgapiłam się w ekran, co było idealną wymówką do tego, by się nie odzywać. W uszach mi nadal szumiało, a krew w żyłach przepływała jakoś szybciej. Razem sobie jakoś poradzimy.
 - Wróżkowie chrzestni! - zawołał rozradowany Joe. Bez pytania włączył kreskówkę. - To jakie masz dziś życzenie, Dem? - spytał z szerokim uśmiechem, obejmując mnie ramieniem. Wstrzymałam na chwilę oddech, zaskoczona tym posunięciem.
 - By wszystko miało właśnie taki koniec - pomyślałam, ale nie wypowiedziałam na głos. W rzeczywistości ponownie uniosłam ramiona.
Mimo upływu czasu i kolejnych przygód animowanego chłopca z pudełka, Joe wcale nie cofnął swojej ręki, a ja coraz bardziej wtapiałam się w niego, nie do końca świadoma swoich poczynań. Śniło mi się piękne lawendowe pole, powalające zarówno intensywnością koloru, jak i zapachu. Pamiętałam doskonale.

 - Już cię nigdy nie umówię z moją siostrą – dziewczęcy głos przedarł się przez zaporę snu, sycząc niczym jadowity wąż.
 - Koniec podwójnych randek? Tragedia! – Joseph wydawał się rozbawiony oburzeniem swej towarzyszki. – Nie martw się, nie popadnę z tego powodu w depresję.
                Podniosłam się na łokciu. Przetarłam knykciami zaspane powieki. Leżałam na kanapie, a telewizor odpoczywał, witając mnie czernią ekranu. Usiadłam, odgarniając od siebie przyjemny w dotyku koc z frędzlami. Dźwięki rozmowy zdawały się pochodzić z kuchni. Nie bardzo wiedziałam, czy się tam pojawić, czy lepiej schować. Nie miałam pojęcia, kto poza chłopakiem się tam znajdował. Na szczęście szybko zostałam wyręczona w podejmowaniu tej decyzji.
 - Powiedz Nickowi, że żyję, mam się świetnie i nie musicie mnie sprawdzać – rzekł stanowczo Joe, pojawiając się w zasięgu mojego wzroku. Ujrzawszy, że się obudziłam, uśmiechnął się do mnie łagodnie. Odwdzięczyłam się tym samym i prawdopodobnie byłby to jeden z najprzyjemniejszych sposobów na rozpoczęcie dnia, gdyby tuż za nim nie pojawiła się wysoka dziewczyna o długich włosach o różnych odcieniach brązu.
 - Proszę bardzo, jego płyta – zwrócił się do niej brunet, rzeczywiście podając jej płaskie, plastikowe pudełko.
 - Och. – Szatynka wbiła we mnie swe przenikliwie spojrzenie z taką mocą, że aż spuściłam głowę.
 - Masz – ponaglił ją Joe.
 - Tracisz tylko swój czas, Piękna – powiedziała w drodze do wyjścia, a jej kilkunastocentymetrowe obcasy mocno stukały o podłogę. Nikt jej nie odpowiedział, więc wyszła bez pożegnania, pozostawiając za sobą krępującą ciszę.
                Zagryzłam policzek od wewnątrz, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Domyśliłam się, jak ta cała sytuacja musiała wyglądać. Zastała mnie w jego mieszkaniu, ubraną jedynie w jego koszulkę i śpiącą na kanapie w salonie.
 - Przepraszam cię za nią – rzucił Joe, zupełnie nie przejmując się zaistniałą sytuacją. – W łazience są twoje ubrania, wysuszone i poskładane. Zostawiłem też na koszu czysty ręcznik, odśwież się, a ja przygotuję jakieś śniadanie.
 - Joe?
 - Tak?
 - Czy to była Miley Cyrus?
 - To była dziewczyna mojego brata.
                Przyjęłam tę wiadomość bez zbędnych dociekliwości. Selena przecież wspominała mi nieraz, kim jest wybranka Nicholasa Jonasa. Zazwyczaj jeszcze dodawała, jak bardzo jej nie znosi. Po tym porannym spotkaniu nie mogłam mieć do jej poglądów żadnych obiekcji. Jednocześnie wcale ich nie popierałam. W końcu zastała swego przyszłego szwagra w dość dwuznacznej sytuacji, podczas gdy jeszcze kilka dni wcześniej próbowała go wyswatać z własną siostrą, na co on dał jej w pewnym sensie przyzwolenie, zgadzając się na wspólnie spędzone wieczory.
                Na widok ogromnej wanny i rzędu różnorakich płynów oraz olejków do kąpieli nie mogłam przekonać się do szybkiego prysznica. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą, biorąc do ręki pierwszą z brzegu buteleczkę. Wlałam trochę jej zawartości, a piękny kakaowy zapach rozniósł się po pomieszczeniu tak samo szybko, jak woda zaczęła zamieniać się w puchatą pianę. To było dziwne wrażenie – leżeć w Jego wannie, rozprowadzać na skórze Jego kosmetyki, pachnieć Nim. Wszystko wydawało się tak inne i nowe, tak nieznane. Choć nie dostrzegałam tego podczas naszych wcześniejszych spotkań, rzeczywistość Josepha znacznie odbiegała od mojej. I chociaż jego łazienka lśniła czystością, a jasne kafelki do złudzenia przypominały te w naszej – wszystko było jakby nie tak. Nie należałam do tego miejsca. Lecz czy to, którego byłam częścią, jeszcze istniało? 
                Lekko wyświechtana bluza i dopasowane dżinsy były nieco pomięte po nocy spędzonej w suszarce, lecz z ulgą pokazałam się w nich w kuchni. Lekko przetłuszczone włosy spięłam wysoko na czubku głowy, nie chcąc nadużywać gościnności chłopaka i czekać w jego mieszkaniu, aż wyschną.
 - Wszystko okay? – zapytał Joe, spoglądając na mnie znad patelni.
 - Tak – odparłam słabym głosem, zaraz karcąc się za to w duchu. Kąpiel zmyła ze mnie całą nieporadność i doskwierającą samotność, które zawładnęły mną po zachodzie słońca. Pozwoliła również przywrócić twarz silnej dziewczyny, nietarganej nieznanymi uczuciami.
                Zajęłam wysokie krzesło przy barku połączonym z wyspą. Kuchenny blat przypominał pobojowisko, imitując wojnę jajeczno-serową. Sam chłopak nieporadnie operował drewnianą szpatułką, którą próbował przewrócić omlet na patelni na drugą stronę. Podejrzewałam, że rzadko używał tych wszystkich srebrnych garnków, porcelanowych talerzy i wywieszonych na haczykach rozmaitych łyżek do gotowania. W końcu od czego były wszechobecne knajpki z proponowanym dowozem do domu.
 - Mam nadzieję, że lubisz omlety – mruknął bardziej do siebie niż do mnie, nie odrywając wzroku od jajecznej masy, która niemal wylewała się z patelni.
Podparłam głowę na łokciu, tłumiąc w sobie ziewnięcie. Obserwowałam każdy ruch Josepha, podczas gdy radio skutecznie wypełniało panująca między nami ciszę i ożywiało pomieszczenie, do którego przez kłęby szarych chmur nie wpadał nawet jeden promyk słońca. Nie chciałam wracać do łazienkowych rozmyślań, więc całą swą uwagę poświęciłam jego sylwetce. Jego umięśnione ręce miały na sobie jeszcze ostatnie oznaki letnich promieni, lecz nie różniły się kolorytem od skóry pleców. Te zaś były zbudowane książkowo - szerokie ramiona, węższa talia. Chodził na siłownię w każdy poniedziałek i nieraz proponował mi przyłączenie się, jednak ja nie byłam fanką wysiłku fizycznego. Niemniej jednak wyobrażenie jego ciała zroszonego kropelkami potu lekko wyprowadziło mnie z równowagi.
 - Czemu mi się tak przyglądasz? - zapytał Joe ze śmiechem, podchodząc do mnie z rozgrzaną patelnią. Moje policzki oblał rumieniec, a ja sama byłam wdzięczna istocie świata, że ludzie nie są zdolni do czytania w myślach.
 - A ty czemu znów jesteś bez koszulki? - wypomniałam mu hardo. Nadęłam usta zadowolona z siebie, patrząc mu prosto w oczy.
 - Chciałem sprawdzić, czy cię pociągam - stwierdził, grzebiąc z łoskotem w jednej z kuchennych szafek nad swoją głową.
 - Że co? - wydukałam zażenowana.
 - Tak łatwo cię zawstydzić, Dem - parsknął, obdarowując mnie kuksańcem w bok. - Poplamiłem koszulkę tłuszczem, więc ją zdjąłem - wytłumaczył się. Odebrałam od niego niepewnie sztućce, analizując swoje położenie w tej rozmowie. Nie musiałam jednak długo nad tym rozmyślać, by domyślić się, że jestem na przegranej pozycji. Nie powiedziałam więc już nic, nie chcąc się kompromitować i dawać mu satysfakcji, że krępuje mnie swą nagością. Aby usprawiedliwić swą cichość, zaczęłam udawać, że słucham relacji reportera radiowego, który przedstawiał najnowsze fakty.
 - Godzina 8.00, czas na wiadomości – zakomunikował kobiecy głos, który każdy szanujący się mieszkaniec Los Angeles słyszał każdego ranka i prawdopodobnie nie darzył zbyt wielką sympatią. W końcu nic, co kojarzy się z wczesnym wstawaniem oraz obowiązkiem podjęcia kolejnego dnia pracy, nie budziło sympatii.
                Bez większego skupienia wysłuchałam prognozy pogody – miało padać do samych świąt – i kilku informacji na temat kursu walut na rynku oraz kontrowersyjnej wypowiedzi jednego z polityków. Kreśląc palcem kółka na jasnym blacie barku, nieomal podskoczyłam na dźwięk słów „koncert” i „Dion”.
 - Który dziś? – zapytałam bezzwłocznie, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kalendarza. Najwyraźniej jednak Joseph nie potrzebował do życia tak trywialnych wynalazków.
 - Uhm, nie wiem – rzekł, rzucając mi zaciekawione spojrzenie.
 - Nie mam ze sobą komórki, mógłbyś to sprawdzić?
 - Jasne. – Wyłączył palnik kuchenki i wyjął z kieszeni dżinsów czarny telefon. – Trzynasty.
 - Piątek?
 - Czyżby panna Lovato była przesądna? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem i mogłabym przysiąc, że wyczułam w jego głosie flirciarską nutkę.
 - Zaczynasz mówić jak Selena, a to już się robi niebezpieczne – odparłam, podpierając dłonią czoło. Uśmiechnęłam się do niego, nie mogąc dłużej utrzymać poważnej miny na widok jego uradowanej twarzy. Pomyślałam, że moja obecność być może nawet sprawia mu przyjemność. W końcu to musiało wcale nie być takie miłe – mieszkać samemu w tym wielkim mieszkaniu. Budzić się w totalnej ciszy, zasypiać z poczuciem odosobnienia.
                Płaski talerz zderzył się delikatnie z blatem tuż przede mną. Nad lekko wysmażonym omletem unosiły się pojedyncze wstęgi pary, a spieczone grzanki nijak nie nadawały temu daniu polotu.
 - Joey, kochanie, rozumiem, że to dla nas dwojga – powiedziałam ironicznie, zadziwiona wielkością tego, co przede mną postawił.
 - Dem, kochanie, moja porcja jest o dwa razy większa – odrzekł, a jego nieścieralny od kilkunastu minut uśmiech zaczął mi się udzielać. – Poza tym nie jestem aż takim romantykiem, by jeść z jednego talerza, nie przesadzajmy.
 - Dyskutowałabym nad kwestią, czy w ogóle jest w tobie cokolwiek z romantyka. – Wzięłam do ręki srebrny widelec i zaczęłam ostrożnie oddzielać kawałek omletu. W środku wyglądał całkiem przyzwoicie.
 - Jestem gotów nawet do wyśpiewywania ballad pod oknem swej ukochanej! – zaoponował, siadając obok mnie, kiedy nieufnie przeżuwałam pierwszy kęs posiłku.
 - I wybijania tych okien – uzupełniłam jego wypowiedź, przełknąwszy go bez trudu i postanawiając skosztować grzanki. Miałam nadzieję, że przynajmniej jej zaoszczędził dodatku sporej ilości soli.
 - Przyznaj, że to był wręcz heroiczny czyn. – Szturchnął mnie ramieniem, przez co się zakrztusiłam. Podał mi bez słowa szklankę z sokiem pomarańczowym, który nalał już wcześniej, i czekał cierpliwie, aż w końcu opanuję kaszel.
 - Nadal mi za nie nie zapłaciłeś – wyrzuciłam mu w obronie.
 - Jaki ty masz tupet, żeby od bogatego faceta pieniądze wyciągać.
                Pokręciłam ze śmiechem głową. Wrzuciłam do ust resztkę pieczonego chleba, który smakował wyjątkowo dobrze, kiedy już nałożyło się na niego sporą warstwę masła czekoladowego. Byłam mu wdzięczna za to, że zachowuje się tak, jakby poprzedniej nocy nie wydarzyło się nic wielkiego. Żartował, ironizował, prowadził jedną z naszych gier słownych, nad których sensem nigdy się zbytnio nie zastanawiałam. Zawsze czułam się podczas nich zupełnie beztrosko, również teraz. Nie myślałam o domu, bo i po co. Joe działał kojąco na wszystko – w jego obecności mogłam zapomnieć o wszystkich problemach.
 - Dlaczego pytałaś o datę?
 - Och, tak! Za tydzień jest koncert Celine Dion, na który idę z Seleną – odpowiedziałam, dziękując mu w duchu za przypomnienie. W natłoku ostatnich wydarzeń zupełnie zapomniałam o przypiętych do tablicy korkowej biletów. – W sumie to nie wiem, czy powinnam iść.
 - Dlaczego nie? – Odezwał się z pełną buzią, a gdy zerknęłam na jego jedzenie, okazało się, że go już po prostu nie ma. Odpuściłam sobie komentowanie szybkości, z jaką pochłonął swoją podwójną porcję, naprawdę zmartwiona tym, co sobie uświadomiłam.
 - Mam żałobę. – Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam rezygnować z tak wspaniałej okazji, lecz jednocześnie widziałam w tym coś niestosownego.
 - Dem, twoja mama na pewno nie chciałaby, żebyś się zamknęła w pokoju i opłakiwała jej odejście przez następny rok. – Spoważniał, przyglądając mi się uważnie.
                Zamrugałam pod jego wnikliwym spojrzeniem, pocierając nerwowo dłonie.
 - Może masz rację.
Chyba troszkę za bardzo wzięłam sobie do serca tę moją zasadę. Ale lipiec to piękny miesiąc, pasuje do tego rozdziału. Mały indirect dla Aneczki: kanapa. 

4 komentarze:

Szablon wykonany przez Yassmine.