Ze snu wyrwał mnie dźwięk
nastawionego na godzinę siódmą budzika. Otworzyłam leniwie oczy, spoglądając w
okno naprzeciwko. Słońce już wzeszło i górowało nad zaspanym jeszcze miastem.
Kliknęłam przycisk gaszący denerwujący sygnał urządzenia, podnosząc się do
pozycji siedzącej. Jednym ruchem zdjęłam z ciała kołdrę, pokrytą pościelą w
fioletowe wzorki, po czym spuściłam nogi, wkładając je jednocześnie do ciepłych
kapci. Rozczesawszy ręką włosy, rozejrzałam się dookoła.
Nie zmieniło
się tutaj nic już od dobrych kilku lat, odkąd mama nie zgarnęła pierwszego
wynagrodzenia jako prezes kultowego magazynu młodzieżowego. Wtedy to dokonała
całkowitego remontu tego skromnego wówczas pokoiku. Tak więc jako siedemnastoletnia
dziewczyna mogłam patrzeć na swe ogromne łoże ze zwisającym
przezroczysto-bordowym baldachimem, wykonanym z nadmiernie delikatnej tkaniny.
Tuż nad nim znajdowała się ogromna ramka, w której mieściły się aż trzy zdjęcia.
Pierwsze - mała Demetria wcinająca z
apetytem swój tort urodzinowy, już czwarty.
Drugie - Demi, Dallas oraz maleńka
Maddie uśmiechające się do aparatu z wymalowanymi podkradzionymi mamie
kosmetykami twarzami.
I wreszcie trzecie - poważna
nastolatka z lekkim uśmiechem na ustach oraz schludnie ułożonymi włosami.
Dałabym
wtedy dosłownie wszystko, byle wrócić do czasów z któregokolwiek z tych zdjęć.
Byłam taka szczęśliwa! Teraz moje życie wypełniał przede wszystkim smutek, ból,
cierpienie oraz strach. A wszystko przez pewnego doktorka o imieniu Rafael. To
on oświadczył nam o chorobie mamy. Nie chciałam wierzyć, lecz w końcu musiałam.
Wstałam,
zdając sobie sprawę, że za pół godziny Madison musi być w szkole, a ja jej
jeszcze nawet nie obudziłam. Postanowiłam pościelić łóżko nieco później, więc
od razu wyciągnęłam z wbudowanej w ścianę szafy po lewej stronie kompletny
zestaw ubraniowy, po czym pobiegłam do łazienki, mijając drzwi balkonowe oraz
biurko z laptopem. Na korytarzu skręciłam w prawo, gdzie zaraz odnalazłam
potrzebne pomieszczenie. Było dość małe, aczkolwiek adekwatne dobranie kolorów
oraz odpowiednie ustawienie takich rzeczy jak obszerna wanna czy prysznic
dodawało mu uroku. Wszędzie panowały odcienie żółtego oraz brązu.
Położyłam
przygotowane ciuchy na kamiennym blacie, w który została wbudowana umywalka, i
spojrzałam w ogromne lustro. Ostatnimi czasy mój wygląd wciąż pozostawał taki
sam. Zapadnięte policzki, podkrążone i spuchnięte od płaczu oczy, same tęczówki
jakby wyblakłe, a usta wciąż wygięte w dół. Jedynie włosy zdawały się nie poddawać
mojemu nastrojowi. Brązowe i puszyste stroszyły się wesoło we wszystkie strony
świata, co tylko mnie niepotrzebnie denerwowało. Rozczesałam je dokładnie
szczotką, po czym zabrałam się za higienę twarzy. Wyszorowałam jeszcze
dokładnie zęby, umyłam ręce, przebrałam się, skorzystałam z toalety, nastawiłam
pranie, po czym wyszłam odświeżona na korytarz. Od razu ruszyłam przed siebie,
zmierzając na drugi koniec kwadratowej części holu - do pokoju mojej młodszej
siostrzyczki. Zapukałam ostrożnie, lecz nie otrzymałam odpowiedzi, co utrzymało
mnie w podejrzeniu, iż jeszcze śpi. Weszłam więc do pokoju wypełnionego różowym
kolorem pochodzącym od niemal wszystkiego - ścian, dywanu, półek, lalek,
wszelkich innych zabawek. Czasami zastanawiało mnie to, jak może jej nie
przytłaczać ten wszechobecny róż.
Spojrzałam
na łóżko tego samego odcienia, spodziewając się zastać ją właśnie tam, ale
stało puste, nawet już starannie zaścielane. Zmarszczyłam wymownie brwi,
wychodząc. Zbiegłam na dół, coraz bardziej zaniepokojona. Rzuciłam okiem na
przestronny salon, upewniając się, że nikogo w nim nie ma, a następnie zeszłam
ze schodka oddzielającego go od przedpokoju, po czym weszłam do kuchni. Tam
odetchnęłam głęboko z ulgą.
- Masz ochotę na płatki, Demi?
- spytał mnie krótko obcięty brunet. Jego dawniej odstający brzuch jakby wrósł
w klatkę piersiową, znikając z pola widzenia zwykłego obserwatora, a
właścicielowi ciążąc jeszcze bardziej niż przedtem, czego efektem była garbata
postawa.
- Pychota - przytaknęła ubrana
w kolorową piżamę Madison, z buzią wypchaną czekoladowymi kuleczkami.
- Nie, dziękuję - odparłam,
unosząc nieznacznie kąciki ust do góry.
Ojczym
spojrzał na mnie krótko ponurym wzrokiem, następnie wracając do posiłku.
Odwróciłam
się na pięcie, zmierzając na górę. Ponownie odwiedziłam pokój młodszej siostry,
szukając jej tornistra. Zabrałam go na parter, aby nie szukać wszystkiego na
ostatnią minutę, jak to mała miała w zwyczaju. Z przyzwyczajenia wstąpiłam do
ogromnego salonu z wielką kanapą koloru beżowego, dwoma fotelami do kompletu
oraz czterdziestodwucalowym telewizorem plazmowym. Można było dostrzec również
kilka donic z kwiatami, a uroku dodawały powieszone na ścianie po prawej
stronie półki z masą zdjęć. Na sofie zauważyłam ciepły koc w różnobarwną kratę,
bele jak rozłożony na całej długości. Domyśliłam się, że to właśnie tutaj Eddie
spędził noc. Ostatnio nie sypiał w sypialni, nawet go rozumiałam. Gdyby nie
córka, zapewne wcale nie wracałby na noc do domu.
Zabrałam
okrycie, składając w małą kostkę.
- Idziemy, Dem? - zawołała z
drugiego końca pomieszczenia Madison.
- Tak, jasne - rzuciłam.
Po
zaprowadzeniu przyrodniej siostry pod budynek szkolny pognałam czym prędzej do
oddalonego o zaledwie kilka metrów prywatnego szpitala. Z zewnątrz wyglądał na
sterylny oraz czysty, co zapewne sprawiała śnieżnobiała farba, którą pomalowano
zewnętrzne ściany oraz starannie wypolerowane schody na wejściu.
Weszłam
przez szklane drzwi do recepcji, gdzie niska pielęgniarka od razu mnie
rozpoznała.
- Dzień dobry, pani Lovato -
Uśmiechnęła się promiennie, ujawniając szereg równych zębów.
- Dzień dobry - odparłam
grzecznie, choć w środku dusiłam w sobie chęć wywrócenia oczami. Każdy wysilał
się na uprzejmość tylko i wyłącznie z uwagi na moje nazwisko.
Oddaliłam
się w stronę wind, mijając po drodze długi korytarz z kilkoma poradniami; pod
każdymi drzwiami stały co najmniej dwie osoby, wyczekując na swoją kolejkę.
Dawniej, kiedy przychodziłam tam z rodzicielką do własnej pani doktor nawet z
lekkim przeziębieniem, przyglądałam się im wszystkim z ciekawością, snując
niestworzone historie na temat życia starszej pani z laską przy boku czy też
matki obstawionej trójką dzieci.
Na czwartym
piętrze, gdzie leżała moja mama, zastałam ciszę. Tym szpital różnił się od
publicznych. Całodobową harmonią, spokojem dla pacjentów. Nie wspominając już
nawet o wysokich kwalifikacjach lekarzy.
Uchyliłam
lekko drzwi pokoju numer czterdzieści sześć, zaglądając do środka. Przy jej
łóżku stało puste krzesło, co upewniło mnie w przekonaniu, że Eddie wykorzystał
już swój urlop. Pracował w niewielkiej kancelarii prawniczej, wciąż nie móc się
wybić do wyższej rangi niż 'podwładny znanego w całym mieście Johna Poily'.
Weszłam po cichu do środka, spoglądając w prawo, gdzie na drugim łóżku spała
spokojnie pani Shermann, licząca już ponad pięćdziesiąt lat. Stając przy mamie,
spojrzałam na jej zmęczoną walką z chorobą twarz. Niegdyś żywe,
kasztanowobrązowe włosy straciły blask i znacznie się przerzedziły. Jasne,
niemal przezroczyste policzki zapadły się, uwydatniając kości, a usta zamieniły
swą gładkość na fakturę podobną do suszonej śliwki. Oczy miała zamknięte, lecz
wiedziałam, że pod powiekami znajduje się sprany niemal do szarości błękit.
Usiadłam na
twardym krześle, biorąc do ręki jej kruchą dłoń. Poczułam strach, iż zaraz
rozsypie się w moim uścisku.
Do
przestronnej, jedynie dwuosobowej sali przez dwa ogromne okna wpadały jasne
promienie słońca, tańcząc po jasnozielonym gumolicie. Widok zza szkła
przedstawiał wspaniały ogród z niemal stuletnią wierzbą płaczącą. Jej gałęzie
chwiały się zależnie od podmuchów wiatru, ulegając im dobrowolnie. Dlaczego się
mu poddaje? Czy właśnie taka jest kolej rzeczy? Czasem trzeba ulec, przestać
walczyć, aby odejść z godnością?
Po raz
kolejny zwróciłam wzrok w stronę mamy, słysząc spowolnione pikanie aparatury.
Wzmocniłam uścisk, czując pod powiekami cisnące się łzy. Musiałam być silna,
dla niej.
- Ja się nie poddaję, mamo. Ty
też nie możesz - wyszeptałam.
Czekałam
cierpliwie, aż się obudzi, ale najwyraźniej nie dane było mi tego dnia z nią
porozmawiać. Gdy na zegarku w telefonie wyświetliła się godzina jedenasta, podniosłam
się z miejsca, wiedząc o obowiązkach, jakie czekają mnie w domu.
- Pa, mamo - mruknęłam,
całując jej chłodny policzek.
Po drodze
wpadłam do supermarketu, robiąc zakupy na obiad. Ostatnio nikt nie miał głowy
do tak trywialnych rzeczy jak napełnienie lodówki, więc zazwyczaj znajdowało
się tam jedynie kawałek sera i kilka pomidorów, w dodatku bez gwarancji na
zdatność do spożycia tych towarów. Czytając ulotkę, przyklejoną do najnowszego
rodzaju mleka do kawy, poczułam wibrację w kieszeni dżinsowych spodni.
Odłożyłam produkt na półkę, wyjmując telefon.
- Halo? - powiedziałam do
słuchawki, wiedząc już, iż dzwoni Maddie.
- Hej, Demi! Mam przerwę, więc
dzwonię. Nie uwierzysz, co się stało! - piszczała rozradowana do słuchawki, co
wywołało u mnie chichot.
- Hm.. Ufo wylądowało w sali
matematycznej? - spytałam, chcąc ją nieco podrażnić.
- Oj, przestań, i tak nie
zgadniesz. No więc... Ginny zdobyła bilety na koncert Jonas Brothers i
zaprosiła właśnie mnie! - zawołała z radością na jednym wydechu, a ja zmarszczyłam
lekko czoło.
- I myślisz, że tata puści cię
tam samą z Ginny? - zapytałam sceptycznie.
- Nie, no coś ty. Pójdzie z
nami jej brat, Collin. Ma już dziewiętnaście lat - oznajmiła z dumą.
- Pogadamy w domu -
stwierdziłam.
- Okej, to do zobaczenia -
rzuciła, od razu się rozłączając.
Coś mi
podpowiadało, że właśnie po szkole rozległ się wysoki pisk dwóch dziewczynek.
- Jonas brothers - mruknęłam pod
nosem, przypominając sobie trójkę chłopców mniej więcej w moim wieku. Madison
ich wręcz uwielbiała, choć wciąż przestrzegała zakazu rozklejania plakatów.
Eddie za bardzo się martwił o pokrytą farbą ścianę w jej pokoju.
Po
zakończonych zakupach kroczyłam wolno do domu, delektując się ciepłem dnia.
Odgoniłam od siebie wszelkie myśli, znów napełniając serce nadzieją. Wtem
zniszczony już model Nokii rozdzwonił się po raz drugi, a napis na wyświetlaczu
układał się w jedno damskie imię - Charity. Całkiem zapomniałam o magazynie
oraz obietnicy, jaką złożyłam. Z westchnieniem przytknęłam aparat do ucha.
- Witaj, Charity - rzekłam,
obmyślając w głowie jakąś wymówkę.
- Cześć, Demi. Pamiętasz o
czym ostatnio rozmawiałyśmy? - powiedziała szybko, a w jej głosie wyczułam
podekscytowanie.
- Tak, ale widzisz ostatnio
mam tyle.. - zaczęłam, lecz mi przerwała.
- Wpadłam na świetny pomysł! -
krzyknęła.
- Jaki? - spytałam, siląc się
na zaciekawienie. Byłam w stanie zgodzić się na wszystko.
- Wpadnij wieczorem do biura,
wszystko ci wyjaśnię.
- Okay, to do zobaczenia.
Westchnęłam
głośno, otwierając drewnianą furtkę z naszym nazwiskiem na tabliczce.
*
Witajcie,
kochani! :) Powiem szczerze, że rozdział powinien się ukazać dużo wcześniej i
winę należy zwalić chyba na moje słabe poczucie czasu. Uwierzycie, że już
sierpień?
Z
ogłoszeń parafialnych chciałam zwrócić uwagę na zakładkę ,,Informuj mnie'',
gdzie wpisujcie się, jeśli chcecie być informowani o następnych rozdziałach.
Tymczasem liczę na Was w sprawie komentarzy dotyczących bieżącego! :)
Dlaczego tak krótko? Wydaje mi się, że pomysł Charity jest związany z zespołem Jonas ;D
OdpowiedzUsuńNa początku chcę napisać, że bardzo się cieszę z nowego rozdziału. :)
OdpowiedzUsuńPrzypominają mi się stare Jonasowe czasy achh..
Założę się, że Charity skombinuje jej jakieś zadanie (wywiad, albo coś)i Demi będzie musiała iść na koncert gdzie osobiście pozna Jonas brothers. Wyczuwam, że coś zaiskrzy może jeszcze nie w następnym rozdziale, ale w którymś na pewno. ;)
A Eddie jest zupełnie taki jak moja mama, która tez martwi się o ściany i nigdy nie pozwalała mi przyklejać plakatów. :( Oczywiście rozdział świetny tak jak zawsze :D
Też jestem w szoku, że to już sierpień i niedługo trzeba będzie iść do szkoły ( a ja nie chcę).
Czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję będzie lada chwila. xx
@blackstarPL | immaculate-as-air
Awwwwww *_____* dziękuje kochana Martusiu! :D widzę, że zmieniłaś trochę fabułę :D strasznie krótki ten rozdział! Współczuję Demi, że teraz wszystko się zwaliło na nią. Miło, że Maddie się wybiera na koncert JB! Obudziłaś we mnie wspomnienia z 'Jonasowych czasów'. Cieszę się, że ff odżyło, bo brakowało mi takich opowiadań. Poza tym, pozwól, że przypomnę Ci, że masz jeszcze jednego bloga i byłoby miło, gdybyś tam też coś dodała :P W ogóle to żądam, żebyś co najmniej raz na tydzień dodawała gdzieś jakiś rozdział, bo w tym tempie to minie dziesięć lat, a Melody nadal będzie w ciąży, Demi jeszcze nie spotka Josepha, a Selena nie umebluje swojego domu. Jeszcze raz dziękuje za dedykację, to dla mnie zaszczyt! :D i po raz kolejny wyrażę nadzieję, że kolejny rozdział (pozwolę Ci nawet wybrać gdzie) dodasz szybiej. Ten jest cudowny, tyle że stanowczo za krótki i jeszcze chwila, a mój komentarz okaże się dłuższy od niego (rozdziału oczywiście, bez skojarzeń) tak więc kończę :) xx
OdpowiedzUsuńAwwwwwwww *-* kocham twojego bloga pisz dalej czekam na nowy roz :D
OdpowiedzUsuńUuuuu. Koncert jonasow. Zdaje mi.sie ze dee na nim bd. Czekam na nn :-)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że Demi będzie musiała iść na koncert Jonasów ;) Ach.. Jak ja długo nie czytałam nic o nich, ani o Demi. Miło jest do tego wrócić :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że rozdział taki krótki, ale mam nadzieję, że w kolejnym nam to wynagrodzisz.
Pozdrawiam ! :)
demi na koncercie Jonasów :D fajnieee
OdpowiedzUsuńczekam na nn
rozdział mi sie bardzo podobał
Wszystko co dobre szybko się kończy... Krótki, ale jakże perfekcyjnie napisany rozdział *.* mój podziw dla Twoich opisów z każdym kolejnym rozdziałem wzrasta ( a myślałam, że już bardziej podziwiać ich nie mogę, głupia ja ). Demi wydaje się taką silną osobą, musi zajmowac się tyloma sprawami jednocześnie, chciałabym być tak dobrze zorganizowana ;) Czekam z niecierpliwościa na powiadomienie o nn :) xx
OdpowiedzUsuń~ marlena
Cześć i czołem :)
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się czasy, kiedy mój brat szalał za JB. Praktycznie rzecz biorąc... Znam kilka ich piosenek za to :P
Co do rozdziału - przyjemnie się to czyta.
Poruszyłaś moje skamieniałe serce.
Pozdrawiam, Lumina