Piątkowy poranek powitałam z
niechęcią, już od przebudzenia obmyślając plan spotkania z panem Jonasem. Czy
moje nazwisko aby na pewno wystarczało do tego niecnego celu, jakim było
nakłonienie go do, bądź co bądź prywatnej rozmowy, następnie opublikowanej na
łamach gazety młodzieżowej? Wątpliwości wciąż targały mną od środka. Bałam się,
że gdy zobaczę ich ze swoją świtą w tak potężnym budynku studia Hollywood
Records, stanę jak wryta, bąkając jakieś niezrozumiałe słowa. Zawsze starałam się
myśleć o gwiazdach jak o zwykłych ludziach, aczkolwiek z nimi również miałam
problemy, jeśli chodziło o konwersacje.
Niby
dlaczego każdy chłopak, który do mnie zagadał raz, więcej się nie odezwał? Albo
mówiłam niezrozumiałe strzępki zdań, albo ignorowałam milczeniem, albo
obdarowywałam złośliwym komentarzem, albo po prostu patrzyłam na takiego z
wyższością, wymijając znacząco. Sama nie wiedziałam, dlaczego to robiłam.
Przecież nie uważałam się za nikogo lepszego od reszty tych dzieciaków, wręcz
przeciwnie. Chyba najzwyczajniej w świecie broniłam własnego terytorium, gdzie
nikt obcy nie miał wstępu. Po jakimś czasie w liceum dostałam miano ''panny
milczę, więc odwal się'', oczywiście używanego jedynie szeptem. Nie chcieli mi
się zrazić, w końcu nadal nosiłam nazwisko Lovato.
- Dzień dobry - przywitałam
się, wchodząc do przytulnej kuchni, wciąż w błękitnej piżamie z owieczką na
przodzie obcisłej bluzeczki o rękawach sięgających mi zaledwie do łokci.
- Witaj, Demi - odparł Eddie,
pod którego ciemnymi, pozbawionymi blasku oczami zauważyłam sine obwódki,
powszechnie nazywane workami.
Podeszłam do
kredensu, wyjmując z górnej szafki białą miskę.
- Maddie śpi? - zapytałam,
nalewając do niej mleka.
- Tak, ma na dziesiątą.
Spojrzałam
na jego sylwetkę, odwróconą do mnie tyłem. Siedział zgarbiony, grzebiąc łyżką w
identycznej misce, wypełnionej müsli. Zrobiło mi się go żal. Co prawdaż nigdy
nie zaakceptowałam go jako ojca, traktowałam raczej jak gościa zasługującego na
szacunek ze względu na uczucia matki.
Na początku
miałam nadzieję, że wyniesie się od nas tak szybko, jak wprowadził. Każdej
kłótni słuchałam z napięciem, siedząc na schodach i wyczekując, aż mama każe mu
opuścić dom. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Po miesiącu Diana kazała mi
poświęcać więcej uwagi przyrodniej siostrze, wymyślając przeróżne preteksty,
jakoby wszyscy pozostali domownicy byli zajęci. Zgadzałam się, nie chcąc zrobić
jej zawodu. Mała oczarowała mnie przez te kilka dni tak, że zapomniałam o
różnicy krwi, jaka nas dzieliła. Przestałam pragnąć wyrzucenia ojczyma, bo to
byłoby równoznaczne z odejściem Madison. Pogodziłam się z myślą o życiu pod
wspólnym dachem.
Dopiero
wówczas dostrzegłam szczęście goszczące na twarzy mamy. Po porzuceniu jej przez
mojego biologicznego ojca, którego nie miałam szansy poznać, gdyż spłodził mnie
zaraz przed wyjazdem, każdy jej uśmiech wydawał się sztuczny, każdy dzień
zaczynała jakby od niechcenia. Z ekscytacją, a zarazem żalem, słuchałam
opowieści Dallas, w których rolę głównej bohaterki odgrywała wiecznie ożywiona
kobieta, ciesząca się szczęściem jak nikt inny. Dowiedziała się o drugiej ciąży
w ten sam dzień, w który nasz ojciec powiadomił ją o końcu małżeństwa. Nigdy go
przy nas nie wspominała, nigdy nawet nie wymówiła jego imienia. Wszystko, co
wiedziałam, zawdzięczałam babci oraz nie do końca pewnym relacjom Dallas. W
końcu sama wówczas miała zaledwie cztery latka i byłam pewna, że nieźle
koloryzuje swe opowiastki.
Dopiero po
odnalezieniu nowego mężczyzny jej życia radość powróciła, a szczęście wkradło
się nieoczekiwanie przez zasłony jej sypialni. Zachwyt brał górę, gdy ją taką
widziałam, aczkolwiek nie spodziewałam się wtedy jeszcze, że to jego zasługa. W
dwa tysiące dziewiątym roku upewniłam się stuprocentowo, iż pan De La Garzia
kocha ją całym sercem i jest gotowy zrobić wszystko, by utrzymać ją przy życiu.
Położyłam
dłoń na jego ramieniu, mówiąc tak często wypowiadaną w tym domu regułkę.
- Wszystko będzie dobrze.
Uścisnął
moją rękę, odwracając głowę w moją stronę. Wysilił się na lekki uśmiech, lecz w
oczach wciąż tlił się niepokój, strach.
- Wiem - wyszeptał.
Posłałam mu
pocieszający uśmiech, wracając do kuchennego blatu. Nasypałam czekoladowych
płatków do naczynia, po czym usiadłam przy starym stole z wazonem na środku.
Kwiaty dawno uschły, więc wyrzuciłam je do kosza. Stał pusty, tak jak my oboje
w tamtej chwili.
O drugiej
popołudniu schowałam odkurzacz do szafy, stojącej przed podestem na dole, oraz
ruszyłam na górę, aby się przebrać. Zdjęłam wyświechtany, purpurowy dres,
zastępując go krótkimi białymi szortami oraz beżową bokserką. Wszystkiego
dopełnił pasek z logiem 'D&C', co nawet głupiec od razu skojarzyłby z firmą
Dolce&Gabbana, oraz jasne japonki. Długie, lekko pofalowane włosy
rozpuściłam swobodnie na ramiona, do kieszonki spodenek włożyłam komórkę.
Zabrałam teczkę, wyszłam z domu.
Jeszcze rano
upewniłam się, że Eddie odbierze córkę ze szkoły, więc mogłam spokojnie zająć
się swoją pracą. Z nadzieją na powodzenie jechałam taksówką przez skąpane w
słońcu Los Angeles, zastanawiając się, co powiedzieć na przywitanie. Czy proste
,,dzień dobry''? Ale przecież oni byli mniej więcej w moim wieku, więc czy to
nie za bardzo poważne? Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie podejść do nich i
palnąć ,,cześć, chłopaki''. Wzdrygnęłam się na samo wyobrażenie ich min, kiedy
pojazd się zatrzymał.
- Jesteśmy - poinformował mnie
czarnoskóry kierowca.
O nic nie
pytając, wręczyłam mu pięćdziesiąt dolarów, zdając sobie sprawę z wysokości
napiwku. Facet rozpromienił się, widząc banknot, a ja wyszłam na zewnątrz, nie
zwracając na niego najmniejszej uwagi.
Studio
przypominało od zewnątrz biuro magazynu ze względu na stalowe obudowy oraz dużą
liczbę okien. Jedyną znaczną różnicą była zaokrąglona postura budynku,
wywierająca wrażenie na turystach. Bez zbędnych ceregieli podążyłam do środka,
od razu znajdując się w typowej recepcji. Podeszłam do bordowej, nowoczesnej
lady z jakiegoś drogiego kamienia, gdzie szczupła brunetka zlustrowała mnie od
stóp do głów.
- Dzień dobry, gdzie znajdę
pokój numer dwadzieścia sześć? - zapytałam uprzejmie.
- Studio numer dwadzieścia
sześć znajduje się na trzecim piętrze. Skręcając w prawo za palmą, dojdzie pani
do wind - powiedziała, pokazując ręką w stronę kilku roślin w doniczkach, zaraz
obok wygodnie wyglądającej kanapy. Całe wnętrze przypominało skupisko
kontrastów, jakie czyniły ze sobą powiązane czerń i czerwień.
- Dziękuję - odparłam,
zmierzając w wyznaczonym kierunku.
Po drodze
minęłam ogromne logo ,,Hollywood Records''. Podświetlone na czerwono, zajmowało
całą ścianę na przeciw wejścia. Windy stały w połowie pustego korytarza,
jedynie przy jednej z nich stał wysoki mężczyzna z brązową czupryną.
Przystanęłam obok niego, wciskając strzałkę następnej windy, a młodzieniec, jak
się okazało, uśmiechnął się do mnie, wlepiając wzrok w moją twarz. Rzuciłam mu
speszone spojrzenie, oczekując w ciszy maszyny. Obie nadjechały w tym samym
czasie, a ja z ulgą wsiadłam do wcześniej wybranej. Pech chciał, że ściany
zrobiono ze szkła, więc chłopak nadal śledził oczami każdy centymetr mojego
ciała. Patrzyłam tępo w drugą stronę, widząc pod sobą niknący obraz recepcji.
Na trzecim piętrze winda zatrzymała się. Czym prędzej wyszłam na obitą żółtą
tkaniną podłogę kolejnego holu. Ruszyłam korytarzem, nie oglądając się za
siebie. Mijałam szare ściany, spoglądając na numerki drewnianych drzwi.
Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy...
- Przeznaczenie? - ktoś za mną
przemówił spokojnym barytonem, a ja odwróciłam się niepewnie.
Szatyn stał
tuż za mną, uśmiechając się szeroko.
- Nie sądzę - przyznałam z
wyższością, brnąc dalej w swoją drogę.
Wreszcie
odnalazłam poszukiwany numer. Z radością przyjęłam fakt, iż na przeciwko drzwi
stoi wygodna sofa, obstawiona z obu stron dziwnymi roślinami, których nigdy
wcześniej nie widziałam. Sama zieleń, żadnych kwiatów czy pąków. Opadłam na nią
bez zastanowienia. Przynajmniej nie muszę stać, pomyślałam.
- A ja jednak myślę, że tak -
rzekł chłopak, nagle pojawiwszy się przed moją osobą.
- Nachalność a przeznaczenie
to dwa różne słowa. Wpisz sobie w Google, na pewno znajdziesz wytłumaczenie -
odparłam z wrednym uśmieszkiem.
- Lubię niedostępne laski -
stwierdził, sadowiąc się obok.
Przewróciłam
znacząco oczami, odsuwając się na sam brzeg kanapy, byle dalej od tego macho z
tanimi tekstami.
- I co, teraz powiesz, że
spadłam z nieba, bo tylko tam są takie anioły? - spytałam ironicznie,
przypominając sobie wiele razy słyszane zdanie na szkolnym korytarzu i w
beznadziejnych filmach romantycznych.
- Mógłbym, ale twój
charakterek nie ma nic z anioła, kochanie - odpowiedział bez zająknięcia. -
Trzeba jednak przyznać, że go przypominasz.
- Wolałabym przypominać Amy
Winehouse, wtedy przynajmniej byś się odczepił.
Zaśmiał się
krótko, aczkolwiek na domiar uroczo. Niczym kilkuletnie dziecko.
- Jak się nazywasz, niewiasto?
- wypalił z powagą, na co parsknęłam śmiechem.
- Gertruda O'donnel -
wymówiłam z obojętną miną.
Zbiło go to
nieco z tropu, lecz po kilkuminutowym przemyśleniu sprawy zdecydował nie zrażać
się tym jednym nieprzyjemnym aspektem mojej osoby.
- Gregg Sulkin. - Podał mi
rękę, z dumą wymawiając swe nazwisko.
- Twój dziadek był światowym
ujeżdżaczem koni czy duma rozpiera cię z powodu swego jakże wysokiego IQ w
porównaniu z Paris Hilton? Aż jedna trzecia procenta różnicy!
Milczenie
nie pomogło, wywyższanie się nie pomogło, może wyśmiewanie?
- Jestem aktorem, nie znasz? -
Wydawał się szczerze zdziwiony, nie biorąc sobie do serca moich słów.
A niech to!
Czy naprawdę nie miał lepszego towarzystwa?
- Nie? - odpowiedziałam
pytająco.
- Czarodzieje z Waverly Place,
wiesz, Mason. Agrr! Wilkołak, no.
- Taa, moja siostra chyba coś
takiego ogląda. Muszę jej zabronić, jeszcze się dziecko rozchoruje od patrzenia
na tą nadętą buźkę..
- Nie obrażaj Davida.
- Mówię o tobie.
Tępy, czy
tylko udawał?
Wtem ktoś
jeszcze wysiadł na piętrze. Z niecierpliwością czekałam, uciszając gestem ręki
Gregga. To musieli być oni.
Moja
intuicja mnie zawiodła. Przed nami stanęła czarnowłosa dziewczyna ubrana w
rozwleczoną, czarną koszulkę z logiem zespołu ,,Linkin Park'' oraz krótkie
dżinsowe spodenki. Na jej stopach widniały granatowe trampki do kostek firmy
Converse. Jej okrągła twarzyczka z naturalnymi rumieńcami nijak nie nawiązywała
do stylu, jaki próbowała stworzyć przez ciuchy.
- Gregg, gdzie ty się szlajasz,
czekam od piętnastu minut! - wybuchła.
- Nie pal się tak, Selly. Już
idę - odparł, podnosząc się niezdarnie.
- O, nie zauważyłam cię -
zwróciła się do mnie. - Selena Gomez - przedstawiła się, podając mi rękę.
Uścisnęłam ją, od razu rozpoznając nazwisko.
- Miło mi, Demi Lovato.
Również
wstałam, uśmiechając się do niej.
- Demi?! - zaoponował Gregg. -
A nie Gertruda?!
Obie
zaczęłyśmy się głośno śmiać, a po chwili naburmuszenia nawet on do nas dołączył.
- Bardzo lubię twoją muzykę -
rzekłam do Seleny.
- Och, dzięki. Ja tam ją
uważam za przeciętną. Ale miło słyszeć, że komuś się podoba. Więc powiedz, co
tutaj robisz, Demi?
- Mam przeprowadzić wywiad z
Joe Jonasem - wyznałam, nie ukrywając niechęci.
- Czekaj, czekaj, Lovato.. Czy
to nie ty jesteś.. - zaczęła, ale jej przerwałam.
- Tak, to ja. Córka
właścicielki ,,Hope'' - dopowiedziałam na domiar znudzonym tonem.
- Bez obrazy, ale to pisemko
jest nieco tandetne. No i Jonas to tylko podkreśli.
- Zgadzam się z tobą w stu
procentach, ale czego się nie robi dla forsy...
- Nie wyglądasz na taką -
stwierdziła, przyglądając się uważnie mojej twarzy.
- Ale jeśli tego nie zrobię,
magazyn splajtuje. Muszę. - Uśmiechnęłam się blado.
- Rozumiem. Chcesz posłuchać
mojego nowego kawałka?
- Chętnie, ale muszę tu na
nich czekać.
- Gregg poczeka - oznajmiła
bez skrupułów.
- Nie ma opcji! - wzburzył się
chłopak.
- On naprawdę jest takim
idiotą czy tylko udaje? - zapytałam Seleny.
- Tylko przy nowopoznanych dziewczynach - uświadomiła mnie, biorąc pod łokieć.
- Tylko przy nowopoznanych dziewczynach - uświadomiła mnie, biorąc pod łokieć.
*
Mój stan w ostatnich dniach doskonale opisuje poniższy gif, dlatego musicie wybaczyć opóźnienie. Jeśli tak dalej pójdzie, to nie wiem, co będzie z tym blogiem. Czy ktoś może zrobić wakacje? Nie? To ja chcę wejść do książek Rowling.
P.S. Spragnionych mojej 'twórczości' zapraszam na Way To Find Each Other.
P.S. Spragnionych mojej 'twórczości' zapraszam na Way To Find Each Other.
cudowny rozdział czekam na nn
OdpowiedzUsuńZakochałam się w Greggu! ♥ Kiedy wreszcie ten wywiad?! Wiesz... dodajesz rozdziały tak rzadko, że za każdym razem, kiedy czytam coś Twojego, zaskakujesz mnie swoim świetnym stylem pisania. Tak, to był komplement, jednakowoż wolałabym to czuć cały czas :) Lubię Selly! Aż przywróciłaś mi klimat z gimnazjum, kiedy żyłam Jonasowymi blogami i nie czekała na mnie praca domowa z polskiego i ruskiego tak jak teraz, w tej chwili, now, na przykład :) Soł nie załamuj mnie, pisząc, że nie wiadomo co będzie z tym blogiem. Och, ile ja bym dała, żebyś dodawała rozdziały tak często, jak kiedyś :) Rozdział jest po prostu PER-FECT! Nie każ nam czekać za długo na następny :) i oddaj Jonasów blogowi.
OdpowiedzUsuńZ wyrazami szacunku.
Siepowa Dama xx
JEZU NARESZCIE CZWARTY ROZDZIAŁ :3 ŚWIETNY CUDOWNY OMG CZEKAM NA NN :3
OdpowiedzUsuńJak nie wiesz co dalej z tym blogiem? Wiesz szkoła jest ważna, ale myślę, że też trzeba mieć jakąś odskocznię, bo można zwariować. Może właśnie blogi i pisanie to Twoja odskocznia (oby). Ja niestety tego nie potrafię, dlatego nie piszę. Lubię tą historię, czytałam ja na onecie (o czym już pisałam), ale tam również ona nie doczekała się końca. A jest warta tego, abyśmy mogli przeczytać całą historię. Więc nie kończ, pomalutku jakoś przez nią przejdziemy - Ty jako autorka, a my jako czytelnicy. Życzę weny na blogi, mało męczącej szkoły i oby do czerwca. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: Cieszę się strasznie, że jest już nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńPo drugie: Zakochałam się w Twoim szablonie , jest taki aghdkeldjf! *,*
Po trzecie: Jestem zła, że skończyłaś w takim momencie.
Ale cieszę się, że Demi i Sel się poznały. Sądzę, że się zaprzyjaźnią. :) DELENA! Biedaczek Gregg, ma za sobą nieudany podryw. #lol Ja już nie mogę wytrzymać z ciekawości, kiedy Demi przeprowadzi z Jonasami wywiad, moja wyobraźnia działa. :D Pisz Martuś jak tylko masz wolny czas i zaspokajaj moją ciekawość! :)) A tak z innej beczki, też najchętniej bym się położyła w łóżku.. i spała, spała, spała. No ale cóż, byle do przerwy świątecznej. (ja po prostu nie mogę się już doczekać świąt Bożego Narodzenia, tej atmosfery, mandarynek, barszczu czerwonego z uszkami.. z komentarza o rozdziale, trafiłam nagle do przemyśleń o świętach :o)
Czekam na kolejny i cieplutko pozdrawiam! xx @blackstarPL | immaculate-as-air.blogspot.com
Mam takie okropne wyrzuty sumienia, bo zamiast od razu po powiadomieniu o nowym rozdziale go przeczytać i skomentować, cały czas to odkładałam. To dlatego, że nie mogę być niczym rozproszona podczas czytania, a ostatnio ledwo znajduję czas na włączenie komputera. Czekałam na najbardziej odpowiedni moment, by móc w pełni rozkoszować się czytaniem. Wreszcie udało mi się nadrobić zaległości i jak zwykle jestem zachwycona :) Demi ma charakter troche podobny do mojego, tym bardziej świetnie mi się o niej czyta. Bardzo mnie ucieszyło pojawienie się Seleny, a zaskoczyło pojawienie się Gregga. Myślę, że chłopak troche namiesza, ale najbardziej czekam na Jonasów, pierwsze spotkania Demetrii i Josepha. Życzę Ci siły, wytrwałości w szkole i nie tylko, chęci do pisania i duuuużo zdrowia :) xx
OdpowiedzUsuńA, i jeszcze muszę pochwalić ten przepiękny szablon, jest idealny *.*
O kurczę. Demi ma gadane. A ten cały Gregg przypomina mi George'a, którego wymyśliła Ania :) Też taki... inny... xD
OdpowiedzUsuńDobra... zakochałam się w tym opowiadaniu.
Pozdrawiam, Lumina