Lubię
miasto, aczkolwiek mogliby trochę zainwestować chociażby w koszenie trawy –
trajkotała wyniośle babcia Pearl, kiedy przechodziłyśmy przez park.
Co prawda zielone źdźbła nie wyglądały na świeżo skoszone, aczkolwiek
wysokie również nie były. Przesada kobiety do takich spraw wydawała mi się
momentami wręcz zabawna. Współczułam wszystkim pracownikom Vellsdrag, zapewne
nadzorowała ich godzinami, wypominając nawet najmniejsze błędy.
- Mhm - mruknęłam, wpatrując się w
śnieżnobiałe adidasy z jasnoniebieskim logiem producenta.
- Daleko jeszcze do tego szpitala? - zapytała,
a w tonie jej głosu wyczułam starczą nutkę.
- Nie, już blisko. - Uśmiechnęłam się,
spoglądając na jej zaciętą minę.
- To dobrze, to dobrze - rzekła,
przyspieszając kroku.
Na miejsce dotarłyśmy już kilka minut później. Babcia, uważająca całą
społeczność medyczną za parszywych wyłudzicieli pieniędzy, pognała przed siebie,
nie witając się nawet z pielęgniarką przy recepcji. Wyprzedziłam ją, pokazując
drogę do odpowiedniej sali.
W niej zastałyśmy już Eddie’ego, trzymającego kurczowo dłoń mamy. Ona
sama, oparta o puchatą poduszkę, siedziała na łóżku, uśmiechając się do niego
blado. Jej twarz zdawała się niknąć w oczach na tle jasnej pościeli.
- Cześć, mamo. - Wpadłam do pomieszczenia,
zaraz siadając na przeciwko ojczyma, a obok matki. Ta spojrzała na mnie z
zatroskaniem, a ja złapałam jej drugą rękę, obejmując swoimi.
- Jak się czujesz? - zadałam pytanie,
zapominając o stojącej w progu babci.
- Mam już dość tego pytania. - Wywróciła
oczami moja rodzicielka, na co się cicho zaśmiałam.
- Witaj, córciu - odezwała się tuż za mną jej
matka, pochodząc i całując moją w policzek.
- Mamo, co ty tutaj robisz? - wydukała
zdziwiona Diana.
- Więc tak się teraz wita starą matkę?
Wszyscy zaśmialiśmy się melodyjnie.
- Miło mi panią znów widzieć, pani Hart – powiedział
ktoś głębokim głosem, na co automatycznie odwróciłam głowę. Moim oczom ukazała
się pokryta kilkudniowym zarostem twarz księdza Thony’ego. Mężczyzna ucałował
dłoń babci, kłaniając się przed nią lekko.
- Szczęść Boże – przywitałam go, zawstydzona
swoim zachowaniem. Jego szczupła sylwetka była jakimś wytłumaczeniem,
aczkolwiek mimo wszystko powinnam go była zauważyć.
- Cześć, Demi – odparł z uśmiechem, po czym
poklepał mnie po ramieniu.
Ksiądz Thony był bliskim
przyjacielem rodziny, a także dalekim kuzynem mamy. To on wprowadził mnie w
tajniki chrześcijaństwa, gdy tylko zaczęłam się interesować miejscem, do
którego prowadzono mnie każdej niedzieli. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, tak
samo jak za wszystkie konwersacje, których był inicjatorem za każdym razem, gdy
tylko zobaczył mnie w kościele.
Słuchałam ich naciąganych rozmów, wciąż przyglądając się mojej
kochanej Dianie. Wiedziałam doskonale, dlaczego Pearl przyjechała do Los
Angeles. Nic na ten temat nie mówiła, lecz łatwo mogłam się domyślić.
Podświadomie każdy przychodził w odwiedziny do mamy, czując, że to może być
ostatni raz.
Stałam pośrodku bezkresnej łąki, pustej oraz wyniszczonej suszą.
Rozglądałam się dookoła, próbując wypatrzyć jakikolwiek punkt na powierzchni
ziemi przedstawiający cokolwiek poza trawą. Lecz wszędzie, gdzie się
obejrzałam, widziałam jedynie jasnożółty kolor, biegnący aż do horyzontu. Bezchmurne
niebo zdawało się pieścić całą powierzchnię ziemi gorącymi promieniami słońca,
tańczącymi wokół mnie, jakby z drwiną.
Poczułam, jak robi mi się gorąco, a po chwili zdałam sobie sprawę, że
jestem ubrana niczym Eskimos. Szybkim ruchem zrzuciłam z siebie ciemnoszary
płaszcz, a następnie przeciągnęłam przez głowę obcisły, krwistoczerwony golf.
Nadal nie mogąc sobie poradzić z potem, jaki wypływał z mojego ciała pod
wpływem upału, ponownie zerknęłam na całą okolicę. Upewniwszy się, iż nikt mnie
nie obserwuje, zabrałam się za zdejmowanie błyszczących od czystości botków, a
następnie za guzik przy spodniach. Ściągnęłam je z siebie, pozostając w
kremowych figach oraz podkoszulce na ramiączkach o podobnym kolorze. Położyłam
się wygodnie, ruchem nogi odgarnąwszy ubrania gdzieś dalej. Przymknęłam oczy,
rozkoszując się ciepłem bijącym z nieba, rozprowadzającym się po mojej skórze.
Wtedy poczułam ostry podmuch wiatru, przeszywający mnie na wskroś.
Wszechobecna jasność zniknęła, co zdołałam zauważyć poprzez złączone powieki.
Odruchowo drgnęłam, rozwierając je szeroko. Nade mną kumulowały się ciemne,
niemal czarne chmury, przysłaniające rażąco świecącą kulę. Nie zdążyłam jeszcze
nawet wstać, zanim ciężkie krople deszczu zaczęły się obijać o moje ciało, a
lodowate powietrze wzmogło się do co najmniej siedmiu stopni w skali Beauforta.
Zerwałam się do pionu, szukając wzrokiem ciuchów, które nagle
wyparowały. Założyłam na siebie ręce, uginając się z zimna. Nie wiedziałam, co
zrobić. Wtem ktoś objął mnie ciepłymi rękoma w talii, na co aż się wzdrygnęłam.
Momentalnie odwróciłam głowę do tyłu i jedynym, co zdążyłam zauważyć, były
duże, czekoladowe oczy z niewielkimi źrenicami. Chłopak uśmiechał się łagodnie,
przytulając mnie do siebie.
Chciałam krzyczeć z całych sił, próbując od niego uciec, lecz nie
mogłam, nie potrafiłam. Jakby ktoś odebrał mi zarówno mowę, jak i zdolności
ruchu. Stałam sparaliżowana, obserwując go ze strachem. Brunet odchylił
ostrożnie moją głowę, następnie odgarniając z szyi kosmyki brązowych włosów.
Czułam na niej jego gorący oddech, przyprawiający mnie o wiele szybszy puls
serca.
Dopiero w tej pozie dostrzegłam jakąś zmianę w otoczeniu. Wiatr
przestał szczypać, a na polanie znów zapadł spokój. Tak samo jak w moim
wnętrzu.
Coś ostrego niczym brzytwa ukłuło mnie prosto w szyję, na co ryknęłam
z bólu.
Nadal krzyczałam, lecz przestrzenią wokół mnie nie była już wysuszona
łąka, a pochłonięte w mroku wnętrze pokoju z jasnym błyskiem lampki nocnej
stojącej tuż obok mnie. Siłą woli zamknęłam usta, próbując uspokoić płytki
oddech. Kiedy już mogłam się poruszyć, zamknęłam leżącego obok mnie laptopa, na
którym oglądałam jakiś film poprzedniego wieczoru.
- Nigdy więcej wampirów - zarządziłam,
podchodząc do okna, aby je otworzyć i wpuścić do pomieszczenia nieco świeżego
powietrza.
Po tej ciężkiej nocy, jako że nie mogłam już później zasnąć, chodziłam
dość rozkojarzona, błąkając myślami gdzieś w przestworzach. Ten sen wydawał się
taki realistyczny, jeszcze jego obecność. Dlaczego akurat on? Mógł mi się
przyśnić każdy dowolny chłopak, jakiego znałam, w roli seryjnego zabójcy z
natury, ale nie. Ja musiałam widzieć go w postaci Josepha Jonasa.
- Demi, wylewa się - zauważyła babcia,
pokazując palcem na granatową miseczkę, do której wlewałam zimne mleko.
- Kurczaki - mruknęłam, odstawiając na bok
karton z cieczą.
- Wszystko w porządku, Demi? - zapytała,
lustrując mnie wzrokiem.
- Oczywiście - rzuciłam, uśmiechając się
sztucznie.
Głośna melodia rozprzestrzeniła się po całym domu, tym razem jedynie
na krótki moment.
- Pójdę otworzyć - zawiadomiłam, prawie biegnąc
w kierunku frontowych drzwi. Zerknęłam przez judasza, a moim oczom ukazała się
zniekształcona twarz Joe. Westchnęłam znacząco, zastanawiając się, czego może
chcieć.
- W czym mogę pomóc? - spytałam na wstępie,
nie dopuszczając go do słowa.
- W piątek zostawiłaś telefon w moim
samochodzie – odparł, zdezorientowany moim nieprzyjaznym tonem głosu,
wyciągając aparat z wewnętrznej kieszeni szarej marynarki.
Dopiero wówczas zwróciłam uwagę na jego ubranie. Miał na sobie
elegancki garnitur, idealnie dopasowany do czarnych pantofli oraz beżowej
koszulki w serek.
- Tak? Nawet nie zauważyłam - odparłam
znacznie milej, wyciągając rękę po komórkę.
Podał mi ją z wahaniem, ale też jakby nieufnością.
- Selena wydzwania do ciebie od rana.
Pozwoliłem sobie odebrać, gdyż twój dzwonek jest naprawdę wkurzający -
powiedział pewnie. - Jeśli możesz, to wytłumacz jej, że cię nie zgwałciłem, bo
już nieźle na mnie zwyzywała, a nawet groziła. Lepiej zadzwoń od razu, ta
wariatka jest zdolna do wszystkiego.
Zaśmiałam się krótko, wyobrażając sobie rozwścieczoną dziewczynę.
Swoją drogą, skąd ona miała mój numer telefonu?
- Dla ciebie to śmieszne, ale ja nie chcę
wylądować w sądzie za molestowanie nieletniej - stwierdził, lecz chyba dopiero
po chwili dotarły do niego wypowiedziane słowa. Oboje roześmialiśmy się głośno,
a za sobą usłyszałam kroki.
- Przedstawisz mnie koledze, Demi? - spytała
babcia, pojawiając się tuż za moimi plecami.
- Och, tak, jasne. Babciu, to Joe, mój -
przycięłam się, szukając odpowiedniego słowa - znajomy - dokończyłam dumna z
własnych zdolności umysłowych.
- Dzień dobry, młodzieńcze - przywitała się
babcia, podając chłopakowi rękę.
Ten uścisnął ją uprzejmie, unosząc kąciki ust do góry w jakimś
nieznanym mi znaczeniu.
- Bardzo mi miło panią poznać - odezwał się
grzecznie.
- Mi również, mi również. No, to zostawię was,
gołąbeczki, i obudzę Maddie.
Wzniosłam wymownie oczy ku niebu tak, aby brunet to zobaczył.
- Przepraszam, ona każdą relację damsko-męską
bierze jako związek na całe życie.
- A więc w ramach rekompensaty może zgodzisz
się potowarzyszyć mi na rodzinnym zjeździe?
Jego twarz wyrażała niemą prośbę, a ja obrzuciłam go spojrzeniem
pełnym niesmaku. Kolejny tani chwyt, na które miałam uczulenie.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł -
stwierdziłam, dłoń zaciskając na klamce.
Zmarszczył brwi, nie był gotowy na taki przebieg wydarzeń. Czyżby
myślał, że po jednym wspólnie spędzonym wieczorze ulegnę mu bez słowa? No cóż,
grubo się mylił.
- Myślisz, że powinienem był przynieść
czekoladki, bukiet róż i całą resztę tego badziewia?
- Myślę, że gdybyś to zrobił, to nasza rozmowa
zakończyłaby się po przywitaniu.
- Więc w czym problem? - zapytał ze śmiechem.
- Że mam ważniejsze sprawy na głowie niż
żałosne podrywy - powiedziałam kąśliwie. Nie czekając na jego reakcję,
zamknęłam drzwi z trzaskiem, po czym odetchnęłam głęboko, powtarzając sobie w myślach,
że postąpiłam słusznie. - Chyba zacznę wierzyć w przepowiednie senne - mruknęłam
pod nosem, podążając z powrotem do kuchni.
Wzięłam do ręki miskę pełną płatków, wpierw odkładając telefon na
stół. Oddzwonić do Gomez miałam zamiar dopiero po skończeniu śniadania. W końcu
to najważniejszy posiłek dnia. Rozsiadłam się wygodnie na drewnianym stołku,
grzebiąc łyżką w czekoladowych kulkach. Właśnie wzięłam porcję do ust, gdy
dobiegło mnie pytanie stojącej w progu babci.
- To on dał ci ten kwiat? - Kiwnęła głową w
stronę wazonu, a ja odruchowo zerknęłam na oleander.
- Taa - wymamrotałam, wracając do posiłku.
- Taa - wymamrotałam, wracając do posiłku.
*
Najgłupszy rozdział w historii tego opowiadania, za który ogromnie mi wstyd. Wytrzymacie jeszcze trochę do normalnej akcji?
Korzystając z okazji, w imieniu swoim i moich czytelników życzę szybkiego powrotu do zdrowia jednej z nich, czyli mojej kochanej Wiki ♥ Wszyscy trzymajmy kciuki!
Rozdział nie jest wcale fatalny. Rozdziały wprowadzające też mają swój urok. Pozwalają poznać nam bohaterów i ich reakcję na dane sytuację i zebrać dodatkowe emocje na główną akcję. Ten też ma swój urok,a ty się tak surowo nie oceniaj :) Czekam na następny. Mam nadzieję, że będzie szybko :P
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny ;) Nie ma to jak bujna wyobraźnia pokazująca swoje "ja" w snach.... Czekam na next!
OdpowiedzUsuńPS: Joe będzie miał ciężko....
Rozdział jest świetny strasznie uwielbiam twojego bloga mam nadzieję że niedługo dodasz nn rozdział
OdpowiedzUsuńJejku, ale krótki.
OdpowiedzUsuńOjej, ojej, ojej, Demi czyta EFTW, awwwwwwwww ♥ urocze. Joe był niemiły z tymi czekoladkami :P Demi również nie zbyt uprzejmie go przywitała. Szkoda, że tak mało Seleny :') w ogóle, wszystkiego mało...
Serduszko mnie zakuło, kiedy Demi domyśliła się, że każdy tak naprawdę przygotowuje się na śmierć jej mamy. To naprawdę straszne.
Ciekawi mnie co jeszcze wymyśli Joseph :)
czekam z niecierpliwością na dziewiątkę :)
http://escape-from-this-world.blogspot.com
Ja już wiem, to dzięki temu, że życzyłaś mi powrotu do zdrowia, wypuścili mnie z tego miejsca pełnego białych ścian! :) Z całego mojego serduszka bardzo Ci dziękuję! ♥ A teraz co do rozdziału: WCALE NIE BYŁ GŁUPI! Już myślała, że Joe naprawdę objął prawie nagą Demi a tu BAM tylko sen. Muszę przyznać, że coraz bardziej lubię babcię Demi. Ja czuję, że ona ich połączy. Ja to czuję! Gołąbeczki będą razem. I wtedy Joe nie będzie już posądzany o próbę gwałtu hahaha Z drugiej strony nie wyobrażam sobie Joe jako gwałciciela. Czekam na kolejny rozdział! I na babcię! (Chcemy więcej babci!)
OdpowiedzUsuńp.s Ja bym nie pogardziła czekoladkami. :D Czekoladki to czekoladki. (chociaż na razie to jedyne co mogłabym z nimi zrobić to na nie popatrzeć :c świat jest okrutny.)
[immaculate-as-air] @blackstarPL
Ach te zaloty :D
OdpowiedzUsuńJuż wiem, że Joe sobie jej nie odpuści. Mam nadzieję, że jednak Demi nie ulegnie! Niech się facet pomęczy troszeczkę... :P
Co do rozdziału - świetny. Fantastycznie napisany.
Chcę więcej =)
Pozdrawiam. Lumina