11.01.2014

R. 8 ` Propozycja

Lubię miasto, aczkolwiek mogliby trochę zainwestować chociażby w koszenie trawy – trajkotała wyniośle babcia Pearl, kiedy przechodziłyśmy przez park.
Co prawda zielone źdźbła nie wyglądały na świeżo skoszone, aczkolwiek wysokie również nie były. Przesada kobiety do takich spraw wydawała mi się momentami wręcz zabawna. Współczułam wszystkim pracownikom Vellsdrag, zapewne nadzorowała ich godzinami, wypominając nawet najmniejsze błędy.
 - Mhm - mruknęłam, wpatrując się w śnieżnobiałe adidasy z jasnoniebieskim logiem producenta.
 - Daleko jeszcze do tego szpitala? - zapytała, a w tonie jej głosu wyczułam starczą nutkę.
 - Nie, już blisko. - Uśmiechnęłam się, spoglądając na jej zaciętą minę.
 - To dobrze, to dobrze - rzekła, przyspieszając kroku.
Na miejsce dotarłyśmy już kilka minut później. Babcia, uważająca całą społeczność medyczną za parszywych wyłudzicieli pieniędzy, pognała przed siebie, nie witając się nawet z pielęgniarką przy recepcji. Wyprzedziłam ją, pokazując drogę do odpowiedniej sali.
W niej zastałyśmy już Eddie’ego, trzymającego kurczowo dłoń mamy. Ona sama, oparta o puchatą poduszkę, siedziała na łóżku, uśmiechając się do niego blado. Jej twarz zdawała się niknąć w oczach na tle jasnej pościeli.
 - Cześć, mamo. - Wpadłam do pomieszczenia, zaraz siadając na przeciwko ojczyma, a obok matki. Ta spojrzała na mnie z zatroskaniem, a ja złapałam jej drugą rękę, obejmując swoimi.
 - Jak się czujesz? - zadałam pytanie, zapominając o stojącej w progu babci.
 - Mam już dość tego pytania. - Wywróciła oczami moja rodzicielka, na co się cicho zaśmiałam.
 - Witaj, córciu - odezwała się tuż za mną jej matka, pochodząc i całując moją w policzek.
 - Mamo, co ty tutaj robisz? - wydukała zdziwiona Diana.
 - Więc tak się teraz wita starą matkę?
Wszyscy zaśmialiśmy się melodyjnie.
 - Miło mi panią znów widzieć, pani Hart – powiedział ktoś głębokim głosem, na co automatycznie odwróciłam głowę. Moim oczom ukazała się pokryta kilkudniowym zarostem twarz księdza Thony’ego. Mężczyzna ucałował dłoń babci, kłaniając się przed nią lekko.
 - Szczęść Boże – przywitałam go, zawstydzona swoim zachowaniem. Jego szczupła sylwetka była jakimś wytłumaczeniem, aczkolwiek mimo wszystko powinnam go była zauważyć.
 - Cześć, Demi – odparł z uśmiechem, po czym poklepał mnie po ramieniu.
                Ksiądz Thony był bliskim przyjacielem rodziny, a także dalekim kuzynem mamy. To on wprowadził mnie w tajniki chrześcijaństwa, gdy tylko zaczęłam się interesować miejscem, do którego prowadzono mnie każdej niedzieli. Byłam mu za to bardzo wdzięczna, tak samo jak za wszystkie konwersacje, których był inicjatorem za każdym razem, gdy tylko zobaczył mnie w kościele.
Słuchałam ich naciąganych rozmów, wciąż przyglądając się mojej kochanej Dianie. Wiedziałam doskonale, dlaczego Pearl przyjechała do Los Angeles. Nic na ten temat nie mówiła, lecz łatwo mogłam się domyślić. Podświadomie każdy przychodził w odwiedziny do mamy, czując, że to może być ostatni raz.

Stałam pośrodku bezkresnej łąki, pustej oraz wyniszczonej suszą. Rozglądałam się dookoła, próbując wypatrzyć jakikolwiek punkt na powierzchni ziemi przedstawiający cokolwiek poza trawą. Lecz wszędzie, gdzie się obejrzałam, widziałam jedynie jasnożółty kolor, biegnący aż do horyzontu. Bezchmurne niebo zdawało się pieścić całą powierzchnię ziemi gorącymi promieniami słońca, tańczącymi wokół mnie, jakby z drwiną.
Poczułam, jak robi mi się gorąco, a po chwili zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana niczym Eskimos. Szybkim ruchem zrzuciłam z siebie ciemnoszary płaszcz, a następnie przeciągnęłam przez głowę obcisły, krwistoczerwony golf. Nadal nie mogąc sobie poradzić z potem, jaki wypływał z mojego ciała pod wpływem upału, ponownie zerknęłam na całą okolicę. Upewniwszy się, iż nikt mnie nie obserwuje, zabrałam się za zdejmowanie błyszczących od czystości botków, a następnie za guzik przy spodniach. Ściągnęłam je z siebie, pozostając w kremowych figach oraz podkoszulce na ramiączkach o podobnym kolorze. Położyłam się wygodnie, ruchem nogi odgarnąwszy ubrania gdzieś dalej. Przymknęłam oczy, rozkoszując się ciepłem bijącym z nieba, rozprowadzającym się po mojej skórze.
Wtedy poczułam ostry podmuch wiatru, przeszywający mnie na wskroś. Wszechobecna jasność zniknęła, co zdołałam zauważyć poprzez złączone powieki. Odruchowo drgnęłam, rozwierając je szeroko. Nade mną kumulowały się ciemne, niemal czarne chmury, przysłaniające rażąco świecącą kulę. Nie zdążyłam jeszcze nawet wstać, zanim ciężkie krople deszczu zaczęły się obijać o moje ciało, a lodowate powietrze wzmogło się do co najmniej siedmiu stopni w skali Beauforta.
Zerwałam się do pionu, szukając wzrokiem ciuchów, które nagle wyparowały. Założyłam na siebie ręce, uginając się z zimna. Nie wiedziałam, co zrobić. Wtem ktoś objął mnie ciepłymi rękoma w talii, na co aż się wzdrygnęłam. Momentalnie odwróciłam głowę do tyłu i jedynym, co zdążyłam zauważyć, były duże, czekoladowe oczy z niewielkimi źrenicami. Chłopak uśmiechał się łagodnie, przytulając mnie do siebie.
Chciałam krzyczeć z całych sił, próbując od niego uciec, lecz nie mogłam, nie potrafiłam. Jakby ktoś odebrał mi zarówno mowę, jak i zdolności ruchu. Stałam sparaliżowana, obserwując go ze strachem. Brunet odchylił ostrożnie moją głowę, następnie odgarniając z szyi kosmyki brązowych włosów. Czułam na niej jego gorący oddech, przyprawiający mnie o wiele szybszy puls serca.
Dopiero w tej pozie dostrzegłam jakąś zmianę w otoczeniu. Wiatr przestał szczypać, a na polanie znów zapadł spokój. Tak samo jak w moim wnętrzu.
Coś ostrego niczym brzytwa ukłuło mnie prosto w szyję, na co ryknęłam z bólu.
Nadal krzyczałam, lecz przestrzenią wokół mnie nie była już wysuszona łąka, a pochłonięte w mroku wnętrze pokoju z jasnym błyskiem lampki nocnej stojącej tuż obok mnie. Siłą woli zamknęłam usta, próbując uspokoić płytki oddech. Kiedy już mogłam się poruszyć, zamknęłam leżącego obok mnie laptopa, na którym oglądałam jakiś film poprzedniego wieczoru.
 - Nigdy więcej wampirów - zarządziłam, podchodząc do okna, aby je otworzyć i wpuścić do pomieszczenia nieco świeżego powietrza.
Po tej ciężkiej nocy, jako że nie mogłam już później zasnąć, chodziłam dość rozkojarzona, błąkając myślami gdzieś w przestworzach. Ten sen wydawał się taki realistyczny, jeszcze jego obecność. Dlaczego akurat on? Mógł mi się przyśnić każdy dowolny chłopak, jakiego znałam, w roli seryjnego zabójcy z natury, ale nie. Ja musiałam widzieć go w postaci Josepha Jonasa.
 - Demi, wylewa się - zauważyła babcia, pokazując palcem na granatową miseczkę, do której wlewałam zimne mleko.
 - Kurczaki - mruknęłam, odstawiając na bok karton z cieczą.
 - Wszystko w porządku, Demi? - zapytała, lustrując mnie wzrokiem.
 - Oczywiście - rzuciłam, uśmiechając się sztucznie.
Głośna melodia rozprzestrzeniła się po całym domu, tym razem jedynie na krótki moment.
 - Pójdę otworzyć - zawiadomiłam, prawie biegnąc w kierunku frontowych drzwi. Zerknęłam przez judasza, a moim oczom ukazała się zniekształcona twarz Joe. Westchnęłam znacząco, zastanawiając się, czego może chcieć.
 - W czym mogę pomóc? - spytałam na wstępie, nie dopuszczając go do słowa.
 - W piątek zostawiłaś telefon w moim samochodzie – odparł, zdezorientowany moim nieprzyjaznym tonem głosu, wyciągając aparat z wewnętrznej kieszeni szarej marynarki.
Dopiero wówczas zwróciłam uwagę na jego ubranie. Miał na sobie elegancki garnitur, idealnie dopasowany do czarnych pantofli oraz beżowej koszulki w serek.
 - Tak? Nawet nie zauważyłam - odparłam znacznie milej, wyciągając rękę po komórkę.
Podał mi ją z wahaniem, ale też jakby nieufnością.
 - Selena wydzwania do ciebie od rana. Pozwoliłem sobie odebrać, gdyż twój dzwonek jest naprawdę wkurzający - powiedział pewnie. - Jeśli możesz, to wytłumacz jej, że cię nie zgwałciłem, bo już nieźle na mnie zwyzywała, a nawet groziła. Lepiej zadzwoń od razu, ta wariatka jest zdolna do wszystkiego.
Zaśmiałam się krótko, wyobrażając sobie rozwścieczoną dziewczynę. Swoją drogą, skąd ona miała mój numer telefonu?
 - Dla ciebie to śmieszne, ale ja nie chcę wylądować w sądzie za molestowanie nieletniej - stwierdził, lecz chyba dopiero po chwili dotarły do niego wypowiedziane słowa. Oboje roześmialiśmy się głośno, a za sobą usłyszałam kroki.
 - Przedstawisz mnie koledze, Demi? - spytała babcia, pojawiając się tuż za moimi plecami.
 - Och, tak, jasne. Babciu, to Joe, mój - przycięłam się, szukając odpowiedniego słowa - znajomy - dokończyłam dumna z własnych zdolności umysłowych.
 - Dzień dobry, młodzieńcze - przywitała się babcia, podając chłopakowi rękę.
Ten uścisnął ją uprzejmie, unosząc kąciki ust do góry w jakimś nieznanym mi znaczeniu.
 - Bardzo mi miło panią poznać - odezwał się grzecznie.
 - Mi również, mi również. No, to zostawię was, gołąbeczki, i obudzę Maddie.
Wzniosłam wymownie oczy ku niebu tak, aby brunet to zobaczył.
 - Przepraszam, ona każdą relację damsko-męską bierze jako związek na całe życie.
 - A więc w ramach rekompensaty może zgodzisz się potowarzyszyć mi na rodzinnym zjeździe?
Jego twarz wyrażała niemą prośbę, a ja obrzuciłam go spojrzeniem pełnym niesmaku. Kolejny tani chwyt, na które miałam uczulenie.
 - To chyba nie jest najlepszy pomysł - stwierdziłam, dłoń zaciskając na klamce.
Zmarszczył brwi, nie był gotowy na taki przebieg wydarzeń. Czyżby myślał, że po jednym wspólnie spędzonym wieczorze ulegnę mu bez słowa? No cóż, grubo się mylił.
 - Myślisz, że powinienem był przynieść czekoladki, bukiet róż i całą resztę tego badziewia?
 - Myślę, że gdybyś to zrobił, to nasza rozmowa zakończyłaby się po przywitaniu.
 - Więc w czym problem? - zapytał ze śmiechem.
 - Że mam ważniejsze sprawy na głowie niż żałosne podrywy - powiedziałam kąśliwie. Nie czekając na jego reakcję, zamknęłam drzwi z trzaskiem, po czym odetchnęłam głęboko, powtarzając sobie w myślach, że postąpiłam słusznie. - Chyba zacznę wierzyć w przepowiednie senne - mruknęłam pod nosem, podążając z powrotem do kuchni.
Wzięłam do ręki miskę pełną płatków, wpierw odkładając telefon na stół. Oddzwonić do Gomez miałam zamiar dopiero po skończeniu śniadania. W końcu to najważniejszy posiłek dnia. Rozsiadłam się wygodnie na drewnianym stołku, grzebiąc łyżką w czekoladowych kulkach. Właśnie wzięłam porcję do ust, gdy dobiegło mnie pytanie stojącej w progu babci.
 - To on dał ci ten kwiat? - Kiwnęła głową w stronę wazonu, a ja odruchowo zerknęłam na oleander.
 - Taa - wymamrotałam, wracając do posiłku.
*
Najgłupszy rozdział w historii tego opowiadania, za który ogromnie mi wstyd. Wytrzymacie jeszcze trochę do normalnej akcji?
Korzystając z okazji, w imieniu swoim i moich czytelników życzę szybkiego powrotu do zdrowia jednej z nich, czyli mojej kochanej Wiki ♥ Wszyscy trzymajmy kciuki!

6 komentarzy:

  1. Rozdział nie jest wcale fatalny. Rozdziały wprowadzające też mają swój urok. Pozwalają poznać nam bohaterów i ich reakcję na dane sytuację i zebrać dodatkowe emocje na główną akcję. Ten też ma swój urok,a ty się tak surowo nie oceniaj :) Czekam na następny. Mam nadzieję, że będzie szybko :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny ;) Nie ma to jak bujna wyobraźnia pokazująca swoje "ja" w snach.... Czekam na next!

    PS: Joe będzie miał ciężko....

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest świetny strasznie uwielbiam twojego bloga mam nadzieję że niedługo dodasz nn rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, ale krótki.
    Ojej, ojej, ojej, Demi czyta EFTW, awwwwwwwww ♥ urocze. Joe był niemiły z tymi czekoladkami :P Demi również nie zbyt uprzejmie go przywitała. Szkoda, że tak mało Seleny :') w ogóle, wszystkiego mało...
    Serduszko mnie zakuło, kiedy Demi domyśliła się, że każdy tak naprawdę przygotowuje się na śmierć jej mamy. To naprawdę straszne.
    Ciekawi mnie co jeszcze wymyśli Joseph :)
    czekam z niecierpliwością na dziewiątkę :)
    http://escape-from-this-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja już wiem, to dzięki temu, że życzyłaś mi powrotu do zdrowia, wypuścili mnie z tego miejsca pełnego białych ścian! :) Z całego mojego serduszka bardzo Ci dziękuję! ♥ A teraz co do rozdziału: WCALE NIE BYŁ GŁUPI! Już myślała, że Joe naprawdę objął prawie nagą Demi a tu BAM tylko sen. Muszę przyznać, że coraz bardziej lubię babcię Demi. Ja czuję, że ona ich połączy. Ja to czuję! Gołąbeczki będą razem. I wtedy Joe nie będzie już posądzany o próbę gwałtu hahaha Z drugiej strony nie wyobrażam sobie Joe jako gwałciciela. Czekam na kolejny rozdział! I na babcię! (Chcemy więcej babci!)
    p.s Ja bym nie pogardziła czekoladkami. :D Czekoladki to czekoladki. (chociaż na razie to jedyne co mogłabym z nimi zrobić to na nie popatrzeć :c świat jest okrutny.)
    [immaculate-as-air] @blackstarPL

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach te zaloty :D
    Już wiem, że Joe sobie jej nie odpuści. Mam nadzieję, że jednak Demi nie ulegnie! Niech się facet pomęczy troszeczkę... :P
    Co do rozdziału - świetny. Fantastycznie napisany.
    Chcę więcej =)
    Pozdrawiam. Lumina

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Yassmine.