9.03.2014

R. 10 ` Przesada

Stałam naburmuszona, opierając się o barierkę schodów przy obskurnym wejściu do baru. Patrzyłam tępo na parking oraz rozbłyskujące słabym światłem lampy uliczne. Słońce już zaszło, a niebo pokrywało się wszechobecnym granatem.
 - Nie gniewaj się – powtórzył po raz kolejny stojący za mną Joe.
Byłam na niego wściekła. Nie dość, że jego kuzyn zastał nas w jednoznacznej sytuacji, to jeszcze musiałam udawać jego dziewczynę przed całą rodziną Jonas. Oczywiście wszyscy przyjęli mnie z radością, obdarzając miłymi uśmiechami. Tylko Nick wydawał się sceptycznie nastawiony do naszego ‘związku’. Z perspektywy czasu sama nie rozumiem, dlaczego się wówczas nie przeciwstawiłam jego kłamstwom, ujawniając zaraz przed Travisem prawdę. Pocałunek jeszcze o niczym nie świadczy, choć wtedy myślałam zupełnie inaczej. Jakaś niewytłumaczalna siła kazała mi go kryć. Jednak mimo wszystko źle się czułam, oszukując ich wszystkich.
 - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam, nie ruszając się.
 - Ale co? – zdziwił się głupio.
Odwróciłam się do niego, kręcąc przy tym głową.
 - Dlaczego powiedziałeś, że jesteśmy razem?
 - Nie wiem, jakoś tak pod wpływem emocji – stwierdził, zaraz zagryzając dolną wargę. – Intrygujesz mnie – dodał po chwili, przypatrując mi się wręcz nachalnie.
 - Dlaczego mnie pocałowałeś? – rzuciłam, ignorując jego słowa.
Widocznie się zmieszał, przez co zapadła cisza przerywana co chwilę świszczącymi podmuchami wiatru lub przejeżdżającymi drogą samochodami.
Czekałam cierpliwie na jego reakcję, chcąc dowiedzieć się prawdy. Właśnie przeżyłam swój pierwszy pocałunek, moment który kobiety zapamiętują do końca życia, z kimś, kogo ledwie znałam. Należały mi się wyjaśnienia, bezapelacyjnie. Problem w tym, że on sam ich nie miał.
 - Nie wiem – powtórzył w końcu zrezygnowany. – To był jakiś moment, przepraszam, jeśli cię przez to uraziłem – rzekł, co mnie zaskoczyło.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć. A doprowadził mnie do tego kto? Joseph Adam Jonas, pan wielki gwiazda. Więc czemu się tak zachował? W tym momencie wydawał się grzecznym, poukładanym nastolatkiem po czynie godnym zawstydzenia.
                Wtem drzwi zaskrzypiały okropnie, a w nich pojawiła się Selena. Zauważyła mnie od razu, a na jej twarzy ujrzałam urazę.
 - Ja zaraz śpiewam, a ty się z nim szlajasz? – burknęła, zakładając ręce jak małe dziecko.
Uśmiechnęłam się do niej, omijając bez słowa bruneta. Dziewczyna pognała do wnętrza, a ja, rzuciwszy chłopakowi nieśmiały uśmiech przez ramię, poszłam za nią.
Wszyscy obecni zebrali się już pod sceną, gdzie Skye zapowiadała nieplanowany występ wieczoru. Na sali rozległy się gromkie brawa, gdy Sel stanęła obok niej z rozpromienioną twarzą.
Bez trudu odnalazłam na samym przedzie Gregga, oczekując nadchodzącego występu brunetki.
 - Najwyższy czas się zabawić! – zawołała, gdy wreszcie dopadła mikrofon. Puściła porozumiewawcze spojrzenie do trzech nieznanych mi chłopaków. Dwaj grali na elektrycznych gitarach, jeden na perkusji. Już za chwilę usłyszałam rytmiczną melodię, rozchodzącą się po wnętrzu.
 - Chodzisz i mówisz, jakbyś był jakąś nową sensacją – śpiewała dziewczyna, widocznie wspaniale się bawiąc.
Zaczęłam podrygiwać nogą w bit muzyki, podziwiając jej szalone tańce.
 - Jest świetna! – krzyknęłam na ucho Sulkinowi.
 - No – odparł krótko, znów więcej uwagi poświęcając własnemu telefonowi.
 - Wbrew pozorom jestem zmuszony się zgodzić – mruknął ktoś wprost do mojego ucha, przez co gwałtownie przekręciłam głowę, znów zaliczając tryśnięcie.
 - Kochasz spektakularne wejścia, prawda? – zaśmiałam się, rozmasowując ponownie tego wieczoru czoło.
 - Zdecydowanie – odrzekł Joseph, a kąciki jego ust powędrowały ku górze.

,,Dzień dobry, drodzy internauci!
Mam za sobą wieczór pełen wrażeń, o których sama nie wiem co mam myśleć. Jedno jest pewne – nie zapomnę go do końca życia. Przemyślana_
PS: Mamy jeszcze 25 dni, mamusiu.
PS2: Kto normalny spędza poniedziałkowe wieczory w knajpie na spotkaniu rodzinnym bynajmniej nie swojej rodziny?’’
Zamknęłam laptopa, ziewając przeciągle. Wstałam z niewygodnego fotela, zaraz gasząc stojącą w rogu lampkę. W pokoju zapanowały ciemności, a ja odsunęłam kremową roletę, wpuszczając do pomieszczenia blade światło księżyca, który spoglądał na ziemię, przybierając kształt sierpa. Szybko wskoczyłam pod kołdrę, pamiętając o zaplanowanych nazajutrz czynnościach.

                - Dzień dobry, pani Zabini. – Uśmiechnęłam się, zamykając szklane drzwi, które chwilę wcześniej wprawiły w ruch głośny dzwoneczek uwieszony na grubej wstążce.
Ciemnoskóra kobieta wyszła z zaplecza, podchodząc do długiej lady z jasnym blatem idealnie dopasowanym do obecnego wszędzie turkusu. Jej czarne jak smoła włosy zostały związane w ciasny kucyk, a na twarzy dało się dostrzec pierwsze zmarszczki.
Usiadłam na jednym z wysokich krzeseł, podając jej papierową torbę.
 - Witaj Demi – odparła, po czym wyszła do kuchni, znajdującej się tuż przede mną za zawieszonymi na wysokości tułowia małymi drzwiczkami.
Mogłam przyglądać się, jak ubrani w białe fartuszki pracownicy krzątają się wśród garnków, misek, noży i talerzy. Rozejrzałam się jednak po pomieszczeniu, w jakim się znajdowałam. Typowa kawiarenka z kwadratowymi stolikami przy staroświeckich kanapach z drewna, obitych kolorowym materiałem. Gdzieniegdzie widniały morskie motywy, takie jak muszle czy sieć rybacka przy ogromnym szyldzie Coffee Cloud. Miejsce to nie było oblegane przez ludzi, aczkolwiek zawsze znajdowało się tam kilka osób. Atmosferę umilała szafa grająca z tysiącami utworów do wyboru.
Podeszłam do różnobarwnie rozświetlonego przedmiotu, zaraz odpowiednimi przyciskami szukając jednej z moich ulubionych piosenek. Wrzuciłam do maszyny pięćdziesięciocentową monetę, a moich uszu dobiegł głos Celine Dion, wyśpiewującej jedną ze swych najpiękniejszych ballad – All by myself.
 - Kurczak pieczony w sosie własnym raz z zestawem surówek oraz rosół z kury na pięć osób dla panny Lovato – powiedziała pani Zabini, na co zostawiłam sprzęt w spokoju, wracając do lady.
 - Dziękuję bardzo – odezwałam się, podając jej należny banknot. – Reszty nie trzeba.
 - Idziesz na koncert Dion? – spytała niespodziewanie murzynka, na co zmarszczyłam brwi. – Nic nie wiesz? – zdziwiła się.
 - Nieee – odparłam, przeciągając samogłoskę.
 - Dwudziesty ósmy grudnia, radziłabym ci się pośpieszyć z biletami.
Pokiwałam głową, kodując tę informację w umyśle. Zabrałam od niej zamówiony dzień wcześniej obiad, po czym pożegnałam się grzecznie i wyszłam z pomieszczenia na zewnątrz. Betonowy chodnik zapełniały tłumy ludzi, przeważnie śpieszących się do pracy lub właśnie z niej wracającej. Gdzieniegdzie dało się też dostrzec nastolatków z plecakami lub torbami w towarzystwie rówieśników, którzy właśnie skończyli lekcje lub rodziców z dziećmi dopiero co odebranymi z przedszkola. Dochodziła bowiem piętnasta, a ja idąc na łatwiznę wykupiłam posiłek w ulubionej, aczkolwiek pospolitej knajpie. Wiedziałam, że babcia skomentuje to sceptycznie, lecz postanowiłam się tym nie przejmować. Raz na jakiś czas mogłam sobie pozwolić na odpoczynek od kuchennych eksperymentów.
Ruszyłam przed siebie, przechodząc zaraz przez drogę oraz kierując się na postój taksówek. Nie chciało mi się zasuwać kilku dobrych kilometrów do prywatnej kliniki, w której chciałam wreszcie odwiedzić swoją mamę. Miałam jej tak wiele do powiedzenia.
Dotarłszy na miejsce niemal biegłam na spotkanie z mamą, czując że ją ostatnio trochę zaniedbałam. Pozwoliłam swoim myślom wybiegać gdzieś do spraw związanych z nowymi znajomymi, zapominając choć na chwilę o problemach, jakie dotyczyły przede wszystkim jej choroby. Cieszyło mnie to, dlatego nie chciałam przestawać. Przez jakiś czas mogłam nie czuć tych strasznych przeczuć, które ogarniały mnie, gdy tylko wracałam do tego tematu.
 - Cześć, mamo! – zawołałam od wejścia, w rękach trzymając zerwane gdzieś w parku krwistoczerwone róże oraz stokrotki o ciemnym odcieniu różu.
Ledwie zerknąwszy na łóżko pod oknem zrozumiałam, że popełniłam ogromną gafę. Kobieta spała smacznie, odwrócona do mnie tyłem. Czytająca gazetę po drugiej stronie pani Shermann obrzuciła mnie zawistnym spojrzeniem, co mnie nieco zbiło z tropu. Kiwnęłam jej na powitanie, przysiadając na twardym krześle obok łóżka swojej rodzicielki. Dzikie kwiaty położyłam na drewnianym stoliku, a zaraz obok siatkę z obiadem. Już miałam zamiar wyjąć z niej jedną porcję rosołu, kiedy telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni, na szczęście ujawniając się tylko wibracją. Wyszłam pospiesznie z pomieszczenia, na przestronnym korytarzu odbierając połączenie.
 - Demi, pójdziemy dziś na zakupy?! – zawołała podekscytowana Maddie, co dało się wyczuć bez większej koncentracji.
 - Dziś? – mruknęłam z niechęcią.
 - Za niedługo koncert, a ja nadal nie mam ciuchów! – zapiszczała zmartwiona.
 - No okay, jak wrócę to pojedziemy do galerii – stwierdziłam. – Maddie, nie dzwoniła Dallas? – zapytałam.
 - Nie – westchnęła dziewczynka.
W ciągu ostatnich dni poczęłam odczuwać złość na nastolatkę. Zaniedbywała rodzinę ze względu na swe naukowe ambicje. Rozumiałam, iż chce zdobyć wykształcenie, by zapewnić sobie świetlaną przyszłość, że chce, by mama była z niej dumna. Lecz co, jeśli nie będzie już kto miał odczuć tej dumy? Nie pytała o jej stan, nie interesowała się, co takiego mówią lekarze. Próbowałam się z nią utożsamić, wyobrazić sobie, jak bym postąpiła na jej miejscu. Potrafiłam dojść tylko do jednego wniosku – na pewno nie tak.
Pożegnawszy się z Madison, wróciłam do sali. Ma rodzicielka się już przebudziła. Uśmiechała się blado do pozostawionych przeze mnie rzeczy. Przywitałam się z nią mocnym uściskiem, co odwzajemniła z aprobatą.
 - Cześć córciu – odezwała się słabym głosem.  – Jak się masz?
 - To ja powinnam o to zapytać – zauważyłam.  
 - Słyszę to od każdego – odparła ze znużeniem.
 - U mnie w porządku.
Zaczęłam jej opowiadać o wywiadzie dla Hope, o Selenie i Greggu, a nawet o tym feralnym zdarzeniu z rodziną Josepha, jakie miało miejsce dwa dni wcześniej. Słuchała wszystkiego z wyraźnym zainteresowaniem, dopytując w odpowiednich momentach o szczegóły. Nie ukrywałam przed nią niczego, wiedząc doskonale, że ona jako jedyna doskonale mnie zrozumie.
 - Chciałabym poznać twoich przyjaciół – powiedziała na koniec ze smutną miną.
 - Nie są moimi przyjaciółmi – zauważyłam, choć z niepewnością. To słowo zawsze wydawało mi się szczególnie duże i jeszcze nikogo nim nie uraczyłam. Taka osoba wydawała mi się bratnią duszą, nadającą się do godzinnych rozmów, a także potrafiąca milczeć tyle w razie potrzeby. Kimś, kto będzie się cieszył moim szczęściem, mogąc także płakać, gdy łzy popłyną z mych oczu. Nic nie mogłam poradzić, że przez całe osiemnaście lat swojej egzystencji nie spotkałam nikogo takiego.

Po powrocie do domu rzuciłam się na komputer, pamiętając doskonale o wiadomości przekazanej mi przez panią Zabini. Celine miała wystąpić w Los Angeles, a ja nie mogłam przegapić jedynej okazji, by zobaczyć, posłuchać, a może nawet spotkać swoją idolkę, wieloletni wzór do naśladowania. Przeszukałam dokładnie wszelkie strony informatorskie, odwiedzane przeze mnie co jakiś czas, by dowiedzieć się, co słychać u kobiety. Wreszcie natrafiłam na zakładkę, gdzie można kupować bilety na jej występy. Z modlitwą w myślach odszukałam miejscowość, prosząc, by zostały jakieś wolne miejsca. Zerknęłam na ogromną liczbę po prawej stronie, niemal podskakując na fotelu. Głosiła ona, iż jeszcze sześciu szczęśliwców może zarezerwować miejscówki na koncert. Bez zastanowienia przeprowadziłam proces zakupu, postanawiając zająć dwie z nich. Może Selena również chciałaby się wybrać?
Po dokonanej transakcji za pomocą osobistej karty kredytowej cała w skowronkach zeszłam na dół, gdzie zastałam babcię przeglądającą na kanapie jakieś piśmienidła.
- Ty i twój kolega – zaczęła, dając nacisk na ostatnie słowo. – tu jesteście.
Rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, podchodząc oraz zaglądając jej przez kościste ramię do gazety. Im dłużej czytałam artykuł opierający się na wywiadzie z Josephem, tym bardziej moje spojówki się rozszerzały, a dobry humor ustępował rosnącej wściekłości.
 - Dzisiejsza – dodała kobieta, jakby to miało jakieś znaczenie.
 - No to już przesada – warknęłam pod nosem, odrzucając przedmiot na stół.

*
Witajcie w marcu! :) Musicie wybaczyć ten karygodny poślizg i pretensje kierować do lekarzy, którzy chyba polubili mój widok w łóżku szpitalnym. W każdym bądź razie już jestem i czym prędzej dostarczam Wam kolejną dawkę bohaterów Forbidden Feeling. Mam nadzieję, że mimo wszystko ich lubicie, bo chciałabym, żebyście przeżyli z nimi długą przygodę :) Do następnego!

P.S. Przypominam o zakładce ,,Informuj mnie'', dzięki której możecie być na bieżąco informowani o nowych rozdziałach.

6 komentarzy:

  1. Ciekawi mnie fakt o czym bylo w wywiadzie, widocznie jej sie to nie spodobalo. Po przedstawieniu Demi jako dziewczyne juz szystkiego mogw sie spodziewac :) czekam na nn!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem bardzo ciekawa co takiego znalazło się w tym artykule...
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny, jak zawsze, ale to już wiesz. Czekam na nowe rozdziały i także zastanawia mnie co tam Joseph nagadał. Ale przecież kto się czubi ten się lubi czy jakoś tak. Życzę zdrowia i pisz.... M&M

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świetny *-* ♥ czekam na nn ;****

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak Ty to robisz, że tak świetnie piszesz....? Zdolniacha! :) Jestem mega ciekawa co było w tym artykule, jaki będzie następny krok Josepha, co będzie z mamą Demi, jednym słowem wszystkiego jestem ciekawa. życzę Ci mnóstwo zdrówka i weny :) xx
    ~ marlenka

    OdpowiedzUsuń
  6. Doprowadziłaś mnie do łez... może to ze względu na szalejące w moim organizmie hormony czyniące mnie strasznie emocjonalną, ale Celine Dion przywołała w moim serduszku tęsknotę za kimś :')
    I tak strasznie mi szkoda Demi, wygląda na to, że ma świetne relacje z mamą, jest jej najbliższą osobą, to takie przykre, że musi się z nią rozstać. Jestem zła na Dallas, nie wiem jak można tak olewać rodzinę, kiedy jej matka jest umierająca i zostawić wszystko na głowie siostry, choć Demi świetnie sobie radzi.
    Zawstydzony Joseph? Nie wierzę! Mało Seleny i Gregga i Jonasów i w ogóle :P i krótki rozdział, a może wydaje mi się tak, bo tak lekko czyta się Twoje opowiadania.
    Nie rób więcej takich ogromnych przerw między rozdziałami, proszę, bo za każdym rozdziałem budzi się we mnie tęsknota za Jonasowymi czasami i któregoś dnia serduszko mi pęknie.
    Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie potrafię się zorganizować.
    PS: KSIĘŻYC W KSZTAŁCIE SIERPA!!! AWWWWWWWWWW ♥
    Pozdrawiam :) xx
    escape-from-this-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Yassmine.