Stałam
naburmuszona, opierając się o barierkę schodów przy obskurnym wejściu do baru.
Patrzyłam tępo na parking oraz rozbłyskujące słabym światłem lampy uliczne. Słońce
już zaszło, a niebo pokrywało się wszechobecnym granatem.
- Nie gniewaj się – powtórzył po raz kolejny
stojący za mną Joe.
Byłam
na niego wściekła. Nie dość, że jego kuzyn zastał nas w jednoznacznej sytuacji,
to jeszcze musiałam udawać jego dziewczynę przed całą rodziną Jonas. Oczywiście
wszyscy przyjęli mnie z radością, obdarzając miłymi uśmiechami. Tylko Nick
wydawał się sceptycznie nastawiony do naszego ‘związku’. Z perspektywy czasu
sama nie rozumiem, dlaczego się wówczas nie przeciwstawiłam jego kłamstwom,
ujawniając zaraz przed Travisem prawdę. Pocałunek jeszcze o niczym nie
świadczy, choć wtedy myślałam zupełnie inaczej. Jakaś niewytłumaczalna siła
kazała mi go kryć. Jednak mimo wszystko źle się czułam, oszukując ich
wszystkich.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam, nie
ruszając się.
- Ale co? – zdziwił się głupio.
Odwróciłam
się do niego, kręcąc przy tym głową.
- Dlaczego powiedziałeś, że jesteśmy razem?
- Nie wiem, jakoś tak pod wpływem emocji –
stwierdził, zaraz zagryzając dolną wargę. – Intrygujesz mnie – dodał po chwili,
przypatrując mi się wręcz nachalnie.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? – rzuciłam,
ignorując jego słowa.
Widocznie
się zmieszał, przez co zapadła cisza przerywana co chwilę świszczącymi
podmuchami wiatru lub przejeżdżającymi drogą samochodami.
Czekałam
cierpliwie na jego reakcję, chcąc dowiedzieć się prawdy. Właśnie przeżyłam swój
pierwszy pocałunek, moment który kobiety zapamiętują do końca życia, z kimś,
kogo ledwie znałam. Należały mi się wyjaśnienia, bezapelacyjnie. Problem w tym,
że on sam ich nie miał.
- Nie wiem – powtórzył w końcu zrezygnowany. –
To był jakiś moment, przepraszam, jeśli cię przez to uraziłem – rzekł, co mnie
zaskoczyło.
Pokiwałam
głową ze zrozumieniem, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po raz pierwszy w
życiu nie wiedziałam, co powiedzieć. A doprowadził mnie do tego kto? Joseph
Adam Jonas, pan wielki gwiazda. Więc czemu się tak zachował? W tym momencie
wydawał się grzecznym, poukładanym nastolatkiem po czynie godnym zawstydzenia.
Wtem
drzwi zaskrzypiały okropnie, a w nich pojawiła się Selena. Zauważyła mnie od
razu, a na jej twarzy ujrzałam urazę.
- Ja zaraz śpiewam, a ty się z nim szlajasz? –
burknęła, zakładając ręce jak małe dziecko.
Uśmiechnęłam
się do niej, omijając bez słowa bruneta. Dziewczyna pognała do wnętrza, a ja,
rzuciwszy chłopakowi nieśmiały uśmiech przez ramię, poszłam za nią.
Wszyscy
obecni zebrali się już pod sceną, gdzie Skye zapowiadała nieplanowany występ
wieczoru. Na sali rozległy się gromkie brawa, gdy Sel stanęła obok niej z
rozpromienioną twarzą.
Bez
trudu odnalazłam na samym przedzie Gregga, oczekując nadchodzącego występu
brunetki.
- Najwyższy czas się zabawić! – zawołała, gdy
wreszcie dopadła mikrofon. Puściła porozumiewawcze spojrzenie do trzech
nieznanych mi chłopaków. Dwaj grali na elektrycznych gitarach, jeden na
perkusji. Już za chwilę usłyszałam rytmiczną melodię, rozchodzącą się po
wnętrzu.
- Chodzisz i mówisz, jakbyś był jakąś nową sensacją – śpiewała dziewczyna, widocznie wspaniale się
bawiąc.
Zaczęłam podrygiwać nogą w bit muzyki, podziwiając
jej szalone tańce.
- Jest
świetna! – krzyknęłam na ucho Sulkinowi.
- No –
odparł krótko, znów więcej uwagi poświęcając własnemu telefonowi.
- Wbrew
pozorom jestem zmuszony się zgodzić – mruknął ktoś wprost do mojego ucha, przez
co gwałtownie przekręciłam głowę, znów zaliczając tryśnięcie.
- Kochasz
spektakularne wejścia, prawda? – zaśmiałam się, rozmasowując ponownie tego
wieczoru czoło.
-
Zdecydowanie – odrzekł Joseph, a kąciki jego ust powędrowały ku górze.
,,Dzień dobry, drodzy internauci!
Mam za sobą wieczór pełen wrażeń, o których sama
nie wiem co mam myśleć. Jedno jest pewne – nie zapomnę go do końca życia. Przemyślana_
PS: Mamy jeszcze 25 dni, mamusiu.
PS2: Kto normalny spędza poniedziałkowe wieczory w
knajpie na spotkaniu rodzinnym bynajmniej nie swojej rodziny?’’
Zamknęłam laptopa, ziewając przeciągle. Wstałam z
niewygodnego fotela, zaraz gasząc stojącą w rogu lampkę. W pokoju zapanowały
ciemności, a ja odsunęłam kremową roletę, wpuszczając do pomieszczenia blade
światło księżyca, który spoglądał na ziemię, przybierając kształt sierpa.
Szybko wskoczyłam pod kołdrę, pamiętając o zaplanowanych nazajutrz czynnościach.
- Dzień dobry, pani Zabini. – Uśmiechnęłam
się, zamykając szklane drzwi, które chwilę wcześniej wprawiły w ruch głośny
dzwoneczek uwieszony na grubej wstążce.
Ciemnoskóra kobieta wyszła z zaplecza, podchodząc
do długiej lady z jasnym blatem idealnie dopasowanym do obecnego wszędzie
turkusu. Jej czarne jak smoła włosy zostały związane w ciasny kucyk, a na
twarzy dało się dostrzec pierwsze zmarszczki.
Usiadłam na jednym z wysokich krzeseł, podając jej
papierową torbę.
- Witaj
Demi – odparła, po czym wyszła do kuchni, znajdującej się tuż przede mną za
zawieszonymi na wysokości tułowia małymi drzwiczkami.
Mogłam przyglądać się, jak ubrani w białe
fartuszki pracownicy krzątają się wśród garnków, misek, noży i talerzy.
Rozejrzałam się jednak po pomieszczeniu, w jakim się znajdowałam. Typowa
kawiarenka z kwadratowymi stolikami przy staroświeckich kanapach z drewna,
obitych kolorowym materiałem. Gdzieniegdzie widniały morskie motywy, takie jak
muszle czy sieć rybacka przy ogromnym szyldzie Coffee Cloud. Miejsce to nie
było oblegane przez ludzi, aczkolwiek zawsze znajdowało się tam kilka osób.
Atmosferę umilała szafa grająca z tysiącami utworów do wyboru.
Podeszłam do różnobarwnie rozświetlonego
przedmiotu, zaraz odpowiednimi przyciskami szukając jednej z moich ulubionych
piosenek. Wrzuciłam do maszyny pięćdziesięciocentową monetę, a moich uszu
dobiegł głos Celine Dion, wyśpiewującej jedną ze swych najpiękniejszych ballad
– All by myself.
- Kurczak
pieczony w sosie własnym raz z zestawem surówek oraz rosół z kury na pięć osób
dla panny Lovato – powiedziała pani Zabini, na co zostawiłam sprzęt w spokoju,
wracając do lady.
- Dziękuję
bardzo – odezwałam się, podając jej należny banknot. – Reszty nie trzeba.
- Idziesz
na koncert Dion? – spytała niespodziewanie murzynka, na co zmarszczyłam brwi. –
Nic nie wiesz? – zdziwiła się.
- Nieee –
odparłam, przeciągając samogłoskę.
-
Dwudziesty ósmy grudnia, radziłabym ci się pośpieszyć z biletami.
Pokiwałam głową, kodując tę informację w umyśle.
Zabrałam od niej zamówiony dzień wcześniej obiad, po czym pożegnałam się
grzecznie i wyszłam z pomieszczenia na zewnątrz. Betonowy chodnik zapełniały
tłumy ludzi, przeważnie śpieszących się do pracy lub właśnie z niej wracającej.
Gdzieniegdzie dało się też dostrzec nastolatków z plecakami lub torbami w
towarzystwie rówieśników, którzy właśnie skończyli lekcje lub rodziców z
dziećmi dopiero co odebranymi z przedszkola. Dochodziła bowiem piętnasta, a ja
idąc na łatwiznę wykupiłam posiłek w ulubionej, aczkolwiek pospolitej knajpie.
Wiedziałam, że babcia skomentuje to sceptycznie, lecz postanowiłam się tym nie
przejmować. Raz na jakiś czas mogłam sobie pozwolić na odpoczynek od kuchennych
eksperymentów.
Ruszyłam przed siebie, przechodząc zaraz przez
drogę oraz kierując się na postój taksówek. Nie chciało mi się zasuwać kilku
dobrych kilometrów do prywatnej kliniki, w której chciałam wreszcie odwiedzić
swoją mamę. Miałam jej tak wiele do powiedzenia.
Dotarłszy na miejsce niemal biegłam na spotkanie z
mamą, czując że ją ostatnio trochę zaniedbałam. Pozwoliłam swoim myślom
wybiegać gdzieś do spraw związanych z nowymi znajomymi, zapominając choć na
chwilę o problemach, jakie dotyczyły przede wszystkim jej choroby. Cieszyło mnie
to, dlatego nie chciałam przestawać. Przez jakiś czas mogłam nie czuć tych
strasznych przeczuć, które ogarniały mnie, gdy tylko wracałam do tego tematu.
- Cześć,
mamo! – zawołałam od wejścia, w rękach trzymając zerwane gdzieś w parku
krwistoczerwone róże oraz stokrotki o ciemnym odcieniu różu.
Ledwie zerknąwszy na łóżko pod oknem zrozumiałam,
że popełniłam ogromną gafę. Kobieta spała smacznie, odwrócona do mnie tyłem.
Czytająca gazetę po drugiej stronie pani Shermann obrzuciła mnie zawistnym
spojrzeniem, co mnie nieco zbiło z tropu. Kiwnęłam jej na powitanie,
przysiadając na twardym krześle obok łóżka swojej rodzicielki. Dzikie kwiaty
położyłam na drewnianym stoliku, a zaraz obok siatkę z obiadem. Już miałam
zamiar wyjąć z niej jedną porcję rosołu, kiedy telefon rozdzwonił się w mojej
kieszeni, na szczęście ujawniając się tylko wibracją. Wyszłam pospiesznie z
pomieszczenia, na przestronnym korytarzu odbierając połączenie.
- Demi,
pójdziemy dziś na zakupy?! – zawołała podekscytowana Maddie, co dało się wyczuć
bez większej koncentracji.
- Dziś? –
mruknęłam z niechęcią.
- Za
niedługo koncert, a ja nadal nie mam ciuchów! – zapiszczała zmartwiona.
- No okay,
jak wrócę to pojedziemy do galerii – stwierdziłam. – Maddie, nie dzwoniła Dallas?
– zapytałam.
- Nie –
westchnęła dziewczynka.
W ciągu ostatnich dni poczęłam odczuwać złość na
nastolatkę. Zaniedbywała rodzinę ze względu na swe naukowe ambicje. Rozumiałam,
iż chce zdobyć wykształcenie, by zapewnić sobie świetlaną przyszłość, że chce,
by mama była z niej dumna. Lecz co, jeśli nie będzie już kto miał odczuć tej
dumy? Nie pytała o jej stan, nie interesowała się, co takiego mówią lekarze. Próbowałam
się z nią utożsamić, wyobrazić sobie, jak bym postąpiła na jej miejscu.
Potrafiłam dojść tylko do jednego wniosku – na pewno nie tak.
Pożegnawszy się z Madison, wróciłam do sali. Ma rodzicielka
się już przebudziła. Uśmiechała się blado do pozostawionych przeze mnie rzeczy.
Przywitałam się z nią mocnym uściskiem, co odwzajemniła z aprobatą.
- Cześć
córciu – odezwała się słabym głosem. –
Jak się masz?
- To ja
powinnam o to zapytać – zauważyłam.
- Słyszę to
od każdego – odparła ze znużeniem.
- U mnie w
porządku.
Zaczęłam jej opowiadać o wywiadzie dla Hope, o
Selenie i Greggu, a nawet o tym feralnym zdarzeniu z rodziną Josepha, jakie
miało miejsce dwa dni wcześniej. Słuchała wszystkiego z wyraźnym
zainteresowaniem, dopytując w odpowiednich momentach o szczegóły. Nie ukrywałam
przed nią niczego, wiedząc doskonale, że ona jako jedyna doskonale mnie
zrozumie.
- Chciałabym
poznać twoich przyjaciół – powiedziała na koniec ze smutną miną.
- Nie są
moimi przyjaciółmi – zauważyłam, choć z niepewnością. To słowo zawsze wydawało
mi się szczególnie duże i jeszcze nikogo nim nie uraczyłam. Taka osoba wydawała
mi się bratnią duszą, nadającą się do godzinnych rozmów, a także potrafiąca
milczeć tyle w razie potrzeby. Kimś, kto będzie się cieszył moim szczęściem,
mogąc także płakać, gdy łzy popłyną z mych oczu. Nic nie mogłam poradzić, że
przez całe osiemnaście lat swojej egzystencji nie spotkałam nikogo takiego.
Po powrocie do domu rzuciłam się na komputer,
pamiętając doskonale o wiadomości przekazanej mi przez panią Zabini. Celine
miała wystąpić w Los Angeles, a ja nie mogłam przegapić jedynej okazji, by
zobaczyć, posłuchać, a może nawet spotkać swoją idolkę, wieloletni wzór do
naśladowania. Przeszukałam dokładnie wszelkie strony informatorskie, odwiedzane
przeze mnie co jakiś czas, by dowiedzieć się, co słychać u kobiety. Wreszcie
natrafiłam na zakładkę, gdzie można kupować bilety na jej występy. Z modlitwą w
myślach odszukałam miejscowość, prosząc, by zostały jakieś wolne miejsca.
Zerknęłam na ogromną liczbę po prawej stronie, niemal podskakując na fotelu.
Głosiła ona, iż jeszcze sześciu szczęśliwców może zarezerwować miejscówki na
koncert. Bez zastanowienia przeprowadziłam proces zakupu, postanawiając zająć
dwie z nich. Może Selena również chciałaby się wybrać?
Po dokonanej transakcji za pomocą osobistej karty
kredytowej cała w skowronkach zeszłam na dół, gdzie zastałam babcię
przeglądającą na kanapie jakieś piśmienidła.
- Ty i twój kolega – zaczęła, dając nacisk na
ostatnie słowo. – tu jesteście.
Rzuciłam jej zdziwione spojrzenie, podchodząc oraz
zaglądając jej przez kościste ramię do gazety. Im dłużej czytałam artykuł
opierający się na wywiadzie z Josephem, tym bardziej moje spojówki się
rozszerzały, a dobry humor ustępował rosnącej wściekłości.
-
Dzisiejsza – dodała kobieta, jakby to miało jakieś znaczenie.
- No to już
przesada – warknęłam pod nosem, odrzucając przedmiot na stół.
*
Witajcie w marcu! :) Musicie wybaczyć ten karygodny poślizg i pretensje kierować do lekarzy, którzy chyba polubili mój widok w łóżku szpitalnym. W każdym bądź razie już jestem i czym prędzej dostarczam Wam kolejną dawkę bohaterów Forbidden Feeling. Mam nadzieję, że mimo wszystko ich lubicie, bo chciałabym, żebyście przeżyli z nimi długą przygodę :) Do następnego!P.S. Przypominam o zakładce ,,Informuj mnie'', dzięki której możecie być na bieżąco informowani o nowych rozdziałach.
Ciekawi mnie fakt o czym bylo w wywiadzie, widocznie jej sie to nie spodobalo. Po przedstawieniu Demi jako dziewczyne juz szystkiego mogw sie spodziewac :) czekam na nn!!
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa co takiego znalazło się w tym artykule...
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Rozdział świetny, jak zawsze, ale to już wiesz. Czekam na nowe rozdziały i także zastanawia mnie co tam Joseph nagadał. Ale przecież kto się czubi ten się lubi czy jakoś tak. Życzę zdrowia i pisz.... M&M
OdpowiedzUsuńRozdział świetny *-* ♥ czekam na nn ;****
OdpowiedzUsuńJak Ty to robisz, że tak świetnie piszesz....? Zdolniacha! :) Jestem mega ciekawa co było w tym artykule, jaki będzie następny krok Josepha, co będzie z mamą Demi, jednym słowem wszystkiego jestem ciekawa. życzę Ci mnóstwo zdrówka i weny :) xx
OdpowiedzUsuń~ marlenka
Doprowadziłaś mnie do łez... może to ze względu na szalejące w moim organizmie hormony czyniące mnie strasznie emocjonalną, ale Celine Dion przywołała w moim serduszku tęsknotę za kimś :')
OdpowiedzUsuńI tak strasznie mi szkoda Demi, wygląda na to, że ma świetne relacje z mamą, jest jej najbliższą osobą, to takie przykre, że musi się z nią rozstać. Jestem zła na Dallas, nie wiem jak można tak olewać rodzinę, kiedy jej matka jest umierająca i zostawić wszystko na głowie siostry, choć Demi świetnie sobie radzi.
Zawstydzony Joseph? Nie wierzę! Mało Seleny i Gregga i Jonasów i w ogóle :P i krótki rozdział, a może wydaje mi się tak, bo tak lekko czyta się Twoje opowiadania.
Nie rób więcej takich ogromnych przerw między rozdziałami, proszę, bo za każdym rozdziałem budzi się we mnie tęsknota za Jonasowymi czasami i któregoś dnia serduszko mi pęknie.
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie potrafię się zorganizować.
PS: KSIĘŻYC W KSZTAŁCIE SIERPA!!! AWWWWWWWWWW ♥
Pozdrawiam :) xx
escape-from-this-world.blogspot.com