4.04.2014

R. 11 ` Najwspanialszy Joe

Oleander ozdabiający stół w kuchni zabawił tam wystarczająco dużo czasu, by skurczył się w pozornie obronnej pozycji, a białe płatki opadły na kolorowy obrus z kwiatowym wzorem. Sama do tego dopuściłam, pamiętając o słowach babci. Nie wierzyłam w przesądy, jednak chciałam wyraźnie podkreślić, że mnie i Josepha nie łączy zupełnie nic. Stało się to wyjątkowo trudne po tym, jak brunet powiedział publicznie na łamach prasy, że jesteśmy parą. Jego wypowiedź obiegła świat w mgnieniu oka, a reakcje bliskich mi osób wprawiały mnie w zakłopotanie. Rodzicielka mojej mamy z miną ,,wiedziałam!’’, zdziwiony Eddie, krzycząca i piszcząca zezłoszczona Maddie, uśmiechnięta matka oraz wściekła Selena z zawiedzionym Sulkinem. Każdemu z nich musiałam tłumaczyć, że to ogromna pomyłka. Na domiar złego winowajca zniknął z mojego świata, nie pozostawiwszy żadnej drogi kontaktu. Gomez wielokrotnie proponowała, że chętnie zdobędzie jego numer telefonu, jednak kategorycznie odmawiałam. Skoro sam nie szukał sposobów na dalszą znajomość, pragnął, by sprawa została zapomniana. I tak by się pewnie stało, bo media szybko znalazłyby nową sensację, gdyby nie pojawił się znów w moich drzwiach.
                Zbliżały się wakacje, w powietrzu czuć było już tylko lato, a z gazet powoli znikały moje niezbyt atrakcyjne zdjęcia, gdy nadszedł dzień wyczekiwanej przeze mnie operacji mamy, która mogła okazać się zbawcza. Co prawda nie było gwarancji na jej pomyślny przebieg, a nawet jeśli takowy by nastąpił, zyskalibyśmy zaledwie kilku lub kilkanaście miesięcy, aczkolwiek takie rozwiązanie nawet nie równało się z trzynastoma dniami, które pozostały do dnia wyznaczonego na początku czerwca przez doktora Rafaela. Sama możliwość operowania pojawiła się stosunkowo niedawno, bo organizm mamy zaczął się bronić, co zadziwiło chyba nawet samego ordynatora oddziału onkologicznego, a nam wszystkim sprezentowało nowe zapasy nadziei.
Od samego rana biegałam zaaferowana po domu, próbując go jak najszybciej doprowadzić do porządku, by móc jak najprędzej znaleźć się w szpitalu. Z triumfem włożyłam odkurzacz do szafy, kiedy po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zmachana założyłam zagubiony kosmyk włosów za bandankę, która podtrzymywała resztę, jednocześnie zmierzając do drzwi. Szarpnęłam bez namysłu za klamkę, przez co moim oczom ukazała się uśmiechnięta męska twarz.
 - Gotowa na kolejny niezapomniany dzień w towarzystwie samego Joe Jonasa? – odezwał się, poprawiając swoją rozpiętą koszulę.
 - Twoje ego wzrasta z każdym minionym dniem czy to może twój zwykły podryw? – rzuciłam, unosząc brew do góry. W odpowiedzi otrzymałam jego szeroki uśmiech, który niejednej zawróciłby w głowie. Niechętnie przyznałam się przed samą sobą, że nawet na mnie widok ten robił wrażenie.
 - Jesteś dziś wyjątkowo niemiła, panno Lovato – wypomniał mi.
 - Przepraszam, pewnie zbliża mi się zespół napięcia przedmiesiączkowego – burknęłam tym samym, wyniosłym tonem.
 - Jesteś zła o ten wywiad, prawda?
 - Ależ skąd, kocham mieć dookoła siebie ludzi z aparatami, śledzących każdy mój krok.
 - Daruj sobie ten sarkazm może. Nie zaprosisz mnie do środka?
 - Proszę bardzo, wasza wysokość. – Gestem dłoni wskazałam na wnętrze domu, choć nie miałam najmniejszej ochoty go tam wprowadzać. Środek tego budynku zawsze kojarzył mi się z rodziną, ostoją, a nie miejscem na schadzki z obcymi ludźmi.
                Z pewnością wszedł na drewniany podest oraz skierował się ku wygodnej kanapie, gdzie przysiadł bez pytania. Zajęłam miejsce na stojącym przeciwlegle fotelu, nie spuszczając go z oczu. Badawczo lustrował otoczenie, najwięcej uwagi poświęcając wywieszonym fotografiom.
 - Masz jakąś sprawę czy przyszedłeś obejrzeć, jak mieszkam? – spytałam w końcu, przerywając panującą ciszę.
Spojrzał na mnie z rozbawieniem, zaraz mówiąc:
 - Jedno i drugie.
 - A więc drugi punkt możesz odhaczyć jako zaliczony, przejdźmy do pierwszego.
 - Chciałem cię zaprosić na kolację – powiedział prosto z mostu.
 - Żeby dostarczyć dziennikarzom nowego materiału?
 - Daj spokój , Dem – żachnął się, a ja mu przerwałam, by poprawić wymowę własnego imienia.
 - Demi.
 - A więc, Dem – zaczął z naciskiem na trzecie z kolei słowo. – Nie rozumiem, dlaczego jesteś o to taka zła. Dzięki tej plotce ja zyskuję na karierze, a twój magazyn na liczbie kupujących, same plusy.
 - Szkoda tylko, że wszystko opiera się na kłamstwie – zauważyłam.
 - Nie zgrywaj takiej grzecznej dziewczynki.
 - Może nią jestem?
 - Tak, twoje powitanie sprzed dziesięciu minut zdecydowanie to potwierdza – rzekł z ironią, a jego oczy wywróciły się zabawnie.
 - Trochę za bardzo zależy ci na rozgłosie. – Opadłam na oparcie, rozluźniając się. Chłopak prychnął pod nosem, jakby moja uwaga była zbyt oczywista.
 - Pieniądze, kochanie.
 - Ostatnio byłeś.. inny.
 - Bo teraz rozmawiamy o interesach, wtedy było nieco.. prywatniej – przyznał.
 - Prywatnie jesteś bardziej znośny – wymsknęło mi się, przez co spaliłam buraka, podczas gdy on zaniósł się głośnym śmiechem.
 - W takim bądź razie przeżyjesz, jeśli spędzimy dziś wieczorem ze dwie godzinki wspólnie?
 - Na dziś mam już plany – odpowiedziałam stanowczo.
 - Nie da się w nie jakoś włączyć mojej osoby? – spytał kokieteryjnym głosem.
 - Jeśli masz ochotę przesiedzieć cały dzień na szpitalnym krzesełku. – Wzruszyłam ramionami.
 - Szpitalnym? – Zręcznie wyłapał kontekst pozwalający wywnioskować, gdzie spędzę ten czas.
 - Owszem.
 - Rozwiniesz jakoś tą wypowiedź?
 - Białe ściany, łóżka, sale operacyjne, mówi ci to coś?
                Zamiast zaszczycić mnie jakąś ciętą ripostą, z kieszeni ciemnych spodni wyjął telefon. Zaczął coś w nim zacięcie przeglądać. Na jego twarzy pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
 - Nie możesz bawić się komórką poza terenem mojej posesji?
                On jednak uciszył mnie gestem dłoni, nadal zagłębiając się w trwającej czynności. Ze złością zacisnęłam zęby, by nie wybuchnąć i nie powiedzieć o kilka słów za dużo.
 - Twoja mama jest w szpitalu? – odezwał się w końcu, spoglądając na mnie.
 - Masz jakiegoś prywatnego detektywa na telefon czy jak?
 - Konwersacje z tobą to naprawdę ciekawa sprawa, ale nie mam całego popołudnia tylko na to, by wydobyć od ciebie jedną, drobną informację. A’propos, będę się już zbierał. – Podniósł się do pionu, a ja automatycznie powtórzyłam ten ruch. – Co byś powiedziała, gdybym cię teraz pocałował? Tak na pożegnanie – wypalił ni stąd, ni zowąd.
 - Nic – odparłam zaskoczona.
 - Więc mogę to zrobić?
 - Jeśli chcesz mieć obitą buźkę – stwierdziłam, wzruszając ramionami. Po pomieszczeniu po raz kolejny rozległ się jego zachrypnięty śmiech.
 - Przykro mi, Dem – powiedział nagle poważnym tonem.
                Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, ruszył do wyjścia, nawet się za sobą nie oglądając. Sama, usłyszawszy dźwięk zetknięcia się drzwi z framugą, lekko zszokowana zajęłam poprzednie miejsce. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie jak wcześniej na kolacji i później przed barem wyznał, że go intryguję. Teraz te same odczucia wywoływał u mnie.
                Odpuściłam sobie resztę sprzątania, postanawiając dokończyć wieczorem. Podejrzewałam, że nie obejdzie się to bez dezaprobaty ze strony babci, aczkolwiek byłam wystarczająco rozkojarzona już przed wizytą Josepha, a po jego wyjściu mój umysł ogarnął istny chaos. Z dwojga złego wolałam jednak skierować swoje myśli na tor oznaczony imieniem chłopaka, niżeli na tą pełną niebezpiecznych zakrętów autostradę niepokoju o mamę.
                Najgorsze z tego wszystkiego okazało się uczucie zawodu, które bez pozwolenia przedarło się do mojej podświadomości. Z przerażeniem bowiem uświadomiłam sobie, że naprawdę żałowałam, iż nie mogę spędzić tego popołudnia z chłopakiem. Czy rzeczywiście tego chciałam?
                Nie, pomyślałam, zamykając z trzaskiem drzwi wysokiej szafy. Wygodne dresy szybko wymieniłam na dżinsowe rybaczki oraz jasną bluzkę z kamizelką, skupiając się na każdej poszczególnej czynności z nie lada wysiłkiem. Mój pozorny spokój zakłócił głośny łomot muzyki, dobiegający z głębi domu. Czym prędzej zerwałam się z łóżka, na którym przysiadłam, by zawiązać sznurówki białych tenisówek, i ruszyłam jej śladem. Jak podejrzewałam, wydostawała się z pokoju mojej młodszej siostrzyczki. Zapukałam grzecznie, lecz już po chwili zdałam sobie sprawę, jak bezsensowne to było i weszłam do środka bez żadnego ostrzeżenia.
                Maddie właśnie skakała po dywanie, w dłoni trzymając dezodorant oraz krzycząc do niego z piskiem pojedyncze słowa piosenki z głośników. Odwrócona w stronę rozłożonych na kanapie plakatów nawet nie zauważyła, że jej przedstawienie właśnie zyskało nowego widza. Dopiero gdy ściszyłam wieżę stereofoniczną, spojrzała na mnie zaskoczona.
 - Co tu robisz? – zapytała, odgarniając z twarzy włosy. Jej schludny koczek rozpadł się niemal całkowicie pod wpływem gwałtownych ruchów, jakimi charakteryzował się jej taniec.
 - Proszę cię, Madison, trochę ciszej.
 - Och, Demi, kiedy ja nie potrafię! – zawołała brunetka, jakby jej krtań jeszcze się nie dostosowała do braku hałasu w pokoju.  – Dziś koncert! – dodała tym samym tonem, łapiąc mnie za ręce i zaczynając znów odrywać stopy od podłoża.
 - Myślałam, że jesteś na mnie obrażona.
                W istocie, Madison nadal nie wybaczyła mi, jak to określała, ‘potajemnego romansu z Joe Jonasem’. Nie potrafiła się na mnie obrazić całkowicie, była zbyt gadatliwa, ale często odnosiła się do mnie z wyrzutem w głosie. Zdarzały się też takie dni, zwłaszcza po opublikowaniu nowego artykułu na nasz temat, gdy wydymała usta z naburmuszoną miną i starała się całkowicie ignorować mą osobę.
 - Jestem, ale jak mi załatwisz wejściówki za kulisy, to ci wszystko wybaczę! – powiedziała z błyskiem w oku, zaprzestając podskoków.
 - Przykro mi, Maddie, nie mam takich dojść.
 - Jasne – mruknęła ironicznie pod nosem, puszczając mnie i siadając na obrotowym stołku z założonymi rękami.
 - Zachowujesz się jak dziecko – zauważyłam.
 - Może to dlatego, że nim jestem.
                Poddałam się. Wyszłam stamtąd, w pewnym sensie rozumiejąc jej zachowanie. Popełniłam błąd, ukrywając przed nią znajomość z Joe. Dobrze wiedziałam, że mała darzy zarówno jego, jak i resztę Jonasów, niemal czcią, a ja nie wykorzystałam szansy na umożliwienie jej spotkania ich wszystkich. Zgodnie z prawdą sama się sobie dziwiłam, że o tym wcześniej nie pomyślałam. Widziałam w Maddie jedynie zwariowaną fankę, która przeszkadzałaby w naszym wywiadzie. Zapomniałam za to o szerokim uśmiechu na jej okrąglutkiej twarzyczce, który zapewne nie schodziłby z niej przez następny miesiąc. Zawiodłam nie tylko ją, ale również i siebie.
                Westchnęłam ze zrezygnowaniem, po czym otrząsnęłam się z poczucia winy, by zejść na dół i powiadomić babcię, że wychodzę.
 - Idę do koleżanki – powiedziałam w holu, widząc jej siwe włosy wystające zza kanapy.
                Odwróciła się do mnie z podejrzliwą miną, lustrując dokładnie mój wygląd. Chyba nawet ona znała mnie na tyle dobrze, że trudno jej było uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek życia towarzyskiego w mojej osobistej rzeczywistości.
 - W porządku – rzekła w końcu, kiwając głową, aczkolwiek nie ukrywając swojego zdziwienia pod lekkim uśmiechem. – Tylko nie wróć zbyt późno.
 - Dobrze, do zobaczenia!
                Żadna z nich nie miała bladego pojęcia o tym, co się właśnie działo z mamą. Razem z Eddiem zdecydowaliśmy, aby powiedzieć im o wszystkim po fakcie. Wolałam oszczędzić im niepotrzebnych nerwów, skoro to tylko możliwe. Na ich miejscu nawet bym się cieszyła. Oczywiście dopiero po przejściu fazy ,,dlaczego nie wiedziałam?!’’, ale bym się cieszyła. 
                Była sobota i szpital stał się niezwykle cichy. Zazwyczaj spora część pacjentów opuszczała go na weekend, jeśli tylko istniała taka możliwość. Również grono lekarzy znacznie się przerzedzało i zostawali tylko ci z dwunastogodzinnymi dyżurami, by pomóc pielęgniarkom w razie sytuacji kryzysowej. Dlatego też dziwił mnie termin wyznaczony na operację mamy, lecz sam ordynator oddziału onkologicznego zapewnił mojego ojczyma, że on sam ją przeprowadzi w asyście swych najlepszych specjalistów. Uwierzyliśmy.
 - Cześć – odezwałam się, przebrnąwszy przez pusty korytarz na drugim piętrze.
                Siedzący na jednym z plastikowych krzeseł Eddie podniósł głowę, którą wcześniej opierał na splecionych dłoniach, i uśmiechnął się do mnie blado.
 -  Czterdzieści minut – rzekł, wpierw odchrząknąwszy głośno. Zauważyłam brak papierowego kubka z kawą z automatu, co tłumaczyło jego zaschnięte gardło.
 - Aha – mruknęłam, trochę poirytowana tym, że odebrał mi jedyne pytanie, które chciałam mu zadać.
                Usiadłam tuż obok niego i wyjęłam z kieszeni telefon. Zaczęłam przeglądać ze znudzenia skrzynkę odbiorczą, zauważając zaledwie kilka smsów od Maddie, Dallas, nawet Eddie’ego oraz Cassie – jedynej dziewczyny ze szkoły, która zainteresowała się moją nagłą nieobecnością. Następnie weszłam w kontakty, przeglądając zdjęcia zapisanych osób i uśmiechając się do niektórych. Zatrzymałam się na dłużej przy uśmiechniętej twarzy mamy, lecz czując, jak strach zżera mnie od środka, czym prędzej przewinęłam listę. Już miałam zrezygnować na rzecz jakiejś strony internetowej, kiedy rzucił mi się w oczy dziwny napis. Obok nazwy ,,Najwspanialszy Joe’’ widniała wyszczerzona podobizna chłopaka, a moje kąciki ust, mimo toczącej z nimi walki, powędrowały do góry.
 - Zaraz wracam – rzuciłam do Eddie’ego, po czym szybko się podniosłam oraz powędrowałam na drugi koniec korytarza.
                Z lekkim wahaniem wybrałam numer Josepha, zaciskając wargi ze zdenerwowaniem. Wsłuchiwałam się w każdy sygnał, czując, jak moje ciało zalewa fala gorąca. W mojej głowie już powstawały najróżniejsze myśli na temat własnej głupoty, gdy usłyszałam jego zachrypnięty głos.
 - Czyżby ktoś zmienił zdanie?
 - Mam takie jedno pytanie – odparłam, zaciskając niepewnie zęby.
 - Słucham zatem.
 - Zapraszając mnie na kolację, chyba zapomniałeś o drobnym fakcie, a mianowicie o własnym koncercie.
 - To nie było pytanie – wypomniał mi. – Ale cóż, myślałem, że zjemy trochę wcześniej, a potem zabiorę cię za kulisy.
 - I będzie można pstryknąć kilka fajnych fotek, jasne. – Nie skomentował tego, więc postanowiłam przejść do sedna. – Jaka jest szansa, by to moje miejsce za kulisami zajęły dwie prawie nastoletnie dziewczynki?
 - W skali od zera do dziesięciu? Minus jeden.
                Zacisnęłam zęby. Za każdym razem, gdy byłam skłonna pójść z nim na jakieś ustępstwa, on wyjeżdżał z czymś, co przypominało mi o jego egoistycznej postawie.
 - Jeśli paparazzi sfotografują cię z moją siostrą, też będziesz na okładce, bez obaw.
 - A później skoczymy na drinka?
 - Jesteś wręcz upierdliwy, Josephie – stwierdziłam z rezygnacją, opierając się o kant ściany przy oknie. Za oknem panował upał porównywalny do zwrotnikowych, więc w rzeczywistości zamarzył mi się zimny napój z dodatkowym bonusem w postaci rozluźnienia nerwów.
 - Rozumiem, że się zgadzasz. Na koncert też wpadniesz?
 - Nie mam dziś ochoty na gierki. Przepraszam, ale muszę kończyć.
 - W takim razie do zobaczenia – odpowiedział bez ogródek i protestów, co przyjęłam z wielką ulgą.
 - Do widzenia.
 - Dem? – Wzniosłam oczy ku niebu, nie mogąc pojąć jego złośliwości dotyczącej mojego imienia. – Trzymaj się – dodał.
                W głośniku rozbrzmiało miarowe pikanie, zanim zdążyłam otworzyć usta. Mimo to uśmiechnęłam się mimowolnie, bo przecież wiedział, gdzie miałam zamiar spędzić ten dzień. Moja złość na rozpieszczonego, wiecznie zadufanego w sobie gwiazdorzyka ustąpiła miejsca wdzięczności. Jako jedyny był ze mną w sposób, jakiego potrzebowałam. Bez zbędnych pytań, słów pocieszenia. Dał mi do zrozumienia, że wie, że wierzy we mnie, to wszystko. Wszystko, co pozwalało mi na trzeźwe podejście do rzeczywistości.
                Tylko co z tymi biletami?
 - Powinnaś iść do domu, nic tutaj nie zdziałamy, a tylko się będziemy nawzajem nakręcać – powiedział Eddie, przyglądając mi się.
 - Nie chcę.
Westchnął, ale odpuścił sobie ten temat, zaraz przeskakując na kolejny, który zapewne miał nas obojga odwlec od ponurych myśli.
 - Maddie idzie dziś na ten koncert, tak?
 - Tak, tak mówiła.
 - Mam nadzieję, że brat Ginny to mimo wszystko ktoś odpowiedzialny.
 - Ed, nie kłopocz się, nie namówisz mnie, żebym tam z nimi poszła. Zresztą bilety są wyprzedane.
 - Nie oszukujmy się, Demi, doskonale wiesz, jak je zdobyć. – Jego zabawny uśmieszek wbrew pozorom wcale mnie nie zezłościł, a już prędzej ucieszył. Przynajmniej udało mi się pozbyć tej podkówki z jego ust.
 - Czy nie możemy po prostu zapomnieć o tym moim tabloidowym związku z Jonasem?
 - Telefon ci o nim chyba przypomina – odparł, wskazując na urządzenie ściśnięte w mojej dłoni.
                Przesunęłam opuszkiem palca po ekranie, odblokowując klawiaturę.
Od: Najwspanialszy Joe
Treść: Jeśli nie zmieniłaś adresu, właśnie spełniłem marzenie jakichś dwóch dziewczynek. Nie, wcale nie czuję się lepszym człowiekiem.
                Mijały minuty, godziny, a operacja nadal trwała. Drzwi bloku otwierały się i zamykały co jakiś czas z rozmachem, podnosząc nas równo do pionu. Z lekkim wahaniem schodziłam na parter do bufetu, by kupić mocne kawy dla nas obojga. Moje obawy jednak nijak nie przeniosły się do rzeczywistości, bo zabieg nie zakończył się podczas żadnej z tych nieobecności. Przechodzące obok pielęgniarki zawsze uśmiechały się pocieszająco, co starałam się odwzajemniać z wdzięcznością, lecz nie zawsze mi to wychodziło. Wybiegałam myślami do tematów tak błahych, że w normalnej sytuacji nie poświęciłabym im nawet skrawka miejsca w moim umyśle. Przeglądałam na telefonie wszystkie szmatławe strony plotkarskie, a gdy miałam dość tego steku bzdur o ludziach, którzy mnie w ogóle nie interesowali, wpisywałam nazwisko Seleny. Kiedy jednak poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno redaktorzy nie mają racji co do jej stanu psychicznego, i analizować jej zachowanie, schowałam komórkę do kieszeni wstrząśnięta własną głupotą.
                Powoli się ściemniało i na korytarzu zapaliły się rażące bielą lampy, gdy w końcu coś się ożywiło. Pojawiało się coraz więcej nieznanych nam lekarzy, którzy opuszczali to skrzydło, dyskutując o czymś dość obojętnie. Na ich twarzach dało się zobaczyć zmęczenie, lecz żaden z nich nie wykazywał oznak niepowodzenia. Nie było też poruszenia przywodzącego złe myśli, więc emocje powoli opadały. W końcu obok przejechało łóżko, na którym zobaczyłam pogrążoną w spokojnym śnie mamę, a kamień spadł mi z serca. Wiedziałam już, że jest dobrze.
 - Operacja przebiegła bez komplikacji, jednak nie mogę powiedzieć nic więcej. Trzeba czekać, aż się wybudzi, wtedy zobaczymy – powiedział ordynator Brandstater, po czym dodał, iż z pewnością nie nastąpi to tej nocy. Pozwolił nam spędzić jeszcze kilka minut z pacjentką, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.
                Zamknięta we własnym świecie wyobraźni wyglądała wyjątkowo dobrze. Nawet sine obwódki pod oczami nie były aż tak widoczne, a nijak niewygięte usta zdawały się odpoczywać. Przyglądałam jej się z rosnącą nadzieją, powoli wyobrażając sobie, jak wraca do zdrowia. Jak znów zamienia się w kobietę sukcesu, która każdy dzień spędza w ciągłym ruchu, wywracając do góry nogami całe otoczenie. Nasz dom ponownie miał stać się metaforą śmiechu i pośpiechu. Na powitanie jej z powrotem w jego progach planowałam zorganizować przyjęcie. Kameralne, jedynie rodzina i może kilka jej najbliższych koleżanek po fachu. Na pewno by się ucieszyła, uwielbiała przebywać wśród ludzi.
 - Ciekawe, czy jest tak, jak w tych wszystkich filmach – odezwał się Eddie, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. – Czy słyszy wszystko, co się do niej mówi.
 - Myślę, że dowiemy się tylko, jeśli spróbujemy – odparłam, uśmiechając się szczerze. On również poczuł dawkę niesamowitej ulgi, jego serce również otrzymało tę lampkę wiary, a to oznaczało, że jest jak najbardziej uzasadniona. – Wiesz, mamo, wczoraj wieczorem dzwoniła Dallas. Podobno nie wychodzi z kampusu, bo boi się, że słońce ją poparzy. Zawsze była taka strachliwa!
 - Tak, w zeszłym roku nie wychodziła w słoneczne dni bez parasola – przypomniał Ed, chichocząc.
                Po zmroku zostałam grzecznie wyproszona z sali, jako że w przeciwieństwie do ojczyma nie miałam wykupionego noclegu. Pożegnałam się więc z bliskimi i wyszłam, a ciepło wieczoru zaskoczyło mnie i podtrzymało dobry humor. Już skierowałam się na postój taksówek kilkanaście metrów dalej, kiedy moja kieszeń zaczęła się niebezpiecznie trząść.
 - Halo?
 - Wydaje mi się, że byliśmy umówieni. – Gdzieś w tle usłyszałam głośny jazgot, który zaraz ucichł i został zastąpiony odgłosem wiadomości lokalnej stacji radiowej. Minęła dziewiąta.
 - Przepraszam, Joe, ale dopiero wracam z kliniki. Jestem wykończona, a muszę jeszcze znaleźć wolną taksówkę.
 - Taksówkę, powiadasz? A nie boisz się, że właściciel okaże się zboczeńcem, który wywiezie cię do lasu i zgwałci?
 - Z nas dwojga to ty uwielbiasz czarne scenariusze. Zresztą nie będę wspominać, kto ostatnio mnie wywiózł do lasu – odparłam, ruszając przed siebie.
 - Wypraszam sobie, nawet cię nie dotknąłem. A miałem ku temu sposobność, czemu nie możesz zaprzeczyć.
 - Ta twoja sposobność zamieniłaby się wówczas w cierpienie, a tego chyba żadne z nas by nie chciało. Czułabym się winna twojego bólu.
                Chłopak zaśmiał się, co wyraźnie mi się spodobało, bo miałam ochotę, by nie przerywał.
 - Jesteś taka pewna siebie – stwierdził z rozbawieniem.
 - Cóż, taka już ma zaleta.
 - Ja bym się zastanowił, czy aby na pewno można tę cechę zaliczyć do twoich zalet.
 - Chcesz się pobawić w psychologa?
 - Myślę, że to niezła opcja na wieczór.
                Moją odpowiedź zagłuszył warkot silnika sportowego wozu, który znikąd pojawił się na jezdni i zatrzymał tuż przy mnie. Przymrużyłam oczy pod wpływem blasku reflektorów, a szyba od strony kierowcy opadła.
 - To jak, masz ochotę na wieczorną sesję?
*
Dzień dobry! Ładna dziś data, prawda? W mojej pamięci zapadnie jednak wczorajsza i to chyba naturalne, że po prostu muszę tutaj wspomnieć o mojej najwspanialszej Z. Wiem, że Tam jest jej lepiej, że pozbyła się bólu i cierpienia, lecz tęsknota to jedno z najcięższych odczuć, jakie nam w życiu towarzyszą. To samo jest ze świadomością przemijania, nie sądzicie?
Lubię ten rozdział, dlatego cieszę się, że piszę o Niej właśnie pod nim. Jestem pewna, że towarzyszyła mi przy pisaniu któregoś z nich wszystkich. I już zawsze będzie, ale obecność w sercu i pamięci to już nie to samo. A przecież miłość miała być silniejsza niż śmierć. 

5 komentarzy:

  1. Świetny ;)
    Może Joe pokaże jej swoje drugie oblicze?
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny rozdzial. Iskrzy sie tutaj. Twoja Z daje ci wiele weny :) trzymaj sie <3 do nastepnego

    OdpowiedzUsuń
  4. Miły rozdział, taki uspokajający. Cieszę się, że operacja przebiegła pomyślnie, ale coś czuję, że i tak mamie Demi zostało dość mało czasu. Nadal nie mogę znieść ignorancji Dallas i obawiam się, że obudzi się, kiedy będzie już za późno. Muszę przyznać, że podziwiam Cię, że po tym wszystkim jesteś jeszcze w stanie pisać o szpitalu.
    Mam mieszane uczucia, co do Joe. Z jednej strony jego arogancja mnie wkurza, ale z drugiej jednak w jakiś sposób wspiera Dem. Szkoda mi Maddie, jest małą dziewczynką, a musi przechodzić przez to wszystko, dzieciństwo powinno być szczęśliwe, a ona z pewnością takiego nie ma, skoro wychowuje ją starsza siostra, bo matka leży w szpitalnym łóżku skazana na śmierć.
    Mało mi tu Seleny, mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej.
    Współczuję z powodu śmierci Z. Strata zwierzaka to okropna rzecz, ale masz rację, że Tam jest jej lepiej. Stay Strong!
    Pozdrawiam :) x
    escape-from-this-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział mam nadzieje że zajrzysz na mojego bloga :)
    http://my-life-with-love-for-you.blogspot.com/

    ps.
    Niedługo zaczną się pojawiać rozdziały a tych 2 blogach :))

    http://camp-rock-3-life-for-music.blogspot.com/
    http://never--been--hurt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Yassmine.