Oleander
ozdabiający stół w kuchni zabawił tam wystarczająco dużo czasu, by skurczył się
w pozornie obronnej pozycji, a białe płatki opadły na kolorowy obrus z
kwiatowym wzorem. Sama do tego dopuściłam, pamiętając o słowach babci. Nie
wierzyłam w przesądy, jednak chciałam wyraźnie podkreślić, że mnie i Josepha
nie łączy zupełnie nic. Stało się to wyjątkowo trudne po tym, jak brunet
powiedział publicznie na łamach prasy, że jesteśmy parą. Jego wypowiedź obiegła
świat w mgnieniu oka, a reakcje bliskich mi osób wprawiały mnie w zakłopotanie.
Rodzicielka mojej mamy z miną ,,wiedziałam!’’, zdziwiony Eddie, krzycząca i
piszcząca zezłoszczona Maddie, uśmiechnięta matka oraz wściekła Selena z
zawiedzionym Sulkinem. Każdemu z nich musiałam tłumaczyć, że to ogromna
pomyłka. Na domiar złego winowajca zniknął z mojego świata, nie pozostawiwszy
żadnej drogi kontaktu. Gomez wielokrotnie proponowała, że chętnie zdobędzie
jego numer telefonu, jednak kategorycznie odmawiałam. Skoro sam nie szukał
sposobów na dalszą znajomość, pragnął, by sprawa została zapomniana. I tak by
się pewnie stało, bo media szybko znalazłyby nową sensację, gdyby nie pojawił
się znów w moich drzwiach.
Zbliżały się wakacje, w
powietrzu czuć było już tylko lato, a z gazet powoli znikały moje niezbyt
atrakcyjne zdjęcia, gdy nadszedł dzień wyczekiwanej przeze mnie operacji mamy,
która mogła okazać się zbawcza. Co prawda nie było gwarancji na jej pomyślny
przebieg, a nawet jeśli takowy by nastąpił, zyskalibyśmy zaledwie kilku lub
kilkanaście miesięcy, aczkolwiek takie rozwiązanie nawet nie równało się z
trzynastoma dniami, które pozostały do dnia wyznaczonego na początku czerwca
przez doktora Rafaela. Sama możliwość operowania pojawiła się stosunkowo
niedawno, bo organizm mamy zaczął się bronić, co zadziwiło chyba nawet samego
ordynatora oddziału onkologicznego, a nam wszystkim sprezentowało nowe zapasy
nadziei.
Od
samego rana biegałam zaaferowana po domu, próbując go jak najszybciej
doprowadzić do porządku, by móc jak najprędzej znaleźć się w szpitalu. Z
triumfem włożyłam odkurzacz do szafy, kiedy po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk
dzwonka. Zmachana założyłam zagubiony kosmyk włosów za bandankę, która podtrzymywała
resztę, jednocześnie zmierzając do drzwi. Szarpnęłam bez namysłu za klamkę,
przez co moim oczom ukazała się uśmiechnięta męska twarz.
- Gotowa na kolejny niezapomniany dzień w
towarzystwie samego Joe Jonasa? – odezwał się, poprawiając swoją rozpiętą
koszulę.
- Twoje ego wzrasta z każdym minionym dniem
czy to może twój zwykły podryw? – rzuciłam, unosząc brew do góry. W odpowiedzi
otrzymałam jego szeroki uśmiech, który niejednej zawróciłby w głowie.
Niechętnie przyznałam się przed samą sobą, że nawet na mnie widok ten robił
wrażenie.
- Jesteś dziś wyjątkowo niemiła, panno Lovato
– wypomniał mi.
- Przepraszam, pewnie zbliża mi się zespół napięcia
przedmiesiączkowego – burknęłam tym samym, wyniosłym tonem.
- Jesteś zła o ten wywiad, prawda?
- Ależ skąd, kocham mieć dookoła siebie ludzi z
aparatami, śledzących każdy mój krok.
- Daruj sobie ten sarkazm może. Nie zaprosisz
mnie do środka?
- Proszę bardzo, wasza wysokość. – Gestem
dłoni wskazałam na wnętrze domu, choć nie miałam najmniejszej ochoty go tam
wprowadzać. Środek tego budynku zawsze kojarzył mi się z rodziną, ostoją, a nie
miejscem na schadzki z obcymi ludźmi.
Z pewnością wszedł na drewniany
podest oraz skierował się ku wygodnej kanapie, gdzie przysiadł bez pytania.
Zajęłam miejsce na stojącym przeciwlegle fotelu, nie spuszczając go z oczu.
Badawczo lustrował otoczenie, najwięcej uwagi poświęcając wywieszonym
fotografiom.
- Masz jakąś sprawę czy przyszedłeś obejrzeć,
jak mieszkam? – spytałam w końcu, przerywając panującą ciszę.
Spojrzał
na mnie z rozbawieniem, zaraz mówiąc:
- Jedno i drugie.
- A więc drugi punkt możesz odhaczyć jako
zaliczony, przejdźmy do pierwszego.
- Chciałem cię zaprosić na kolację –
powiedział prosto z mostu.
- Żeby dostarczyć dziennikarzom nowego
materiału?
- Daj spokój , Dem – żachnął się, a ja mu
przerwałam, by poprawić wymowę własnego imienia.
- Demi.
- A więc, Dem – zaczął z naciskiem na trzecie
z kolei słowo. – Nie rozumiem, dlaczego jesteś o to taka zła. Dzięki tej plotce
ja zyskuję na karierze, a twój magazyn na liczbie kupujących, same plusy.
- Szkoda tylko, że wszystko opiera się na
kłamstwie – zauważyłam.
- Nie zgrywaj takiej grzecznej dziewczynki.
- Może nią jestem?
- Tak, twoje powitanie sprzed dziesięciu minut
zdecydowanie to potwierdza – rzekł z ironią, a jego oczy wywróciły się
zabawnie.
- Trochę za bardzo zależy ci na rozgłosie. –
Opadłam na oparcie, rozluźniając się. Chłopak prychnął pod nosem, jakby moja
uwaga była zbyt oczywista.
- Pieniądze, kochanie.
- Ostatnio byłeś.. inny.
- Bo teraz rozmawiamy o interesach, wtedy było
nieco.. prywatniej – przyznał.
- Prywatnie jesteś bardziej znośny – wymsknęło
mi się, przez co spaliłam buraka, podczas gdy on zaniósł się głośnym śmiechem.
- W takim bądź razie przeżyjesz, jeśli
spędzimy dziś wieczorem ze dwie godzinki wspólnie?
- Na dziś mam już plany – odpowiedziałam
stanowczo.
- Nie da się w nie jakoś włączyć mojej osoby?
– spytał kokieteryjnym głosem.
- Jeśli masz ochotę przesiedzieć cały dzień na
szpitalnym krzesełku. – Wzruszyłam ramionami.
- Szpitalnym? – Zręcznie wyłapał kontekst
pozwalający wywnioskować, gdzie spędzę ten czas.
- Owszem.
- Rozwiniesz jakoś tą wypowiedź?
- Białe ściany, łóżka, sale operacyjne, mówi
ci to coś?
Zamiast zaszczycić mnie jakąś
ciętą ripostą, z kieszeni ciemnych spodni wyjął telefon. Zaczął coś w nim
zacięcie przeglądać. Na jego twarzy pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
- Nie możesz bawić się komórką poza terenem
mojej posesji?
On jednak uciszył mnie gestem
dłoni, nadal zagłębiając się w trwającej czynności. Ze złością zacisnęłam zęby,
by nie wybuchnąć i nie powiedzieć o kilka słów za dużo.
- Twoja mama jest w szpitalu? – odezwał się w
końcu, spoglądając na mnie.
- Masz jakiegoś prywatnego detektywa na
telefon czy jak?
- Konwersacje z tobą to naprawdę ciekawa sprawa,
ale nie mam całego popołudnia tylko na to, by wydobyć od ciebie jedną, drobną
informację. A’propos, będę się już zbierał. – Podniósł się do pionu, a ja
automatycznie powtórzyłam ten ruch. – Co byś powiedziała, gdybym cię teraz
pocałował? Tak na pożegnanie – wypalił ni stąd, ni zowąd.
- Nic – odparłam zaskoczona.
- Więc mogę to zrobić?
- Jeśli chcesz mieć obitą buźkę –
stwierdziłam, wzruszając ramionami. Po pomieszczeniu po raz kolejny rozległ się
jego zachrypnięty śmiech.
- Przykro mi, Dem – powiedział nagle poważnym
tonem.
Zanim zdążyłam jakkolwiek
zareagować, ruszył do wyjścia, nawet się za sobą nie oglądając. Sama,
usłyszawszy dźwięk zetknięcia się drzwi z framugą, lekko zszokowana zajęłam
poprzednie miejsce. Uśmiechnęłam się, przypominając sobie jak wcześniej na
kolacji i później przed barem wyznał, że go intryguję. Teraz te same odczucia
wywoływał u mnie.
Odpuściłam sobie resztę
sprzątania, postanawiając dokończyć wieczorem. Podejrzewałam, że nie obejdzie
się to bez dezaprobaty ze strony babci, aczkolwiek byłam wystarczająco
rozkojarzona już przed wizytą Josepha, a po jego wyjściu mój umysł ogarnął
istny chaos. Z dwojga złego wolałam jednak skierować swoje myśli na tor
oznaczony imieniem chłopaka, niżeli na tą pełną niebezpiecznych zakrętów
autostradę niepokoju o mamę.
Najgorsze z tego wszystkiego
okazało się uczucie zawodu, które bez pozwolenia przedarło się do mojej
podświadomości. Z przerażeniem bowiem uświadomiłam sobie, że naprawdę
żałowałam, iż nie mogę spędzić tego popołudnia z chłopakiem. Czy rzeczywiście
tego chciałam?
Nie, pomyślałam, zamykając z
trzaskiem drzwi wysokiej szafy. Wygodne dresy szybko wymieniłam na dżinsowe
rybaczki oraz jasną bluzkę z kamizelką, skupiając się na każdej poszczególnej
czynności z nie lada wysiłkiem. Mój pozorny spokój zakłócił głośny łomot
muzyki, dobiegający z głębi domu. Czym prędzej zerwałam się z łóżka, na którym
przysiadłam, by zawiązać sznurówki białych tenisówek, i ruszyłam jej śladem.
Jak podejrzewałam, wydostawała się z pokoju mojej młodszej siostrzyczki.
Zapukałam grzecznie, lecz już po chwili zdałam sobie sprawę, jak bezsensowne to
było i weszłam do środka bez żadnego ostrzeżenia.
Maddie właśnie skakała po
dywanie, w dłoni trzymając dezodorant oraz krzycząc do niego z piskiem
pojedyncze słowa piosenki z głośników. Odwrócona w stronę rozłożonych na
kanapie plakatów nawet nie zauważyła, że jej przedstawienie właśnie zyskało
nowego widza. Dopiero gdy ściszyłam wieżę stereofoniczną, spojrzała na mnie
zaskoczona.
- Co tu robisz? – zapytała, odgarniając z
twarzy włosy. Jej schludny koczek rozpadł się niemal całkowicie pod wpływem
gwałtownych ruchów, jakimi charakteryzował się jej taniec.
- Proszę cię, Madison, trochę ciszej.
- Och, Demi, kiedy ja nie potrafię! – zawołała
brunetka, jakby jej krtań jeszcze się nie dostosowała do braku hałasu w pokoju. – Dziś koncert! – dodała tym samym tonem,
łapiąc mnie za ręce i zaczynając znów odrywać stopy od podłoża.
- Myślałam, że jesteś na mnie obrażona.
W istocie, Madison nadal nie
wybaczyła mi, jak to określała, ‘potajemnego romansu z Joe Jonasem’. Nie
potrafiła się na mnie obrazić całkowicie, była zbyt gadatliwa, ale często
odnosiła się do mnie z wyrzutem w głosie. Zdarzały się też takie dni, zwłaszcza
po opublikowaniu nowego artykułu na nasz temat, gdy wydymała usta z
naburmuszoną miną i starała się całkowicie ignorować mą osobę.
- Jestem, ale jak mi załatwisz wejściówki za
kulisy, to ci wszystko wybaczę! – powiedziała z błyskiem w oku, zaprzestając
podskoków.
- Przykro mi, Maddie, nie mam takich dojść.
- Jasne – mruknęła ironicznie pod nosem,
puszczając mnie i siadając na obrotowym stołku z założonymi rękami.
- Zachowujesz się jak dziecko – zauważyłam.
- Może to dlatego, że nim jestem.
Poddałam się. Wyszłam stamtąd, w
pewnym sensie rozumiejąc jej zachowanie. Popełniłam błąd, ukrywając przed nią
znajomość z Joe. Dobrze wiedziałam, że mała darzy zarówno jego, jak i resztę
Jonasów, niemal czcią, a ja nie wykorzystałam szansy na umożliwienie jej
spotkania ich wszystkich. Zgodnie z prawdą sama się sobie dziwiłam, że o tym
wcześniej nie pomyślałam. Widziałam w Maddie jedynie zwariowaną fankę, która
przeszkadzałaby w naszym wywiadzie. Zapomniałam za to o szerokim uśmiechu na
jej okrąglutkiej twarzyczce, który zapewne nie schodziłby z niej przez następny
miesiąc. Zawiodłam nie tylko ją, ale również i siebie.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem,
po czym otrząsnęłam się z poczucia winy, by zejść na dół i powiadomić babcię,
że wychodzę.
- Idę do koleżanki – powiedziałam w holu,
widząc jej siwe włosy wystające zza kanapy.
Odwróciła się do mnie z
podejrzliwą miną, lustrując dokładnie mój wygląd. Chyba nawet ona znała mnie na
tyle dobrze, że trudno jej było uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek życia
towarzyskiego w mojej osobistej rzeczywistości.
- W porządku – rzekła w końcu, kiwając głową,
aczkolwiek nie ukrywając swojego zdziwienia pod lekkim uśmiechem. – Tylko nie
wróć zbyt późno.
- Dobrze, do zobaczenia!
Żadna z nich nie miała bladego
pojęcia o tym, co się właśnie działo z mamą. Razem z Eddiem zdecydowaliśmy, aby
powiedzieć im o wszystkim po fakcie. Wolałam oszczędzić im niepotrzebnych
nerwów, skoro to tylko możliwe. Na ich miejscu nawet bym się cieszyła.
Oczywiście dopiero po przejściu fazy ,,dlaczego nie wiedziałam?!’’, ale bym się
cieszyła.
Była sobota i szpital stał się
niezwykle cichy. Zazwyczaj spora część pacjentów opuszczała go na weekend,
jeśli tylko istniała taka możliwość. Również grono lekarzy znacznie się
przerzedzało i zostawali tylko ci z dwunastogodzinnymi dyżurami, by pomóc
pielęgniarkom w razie sytuacji kryzysowej. Dlatego też dziwił mnie termin
wyznaczony na operację mamy, lecz sam ordynator oddziału onkologicznego
zapewnił mojego ojczyma, że on sam ją przeprowadzi w asyście swych najlepszych
specjalistów. Uwierzyliśmy.
- Cześć – odezwałam się, przebrnąwszy przez
pusty korytarz na drugim piętrze.
Siedzący na jednym z
plastikowych krzeseł Eddie podniósł głowę, którą wcześniej opierał na
splecionych dłoniach, i uśmiechnął się do mnie blado.
- Czterdzieści
minut – rzekł, wpierw odchrząknąwszy głośno. Zauważyłam brak papierowego kubka
z kawą z automatu, co tłumaczyło jego zaschnięte gardło.
- Aha – mruknęłam, trochę poirytowana tym, że
odebrał mi jedyne pytanie, które chciałam mu zadać.
Usiadłam tuż obok niego i
wyjęłam z kieszeni telefon. Zaczęłam przeglądać ze znudzenia skrzynkę
odbiorczą, zauważając zaledwie kilka smsów od Maddie, Dallas, nawet Eddie’ego
oraz Cassie – jedynej dziewczyny ze szkoły, która zainteresowała się moją nagłą
nieobecnością. Następnie weszłam w kontakty, przeglądając zdjęcia zapisanych
osób i uśmiechając się do niektórych. Zatrzymałam się na dłużej przy
uśmiechniętej twarzy mamy, lecz czując, jak strach zżera mnie od środka, czym
prędzej przewinęłam listę. Już miałam zrezygnować na rzecz jakiejś strony
internetowej, kiedy rzucił mi się w oczy dziwny napis. Obok nazwy ,,Najwspanialszy
Joe’’ widniała wyszczerzona podobizna chłopaka, a moje kąciki ust, mimo
toczącej z nimi walki, powędrowały do góry.
- Zaraz wracam – rzuciłam do Eddie’ego, po
czym szybko się podniosłam oraz powędrowałam na drugi koniec korytarza.
Z lekkim wahaniem wybrałam numer
Josepha, zaciskając wargi ze zdenerwowaniem. Wsłuchiwałam się w każdy sygnał,
czując, jak moje ciało zalewa fala gorąca. W mojej głowie już powstawały
najróżniejsze myśli na temat własnej głupoty, gdy usłyszałam jego zachrypnięty
głos.
- Czyżby ktoś zmienił zdanie?
- Mam takie jedno pytanie – odparłam, zaciskając
niepewnie zęby.
- Słucham zatem.
- Zapraszając mnie na kolację, chyba
zapomniałeś o drobnym fakcie, a mianowicie o własnym koncercie.
- To nie było pytanie – wypomniał mi. – Ale
cóż, myślałem, że zjemy trochę wcześniej, a potem zabiorę cię za kulisy.
- I będzie można pstryknąć kilka fajnych
fotek, jasne. – Nie skomentował tego, więc postanowiłam przejść do sedna. –
Jaka jest szansa, by to moje miejsce za kulisami zajęły dwie prawie nastoletnie
dziewczynki?
- W skali od zera do dziesięciu? Minus jeden.
Zacisnęłam zęby. Za każdym
razem, gdy byłam skłonna pójść z nim na jakieś ustępstwa, on wyjeżdżał z czymś,
co przypominało mi o jego egoistycznej postawie.
- Jeśli paparazzi sfotografują cię z moją
siostrą, też będziesz na okładce, bez obaw.
- A później skoczymy na drinka?
- Jesteś wręcz upierdliwy, Josephie – stwierdziłam
z rezygnacją, opierając się o kant ściany przy oknie. Za oknem panował upał
porównywalny do zwrotnikowych, więc w rzeczywistości zamarzył mi się zimny
napój z dodatkowym bonusem w postaci rozluźnienia nerwów.
- Rozumiem, że się zgadzasz. Na koncert też
wpadniesz?
- Nie mam dziś ochoty na gierki. Przepraszam,
ale muszę kończyć.
- W takim razie do zobaczenia – odpowiedział
bez ogródek i protestów, co przyjęłam z wielką ulgą.
- Do widzenia.
- Dem? – Wzniosłam oczy ku niebu, nie mogąc
pojąć jego złośliwości dotyczącej mojego imienia. – Trzymaj się – dodał.
W głośniku rozbrzmiało miarowe
pikanie, zanim zdążyłam otworzyć usta. Mimo to uśmiechnęłam się mimowolnie, bo
przecież wiedział, gdzie miałam zamiar spędzić ten dzień. Moja złość na rozpieszczonego,
wiecznie zadufanego w sobie gwiazdorzyka ustąpiła miejsca wdzięczności. Jako
jedyny był ze mną w sposób, jakiego potrzebowałam. Bez zbędnych pytań, słów
pocieszenia. Dał mi do zrozumienia, że wie, że wierzy we mnie, to wszystko.
Wszystko, co pozwalało mi na trzeźwe podejście do rzeczywistości.
Tylko co z tymi biletami?
- Powinnaś iść do domu, nic tutaj nie
zdziałamy, a tylko się będziemy nawzajem nakręcać – powiedział Eddie,
przyglądając mi się.
- Nie chcę.
Westchnął,
ale odpuścił sobie ten temat, zaraz przeskakując na kolejny, który zapewne miał
nas obojga odwlec od ponurych myśli.
- Maddie idzie dziś na ten koncert, tak?
- Tak, tak mówiła.
- Mam nadzieję, że brat Ginny to mimo wszystko
ktoś odpowiedzialny.
- Ed, nie kłopocz się, nie namówisz mnie,
żebym tam z nimi poszła. Zresztą bilety są wyprzedane.
- Nie oszukujmy się, Demi, doskonale wiesz,
jak je zdobyć. – Jego zabawny uśmieszek wbrew pozorom wcale mnie nie zezłościł,
a już prędzej ucieszył. Przynajmniej udało mi się pozbyć tej podkówki z jego
ust.
- Czy nie możemy po prostu zapomnieć o tym
moim tabloidowym związku z Jonasem?
- Telefon ci o nim chyba przypomina – odparł,
wskazując na urządzenie ściśnięte w mojej dłoni.
Przesunęłam opuszkiem palca po
ekranie, odblokowując klawiaturę.
Od:
Najwspanialszy Joe
Treść: Jeśli
nie zmieniłaś adresu, właśnie spełniłem marzenie jakichś dwóch dziewczynek.
Nie, wcale nie czuję się lepszym człowiekiem.
Mijały minuty, godziny, a
operacja nadal trwała. Drzwi bloku otwierały się i zamykały co jakiś czas z
rozmachem, podnosząc nas równo do pionu. Z lekkim wahaniem schodziłam na parter
do bufetu, by kupić mocne kawy dla nas obojga. Moje obawy jednak nijak nie
przeniosły się do rzeczywistości, bo zabieg nie zakończył się podczas żadnej z
tych nieobecności. Przechodzące obok pielęgniarki zawsze uśmiechały się
pocieszająco, co starałam się odwzajemniać z wdzięcznością, lecz nie zawsze mi
to wychodziło. Wybiegałam myślami do tematów tak błahych, że w normalnej
sytuacji nie poświęciłabym im nawet skrawka miejsca w moim umyśle. Przeglądałam
na telefonie wszystkie szmatławe strony plotkarskie, a gdy miałam dość tego
steku bzdur o ludziach, którzy mnie w ogóle nie interesowali, wpisywałam
nazwisko Seleny. Kiedy jednak poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na
pewno redaktorzy nie mają racji co do jej stanu psychicznego, i analizować jej
zachowanie, schowałam komórkę do kieszeni wstrząśnięta własną głupotą.
Powoli się ściemniało i na
korytarzu zapaliły się rażące bielą lampy, gdy w końcu coś się ożywiło.
Pojawiało się coraz więcej nieznanych nam lekarzy, którzy opuszczali to
skrzydło, dyskutując o czymś dość obojętnie. Na ich twarzach dało się zobaczyć
zmęczenie, lecz żaden z nich nie wykazywał oznak niepowodzenia. Nie było też
poruszenia przywodzącego złe myśli, więc emocje powoli opadały. W końcu obok
przejechało łóżko, na którym zobaczyłam pogrążoną w spokojnym śnie mamę, a
kamień spadł mi z serca. Wiedziałam już, że jest dobrze.
- Operacja przebiegła bez komplikacji, jednak
nie mogę powiedzieć nic więcej. Trzeba czekać, aż się wybudzi, wtedy zobaczymy
– powiedział ordynator Brandstater, po czym dodał, iż z pewnością nie nastąpi
to tej nocy. Pozwolił nam spędzić jeszcze kilka minut z pacjentką, za co byłam
mu ogromnie wdzięczna.
Zamknięta we własnym świecie
wyobraźni wyglądała wyjątkowo dobrze. Nawet sine obwódki pod oczami nie były aż
tak widoczne, a nijak niewygięte usta zdawały się odpoczywać. Przyglądałam jej
się z rosnącą nadzieją, powoli wyobrażając sobie, jak wraca do zdrowia. Jak
znów zamienia się w kobietę sukcesu, która każdy dzień spędza w ciągłym ruchu,
wywracając do góry nogami całe otoczenie. Nasz dom ponownie miał stać się
metaforą śmiechu i pośpiechu. Na powitanie jej z powrotem w jego progach
planowałam zorganizować przyjęcie. Kameralne, jedynie rodzina i może kilka jej
najbliższych koleżanek po fachu. Na pewno by się ucieszyła, uwielbiała
przebywać wśród ludzi.
- Ciekawe, czy jest tak, jak w tych wszystkich
filmach – odezwał się Eddie, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. – Czy słyszy
wszystko, co się do niej mówi.
- Myślę, że dowiemy się tylko, jeśli
spróbujemy – odparłam, uśmiechając się szczerze. On również poczuł dawkę
niesamowitej ulgi, jego serce również otrzymało tę lampkę wiary, a to
oznaczało, że jest jak najbardziej uzasadniona. – Wiesz, mamo, wczoraj
wieczorem dzwoniła Dallas. Podobno nie wychodzi z kampusu, bo boi się, że
słońce ją poparzy. Zawsze była taka strachliwa!
- Tak, w zeszłym roku nie wychodziła w
słoneczne dni bez parasola – przypomniał Ed, chichocząc.
Po zmroku zostałam grzecznie
wyproszona z sali, jako że w przeciwieństwie do ojczyma nie miałam wykupionego
noclegu. Pożegnałam się więc z bliskimi i wyszłam, a ciepło wieczoru zaskoczyło
mnie i podtrzymało dobry humor. Już skierowałam się na postój taksówek
kilkanaście metrów dalej, kiedy moja kieszeń zaczęła się niebezpiecznie trząść.
- Halo?
- Wydaje mi się, że byliśmy umówieni. – Gdzieś
w tle usłyszałam głośny jazgot, który zaraz ucichł i został zastąpiony odgłosem
wiadomości lokalnej stacji radiowej. Minęła dziewiąta.
- Przepraszam, Joe, ale dopiero wracam z
kliniki. Jestem wykończona, a muszę jeszcze znaleźć wolną taksówkę.
- Taksówkę, powiadasz? A nie boisz się, że
właściciel okaże się zboczeńcem, który wywiezie cię do lasu i zgwałci?
- Z nas dwojga to ty uwielbiasz czarne
scenariusze. Zresztą nie będę wspominać, kto ostatnio mnie wywiózł do lasu –
odparłam, ruszając przed siebie.
- Wypraszam sobie, nawet cię nie dotknąłem. A
miałem ku temu sposobność, czemu nie możesz zaprzeczyć.
- Ta twoja sposobność zamieniłaby się wówczas
w cierpienie, a tego chyba żadne z nas by nie chciało. Czułabym się winna
twojego bólu.
Chłopak zaśmiał się, co wyraźnie
mi się spodobało, bo miałam ochotę, by nie przerywał.
- Jesteś taka pewna siebie – stwierdził z rozbawieniem.
- Cóż, taka już ma zaleta.
- Ja bym się zastanowił, czy aby na pewno
można tę cechę zaliczyć do twoich zalet.
- Chcesz się pobawić w psychologa?
- Myślę, że to niezła opcja na wieczór.
Moją odpowiedź zagłuszył warkot
silnika sportowego wozu, który znikąd pojawił się na jezdni i zatrzymał tuż
przy mnie. Przymrużyłam oczy pod wpływem blasku reflektorów, a szyba od strony
kierowcy opadła.
- To jak, masz ochotę na wieczorną sesję?
*
Dzień dobry! Ładna dziś data, prawda? W mojej pamięci zapadnie jednak wczorajsza i to chyba naturalne, że po prostu muszę tutaj wspomnieć o mojej najwspanialszej Z. Wiem, że Tam jest jej lepiej, że pozbyła się bólu i cierpienia, lecz tęsknota to jedno z najcięższych odczuć, jakie nam w życiu towarzyszą. To samo jest ze świadomością przemijania, nie sądzicie?Lubię ten rozdział, dlatego cieszę się, że piszę o Niej właśnie pod nim. Jestem pewna, że towarzyszyła mi przy pisaniu któregoś z nich wszystkich. I już zawsze będzie, ale obecność w sercu i pamięci to już nie to samo. A przecież miłość miała być silniejsza niż śmierć.
Świetny ;)
OdpowiedzUsuńMoże Joe pokaże jej swoje drugie oblicze?
Czekam na next!
Świetny czekam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńSwietny rozdzial. Iskrzy sie tutaj. Twoja Z daje ci wiele weny :) trzymaj sie <3 do nastepnego
OdpowiedzUsuńMiły rozdział, taki uspokajający. Cieszę się, że operacja przebiegła pomyślnie, ale coś czuję, że i tak mamie Demi zostało dość mało czasu. Nadal nie mogę znieść ignorancji Dallas i obawiam się, że obudzi się, kiedy będzie już za późno. Muszę przyznać, że podziwiam Cię, że po tym wszystkim jesteś jeszcze w stanie pisać o szpitalu.
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia, co do Joe. Z jednej strony jego arogancja mnie wkurza, ale z drugiej jednak w jakiś sposób wspiera Dem. Szkoda mi Maddie, jest małą dziewczynką, a musi przechodzić przez to wszystko, dzieciństwo powinno być szczęśliwe, a ona z pewnością takiego nie ma, skoro wychowuje ją starsza siostra, bo matka leży w szpitalnym łóżku skazana na śmierć.
Mało mi tu Seleny, mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej.
Współczuję z powodu śmierci Z. Strata zwierzaka to okropna rzecz, ale masz rację, że Tam jest jej lepiej. Stay Strong!
Pozdrawiam :) x
escape-from-this-world.blogspot.com
Świetny rozdział mam nadzieje że zajrzysz na mojego bloga :)
OdpowiedzUsuńhttp://my-life-with-love-for-you.blogspot.com/
ps.
Niedługo zaczną się pojawiać rozdziały a tych 2 blogach :))
http://camp-rock-3-life-for-music.blogspot.com/
http://never--been--hurt.blogspot.com/