Czerwony
dwuosobowy mercedes zaparkował na betonowym chodniku tuż przy mojej furtce, a
głośna muzyka przesiąknęła przez strukturę samochodu, wypełniając duszne
powietrze na zewnątrz. W środku panował relaksujący ciało chłód, wydobywający
się gdzieś z wnętrza maszyny. Klimatyzacja wydawała się skarbem o tej porze
roku, zwłaszcza w tej części kraju. Nawet morska bryza otaczająca miasto nie
była w stanie zniwelować działania ostrych promieni słonecznych jeszcze kilka
godzin wcześniej.
Chłopak sięgnął ręką do
regulatora głośności, ściszając nieco zapuszczoną płytę jednego z ulubionych
wykonawców, lecz nadal nie przerywając swej opowiastki na temat przygód podczas
kręcenia jednego z teledysków na statku. Oczywiście wiedziałam, że koloryzował
fakty, przedstawiając siebie jako człowieka, który ochronił biedną aktorkę
przed wpadnięciem do wody przez gapę Kevina z nadmuchanym materacem. Nie
chciałam mu jednak przerywać, więc wsłuchiwałam się uważnie w jego pełne
ekscytacji słowa, obserwując jednocześnie jak bardzo wczuwa się w przytaczaną
historię. Z jednej strony wydawało się, że myślami wrócił ponownie na morze, z
drugiej jednak cały czas czułam na sobie jego wesołe tego wieczora spojrzenie.
- Tyle że Nick i tak wylał na nią później
koktajl truskawkowy – zakończył, uspakajając się od śmiechu.
- Biedna dziewczyna – skomentowałam krótko,
przybierając na twarz troskę.
- Biedna biała sukienka od Chanel – poprawił
mnie, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
Zaśmiałam się krótko, po czym
rzuciłam przelotne spojrzenie na obraz za oknem. W salonie ktoś zaświecił
światło i szósty zmysł podpowiedział mi, że drobna postać chowająca się za
firanką to babcia w swej przerażająco krótkiej koszuli nocnej.
- Masz ochotę się pohuśtać? – zaproponowałam,
wskazując kciukiem na znajdujące się za moimi plecami podwórze.
Nie ukrył zdziwienia wywołanego
przejęciem przeze mnie inicjatywy, ale już po chwili zastąpił je szerokim
uśmiechem oraz krótkim ‘jasne’. Oboje wysiedliśmy z auta, zagłębiając się w
ciemność nocy. Wysoka latarnia nieopodal rzucała wyjątkowo blade snopy światła,
ledwie docierając do mojej posesji.
Ruszyłam w ciszy przed siebie,
zastanawiając się, dlaczego nikt nie włączył wbitych w ziemię wzdłuż ścieżki
prowadzącej ku wejściu, małych lampek ogrodowych. Słyszałam stąpanie Josepha tuż
za mną aż do drewnianej ławki zawieszonej na grubych linach. Odsunęłam na bok
pozostawiony tam brązowy koc i usiadłam, dbając o to, by moja spódniczka
zbytnio się nie podwinęła.
- Nie bardzo rozumiem – mruknął Joe, zająwszy
miejsce tuż obok mnie. Rozhuśtał nas lekko, odbijając nogi od podłoża.
- Czego?
- Przysiągłbym, że prędzej zgłosisz się do
sądu, by nadali mi zakaz zbliżania się do twojego domu na pięć kilometrów, a
tymczasem zapraszasz mnie po ciemku na pogawędkę pod gwiazdami – zaczął z
powątpiewaniem. – Naprawdę poleciałaś na tę dobroduszność w sprawie z
koncertem? – dodał po chwili, a na jego twarzy zauważyłam nutkę kpiny.
- Jeszcze w ogóle mnie nie znasz, Josephie –
powiedziałam, nie pozwalając mu na tę satysfakcję, która zapewne pojawiłaby
się, gdybym dała po sobie poznać, że zaskoczył mnie tym pytaniem.
- Bo
nie dajesz się poznać – wyrzucił mi, odwracając ku mnie głowę. Ręce zaciskał na
krawędzi drewna, zagryzał dolną wargę. Przez dłuższą chwilę nie mogłam skupić
się na tyle, by mu odpowiedzieć.
- Bo to niepotrzebne – ucięłam. Postanowiłam
zmienić temat, by nie zdążył zastanowić się nad tymi słowami. – Zrobiłeś to
tylko dlatego, żeby media miały co robić?
- A jak myślisz?
Uznałam to za potwierdzenie,
więc wbiłam wzrok w niebo nad nami. Księżyc górował nad światem, władając
migającymi radośnie gwiazdami. Nieskazitelny ciemnoniebieski kolor tła napawał
podziwem, a ja mogłam tak siedzieć bez celu godzinami.
- Myślisz, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi?
– zapytał Joe, przypominając mi tym samym o swojej obecności.
Wzruszyłam tylko ramionami.
Oczywiście, że odpowiedź brzmiała „nie”, lecz jakoś nie chciałam tego
wypowiadać na głos. Przecież ja nie miałam przyjaciół. Nie potrafiłam ufać ludziom,
więc jakim sposobem miałby to we mnie przełamać właśnie on?
- Tak się zastanawiam, jak ty wytrzymujesz z
Gomez – powiedział zagadkowo, patrząc gdzieś przed siebie.
- Pozory mylą – odparłam.
- Ja bym się bał, że jeśli powiem, że nie
podoba mi się jej lakier do paznokci, to przyłoży mi obcasem – przyznał,
śmiejąc się.
- Ma dość specyficzną osobowość, ale to czyni
ją jedyną w swoim rodzaju – skomentowałam, unosząc kąciki ust do góry. – Lubię
ją.
- Chyba nie nauczyłem się jeszcze widzieć w
ludziach tego, co ty widzisz.
- To bardzo skomplikowany proces.
- To bardzo skomplikowany proces.
- Tak też myślałem.
Wsłuchaliśmy się w szmer gałęzi
stojącej niedaleko wierzby, tak przynajmniej pomyślałam. Nie było mi bowiem
dane zobaczyć wyrazu jego twarzy, podczas gdy zamilkł. Jednak cisza mi wbrew
pozorom nie ciążyła. Wydawała się czymś zupełnie naturalnym. W spokoju mogłam
podziwiać piękno nocy, a obecność Jonasa w ogóle mi nie przeszkadzała. Wręcz
przeciwnie, czułam się bezpiecznie. Fakt, że siedział tuż obok, napawał mnie poczuciem,
iż nigdzie nie muszę się śpieszyć. Zniknęły wszelkie troski i odpowiedzialność,
jaka ciążyła na moich barkach w ostatnich tygodniach. Po prostu byłam tu i
teraz, zapominając o wszystkim innym.
- Mój brat, Nick, organizuje jutro imprezę w
swoim apartamencie, byłoby fajnie, gdybyś wpadła – rzekł, a ja wiedziałam, że
mówi zupełnie szczerze.
- Raczej spasuję – stwierdziłam. – Nie nadaję
się do takich rzeczy.
- Daj spokój, nie daj się namawiać –
wypowiedział beztrosko. – Możesz nawet wziąć Sulkinów – dodał, unosząc brwi do
góry, czekając aż się zgodzę.
- Tak bardzo lubisz jego rodzinę? –
zażartowałam.
- Tak, chcę wyjść za mąż za jego babcię –
zaśmiał się. – Na niego i Selenę tak mówimy, sam nie wiem, skąd się to wzięło –
wyjaśnił.
- Pewnie stąd, że są nierozłączni –
zauważyłam.
- Tak, to bardzo możliwe. Więc jak,
przyjdziecie? – ponowił pytanie, wstając.
- Zobaczę – odparłam zagadkowo, patrząc na
niego. Pokiwał głową i poprawił swoją skórzaną kurtkę.
- Będę się zbierał.
- Do zobaczenia – pożegnałam się, również
podnosząc się do pionu.
Jeszcze przez chwilę
wymienialiśmy spojrzenia, po czym włożył ręce do kieszeni dżinsów i odwrócił
się na pięcie. Nie obejrzał się ani razu w drodze powrotnej do wozu, za to ja
przyglądałam się jego sylwetce aż do momentu, gdy zniknęła razem z samochodem
gdzieś za rogiem.
Odetchnęłam głęboko, sama do
końca nie rozumiejąc wydarzenia minionego wieczoru. Joe pojawiał się
niezapowiedzianie i tylko utrzymał dobrą passę tego dnia. Pomyślałam, że to
jakieś szaleństwo. Poza tym nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż naprawdę chcę
skorzystać z jego zaproszenia. Ale przecież to by było wariactwo. Pokręciłam
więc tylko głową, odganiając od siebie te myśli i podążyłam ku drzwiom
frontowym, by zniknąć za nimi oraz wreszcie oddać się snu.
Już z
rana cały świat zaprzysiągł się, by umilić mi następny dzień. Pobudkę
zaserwował mi telefon Charity, która poprosiła o natychmiastowe spotkanie.
Zgodziłam się z wahaniem, wcale nie mając ochoty na kolejne obowiązki, tym
razem związane z firmą. Miałam pojawić się w wysokim budynku jeszcze przed
południem. Jej głos zdradzał podenerwowanie, co mnie dodatkowo zaniepokoiło.
Zgodnie
z obietnicą pospiesznie wyprawiłam rano Maddie do szkoły, która obdarzyła mnie
zaraz po przebudzeniu łamiącym żebra uściskiem wdzięczności za wejściówki, po
czym wzięłam szybki prysznic i pognałam raźnym krokiem w stronę redakcji.
Przywitała mnie jak zwykle poważna twarz ochroniarza, uważnie przyglądającego
się każdej osobie, która zmierzała schodami do wejścia. Rzuciłam mu krótki
uśmiech, lecz jak zwykle nie pofatygował się, by go odwzajemnić.
- Co jest? – rzuciłam zmachana na wstępie,
kładąc swą torbę na blacie.
Charity przyjrzała mi się ze
ściągniętymi brwiami, podczas gdy ja powoli się denerwowałam przez jej coraz
dłuższe milczenie. Odchrząknęłam w końcu głośno z nadzieją, że to ją jakoś
skłoni do normalnego funkcjonowania.
- Przepraszam – mruknęła, głowę na nowo
zwracając ku rozłożonym dookoła niej papierkom. – Mamy problem.
- Domyśliłam się.
- Bankrutujemy – powiedziała nienaturalnie
spokojnym głosem, nie pozwalając mi zobaczyć wyrazu własnej twarzy. Przez
chwilę stałam jak wmurowana, próbując przyswoić do wiadomości to, co przed
chwilą mi oznajmiła, lecz jakoś nie potrafiłam zrozumieć ów słowa.
- Czyli – zaczęłam niepewnie, przedłużając
samogłoski. – nie wyszliśmy z poprzedniego kryzysu, tak?
- Tym razem to coś więcej, Demi – stwierdziła,
zwracając ku mnie swe smutne źrenice otoczone kolorem lazurowego wybrzeża. –
Hope upada i jeśli szybko nie sprzedamy choć części akcji, stracimy wszystko.
- Mam sprzedać komuś naszą firmę? – zapytałam
tępo, rozwierając powieki szerzej, niż to potrzebne.
- Nie całą firmę – wyjaśniła, wychodząc zza
miejsca sekretarki oraz przechodząc do drzwi gabinetu mojej matki, gdzie
zatrzymała się z ręką na klamce. – Jedynie jej część.
- Ale po co?
- Być może ktoś nowy wniesie coś, co pomoże
firmie stanąć na nogi.
- Nie możemy sami czegoś wymyślić?
- Nie oszukujmy się, Demi. Masz zaledwie
siedemnaście lat i nie wiesz kompletnie nic o biznesie, a twoja matka.. –
Zacięła się, najwyraźniej postanowiwszy ugryźć się w język. – Nie wiemy, kiedy
wróci – dokończyła skrzętnie.
- To nie powód, by za jej plecami wprowadzać
do zarządu obcych ludzi! – oburzyłam się, podnosząc głos.
- W takim razie lepiej, byśmy splajtowali? –
warknęła, tym samym ucinając moje dalsze protesty, które już cisnęły mi się na
język. – Wiem, że chcesz dobrze – dodała po chwili przyjaznym tonem. – Ale
musimy myśleć o przyszłości.
- Tylko jak znaleźć kogoś, kto zgodzi się na
taki układ?
- Tak się składa, że kandydat numer jeden
czeka za tymi drzwiami – rzekła, wypinając pierś z dumą i wskazując kciukiem
gabinet prezesa.
Skrzywiłam się mimowolnie na ten
komunikat, zdając sobie sprawę, że ukartowała moje przybycie, by upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu. Jednocześnie powiadomić mnie w cztery oczy o
zaistniałej sytuacji oraz załatwić spotkanie mające na celu wcielić w życie jej
plan. Miałam ochotę wygarnąć jej, co myślę o jej ambicjach, które zaczęły
wybiegać poza obręb kompetencji zapisanych w umowie, jednak naszą rozmowę
przerwał odgłos zbliżających się kroków z pomieszczenia znajdującego się za
plecami blondynki. Odsunęła się od framugi, a kilka sekund później w progu
ujrzałam przystojnego mężczyznę około trzydziestki. Jego muskularne ciało
zakrywał opięty szary garnitur razem z idealnie śnieżnobiałą koszulą i krawatem
o głębokim odcieniu czerwieni. Krótkie, jasne włosy dodawały mu uroku niemal
tak samo, jak kilkudniowy zarost, który z pewnością pociągał wiele kobiet.
- Dzień dobry – przywitał się, ukazując w
nadzwyczaj uroczym uśmiechu swe porażająco białe uzębienie. Wyciągnął rękę po
moją dłoń, która wręcz sama wystrzeliła w górę, by pozwolić się pocałować
szarmancko przez jego duże, miękkie usta. - Nazywam się William Nevárez –
uświadomił mnie, nie wypuszczając mej ręki z ciasnego uścisku.
- Demi Lovato. – Odwdzięczyłam się tym samym,
wyrywając ją gwałtownie.
- Musisz być córką Diany, o której tak wiele
słyszałem od Charity. – Zerknął w jej stronę, na co zalotnie zatrzepotała
rzęsami.
- Tak, to ja – odparłam hardo, wytrzymując
jego silne spojrzenie.
- Może wejdźmy do środka i obgadajmy warunki
sprzedaży? – zasugerowała wesoło Charity. Oboje jej posłuchaliśmy, a następnie
zajęliśmy poszczególne miejsca. Ja usiadłam na fotelu mamy, pan William na
materiałowym, przygotowanym dla gości, natomiast kobieta stała nad nami,
ściskając przy piersi jakąś grubą teczkę.
- Akcje całej firmy są podzielone na pięć osób
– rozpoczęła swą przemowę. – Pani Diana posiada sześćdziesiąt procent,
natomiast jej córki Demi i Dallas otrzymały po piętnaście procent.
- Co z pozostałymi dziesięcioma procentami? –
zapytał zdawkowo William, bawiąc się swym srebrnym piórem.
- One należą do pasierbicy pani Diany, Madison
De La Garzia, którą ze względu na młody wiek reprezentuje tymczasowo w
zarządzie jej ojciec, tudzież mąż właścicielki, pan Eddie.
- Maddie ma akcje w naszej firmie? – chciałam
zapytać, lecz wolałam to w sobie stłamsić, by nie wyjść na niedoinformowaną.
Pokiwałam więc jedynie twierdząco głową, czekając na dalszą część monologu
Charity.
- Pan William – Machnęła w jego stronę jakąś
zapisaną kartką. – zgodził się odkupić trzydzieści pięć procent udziału pani
Diany, więc twoja rodzina – zwróciła się do mnie – nadal będzie głównym
zarządcą, jednak w głosowaniu na prezesa może wygrać obecny tutaj pan William.
- Prezesem jest mama – rzekłam twardo.
- Tak, ale może się to zmienić, gdyż nie
będzie miała większości..
- Prezesem jest mama – powtórzyłam przez
zaciśnięte zęby, przerywając jej.
- Możemy dodać w umowie mały aneks, iż zrzekam
się prezesury, dopóki wymieniona przez was pani Diana będzie zdolna wykonywać
swe obowiązki – zasugerował Levy.
- Tylko mamy taki problem.. – zaczęła
nieśmiało Charity.
- Dopóki będzie żyła – postawiłam warunek,
wbijając oczy w postać mężczyzny. Zastanawiał się przez chwilę w milczeniu, ale
w końcu zgodził się na taki bieg rzeczy.
- Więc muszę trochę zmienić tekst – mruknęła sama
do siebie Charity. – Wybaczcie na chwilę. – Wyszła z gabinetu, zostawiając nas
samych.
Po raz kolejny lustrowałam
wnętrze, nie mając żadnych pomysłów co do tematów, jakie mogłabym poruszyć z
biznesmenem kroju pana Williama. Czekałam więc z nadzieją na powrót Charity,
modląc się w duchu, by nie zachciało mu się rozpocząć miłej pogawędki przy
porannej kawie. Moje prośby legły w gruzach, gdy usłyszałam:
- Wyglądasz bardzo młodo jak na kogoś, kto
musi zajmować się tak wielką korporacją.
- Jestem wzywana jedynie w wyjątkowych
sytuacjach, na co dzień obowiązki mamy przejmuje Charity – odparłam obojętnie,
próbując na niego nie patrzeć.
- Musi wam być wyjątkowo ciężko.
Wzruszyłam w odpowiedzi
ramionami w momencie, gdy w pokoju ponownie pojawiła się szczupła postać
Charity. Podała nam dwie kopie w pełni zapisanych czarnym druczkiem papierów, a
palcem wskazała miejsca, w których mamy się podpisać. Spojrzałam na nią ze
zdziwieniem, nie przyjmując podawanego długopisu.
- Coś nie tak, Demi?
- Nie wiedziałam, że musimy to zrobić już dziś
– powiedziałam, nawet nie dotykając przygotowanego pliku kartek leżącego na
biurku tuż przede mną. Napotkałam zdziwiony i jednocześnie zaintrygowany wzrok
nieznajomego. – Nie zgadzam się.
- Demi..
- Nie. – Wstałam do pionu, wyminęłam ją oraz
wyszłam stamtąd szybko. Po drodze zgarnęłam swoją torbę i pognałam na sam dół,
marząc o spotkaniu z mamą. Dlatego od razu zamówiłam taksówkę, by zawiozła mnie
jak najprędzej do szpitala.
Wszystko, co przez ostatnie tygodnie
starałam się ukryć, wyjawiłam jej przygnębionej ze słowa na słowo osobie,
której smutnej miny nie mogłam znieść. Strużki łez toczyły się po moich
policzkach, gdy opowiadałam jej o tym, że niemal nie sprzedałam w jej imieniu omal
połowy Hope. Słuchała uważnie, nigdy nie wtrącając żadnych mylących uwag, pytań
czy nawet wyrzutów. Skończywszy, czekałam na burę, lecz w zamian za to
otrzymałam coś, czego w ogóle się nie spodziewałam.
- Demi – powiedziała cicho. – jesteś wspaniałą,
dorosłą dziewczyną i podziwiam cię w każdym calu.
- Mamo, co ty mó..
- Prawdę, kochanie. – Uśmiechnęła się do mnie
słabo z poduszki, a w jej szarych oczach dostrzegłam kumulujące się łzy. – A
jutro pójdziesz do Charity i poprosisz, by umówiła cię z Williamem i podpiszesz
wszystko, co ci każe.
- Ale..
- Tak trzeba – zapewniła mnie. – Myślisz, że
nie wiedziałam o kondycji firmy? Z Williamem przeprowadzałam rozmowy jeszcze na
długo zanim trafiłam tutaj. – Na jej twarzy dostrzegłam ledwie widoczny grymas
przy ostatnim słowie. – To dobry człowiek, a Charity doskonale wie, jakie mają
być warunki umowy.
- A co, jeśli on przejmie magazyn? – spytałam
płaczliwym głosem.
- Kochanie, to niemożliwe – odparła niemal
kpiarsko, głaszcząc mnie pieszczotliwie po głowie. Wiedziałam, że kosztowało ją
to niemal tak wiele, jak zdrowego człowieka wdrapanie się na Mount Everest bez
odpowiedniego obuwia.
- Dobrze, zrobię to – obiecałam, unosząc
nieznacznie kąciki ust.
- Przystojny ten William, prawda?
- Mamo – upomniałam ją ze śmiechem. – Jest
stary.
- Od ciebie starszy o dwanaście lat – potwierdziła.
- Skąd to wiesz?
- Twoja babcia jest przyjaciółką jego matki,
pochodzi z Vellsdrag – wyjaśniła. – Najpierw skończył studia prawnicze, lecz
nie mógł odnaleźć się w tym zawodzie i wylądował na dziennikarstwie. Pół życia
poświęcił nauce.
- Jego
sylwetka jakoś nie pasuje mi do przykładnego studenta – powiedziałam, krzywiąc
się nieznacznie. Mama zachichotała na te słowa, podobnie jak jej nowa koleżanka
z sali. Była mniej więcej w jej wieku, lecz nie mogłam dostrzec w jej postaci
żadnej choroby.
- Dojrzewanie jest przebiegłe, czasem obdarza
nas pięknymi prezentami – wtrąciła się, na co zaśmiałyśmy się wszystkie.
- Pędź do domu, a ja się trochę zdrzemnę –
rzekła mama, a jej powieki zaczęły się mimowolnie sklejać ze sobą.
- Przyjdę jutro. – Ucałowałam ją w czoło i
pożegnałam się z obiema głośnym ,,do widzenia’’, następnie opuszczając miejsce.
Tkwiący na mym przegubie zegarek
z ozdobami z najprawdziwszych diamentów wręcz krzyczał, że za pięć minut
powinnam odebrać spod szkoły młodszą siostrę. Wiedziałam, że się spóźnię, więc
wpierw napisałam jej krótką wiadomość, by poczekała na mnie przy schodach. Nie
chciałam, by tłukła się tym obskurnym żółtym autobusem, gdzie dzieci rzucają w
siebie czym popadnie i znęcają się nad co spokojniejszymi. Samotny spacer
ośmiolatki również nie wchodził w grę, chociaż przecież od domu dzieliło ją
zaledwie kilka przecznic.
Na wieczór umówiłam się na
odwiedziny w domu Seleny. Podesłała mi swój adres smsem, lecz jakoś nie mogłam
skojarzyć tej dzielnicy. Nie robiło to jednak problemu, gdyż postanowiłam
dotrzeć tam taksówką. Moje myśli zaprzątało coś zupełnie innego. Bowiem na
zbliżające się godziny po zmroku miałam również zupełnie inne zaproszenie.
Kuszące do tego stopnia, że naprawdę zaczęłam je rozważać. Już chciałam dać
sobie spokój, uzasadniając odmowę brakiem adresu zamieszkania Nicholasa, gdy uświadomiłam
sobie, iż Selena na pewno go posiada.
- Ile można czekać! – wyrzuciła mi Maddie,
wyrywając z rozmyślań.
- Przepraszam, byłam u mamy – usprawiedliwiłam
się, rozkopując jej pieszczotliwie czarną czuprynkę. Ruszyłyśmy pokrytym kostką
chodnikiem ramię w ramię, choć jej zwykła gadatliwość gdzieś uleciała razem z
wpędzanymi w ruch przez wiatr liśćmi.
- Dlaczego nigdy mnie nie chcecie do niej
zabierać? – burknęła obrażona, swe ciemne oczy wbijając w białe czubki butów.
- Jest bardzo zmęczona, ciągle śpi –
skłamałam, recytując ponownie wyuczoną już dawno na pamięć regułkę, którą
ustaliliśmy razem z Edem. Nikt nie chciał, aby mała zadręczała się obrazem
wychudzonej do szpiku kości mamy. Ona sama podświadomie pragnęła zapamiętać ją jako
silną i rześką, piękną kobietę; kogoś, kto potrafił sobie poradzić w każdej
sytuacji. Wielokrotnie powtarzała, że w przyszłości będzie dokładnie taka sama.
- Zawsze tak mówicie – odparła z wyrzutem.
Przytuliłam ją mocno, na co
wbrew moim obawom nie zaprotestowała. Tak objęte kroczyłyśmy wolno ku domu,
choć żadna z nas tak naprawdę nie miała ochoty się tam znaleźć. Najchętniej
zabrałabym ją daleko od tego miasta, dręczącej ciszy we własnych czterech
ścianach oraz strasznych myśli. Mimo to wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, że
moim obowiązkiem jest godnie zastąpić mamę do czasu, gdy.. No właśnie, tylko do
kiedy?
- Ugotowałam wam coś dobrego – zakomunikowała
zadowolona z siebie babcia, krzątając się po kuchni. Zerknęłyśmy na nią
podejrzliwie, ściągając obuwie. Widok siwowłosej kobiety nad ogromnym czerwonym
garnkiem wydawał się wyciągnięty z najnowszej rozkładówki podrzędnego magazynu,
gdzie przyczepiają głowy sławnych ludzi do ciał znajdujących się w ciekawych
sytuacjach.
- To ty gotujesz? – zapytałam zaszokowana,
podchodząc i zaglądając ukradkiem jej przez ramię do przygotowanej zupy.
- Oczywiście – odrzekła radośnie.
- Myślałam, że robi to za ciebie Ellie.
- To, że ktoś dla mnie gotuje, nie oznacza, że
ja nie potrafię. Poza tym powinnaś mówić ,,pani Ellie’’, jest od ciebie dużo
starsza – pouczyła mnie, a z jej ręki spadła do naczynia spora garść czegoś
zielonego.
- Demi – szepnęła ze zgrozą Madison, szarpiąc
mnie za koszulkę. Schyliłam się do jej poziomu, a ona wyszeptała, żebym
zamówiła pizzę. Mimowolnie parsknęłam śmiechem, przez co oberwałam surowym
spojrzeniem dziewczynki oraz pytaniem, co mnie tak rozbawiło, od babci.
- Nic, nic – wymamrotałam, puszczając oczko do
siostry, po czym wyszłam z kuchni.
Zamierzałam pójść do swojego
pokoju na chwilę odpoczynku, lecz moją uwagę przykuł siedzący sztywno na
kanapie ojczym. Podeszłam do niego, nie wiedząc jak się zachować. W końcu
szturchnęłam go lekko w ramię, dzięki czemu odwrócił się do mnie.
- Demi, czy masz kontakt z Dallas? – zapytał.
- Nie. – Zmrużyłam podejrzliwie oczy. – Czy
coś się stało?
Kiwnął jedynie głową w kierunku
leżącej na stoliku kartki papieru. Wzięłam ją do ręki, pochłaniając każde słowo
z coraz większym niedowierzaniem. Najbardziej jednak przeraziła mnie liczba
widniejąca na końcu drugiego akapitu.
- Dwanaście tysięcy dolarów debetu? –
zapytałam głupio, zwracając się do niego zdruzgotana. Znów pokiwał, a ja miałam
ochotę udusić Dallas gołymi rękami. – Na co ona tyle wydała?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale nie wiem również,
z czego przyjdzie nam to spłacić – przyznał Eddie, który doskonale wiedział,
jakie problemy ma firma, podczas gdy pieniądze z lokat bankowych wypłacaliśmy
bieżąco na codzienne wydatki.
Obdarzyłam go pustym
spojrzeniem, po czym odwróciłam się i zamierzałam pójść prosto do swojego
pokoju, a tam po raz kolejny próbować skontaktować się z siostrą, jednak i tym
razem coś przeszkodziło mi w tej czynności.
Babcia stanęła mi na drodze tuż
przed schodami, mówiąc na tyle głośno, by ojczym wszystko słyszał:
- Przecież niedługo wpłyną pieniądze za część
akcji. – Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
- Skąd o tym wiesz? – Zmrużyłam podejrzliwie
oczy, zastanawiając się, czy to przypadkiem ja czegoś nie wygadałam, lecz
uzmysłowiłam sobie, że przecież tego dnia w ogóle z nią nie rozmawiałam.
- Och, kochanie, przed przyjazdem tutaj
widziałam się z Williamem i opowiadał mi o swoich planach – wyjaśniła, jakby
odtwarzała słowami ostatnie mycie koni.
- Aż tak dobrze się znacie?
- To przemiły młodzieniec – zapewniła mnie.
- Z całą pewnością – ucięłam równie przemiłym
tonem, a następnie wyminęłam ją zręcznie i pognałam na górę.
Cała ta sytuacja z pojawieniem
się niejakiego Williama wydawała mi się mocno szemrana, ale nie miałam pojęcia
dlaczego. Przecież fakt, iż odsprzedaję akcje komuś zaufanemu, komuś, kogo zna
moja rodzina, powinien mnie cieszyć. Niemniej jednak ten mężczyzna wywoływał
dziwne wrażenie, którego nie mogłam się wyzbyć, kiedy odłożyłam komórkę po
setkach głuchych połączeń, wiadomości odwołującej moje przybycie do Seleny oraz
lekturze kolejnej pozycji z ręcznie zrobionej listy pod tytułem ,,książki do
przeczytania’’ i schowałam nogi pod kołdrą.
Położyłam
się z nadzieją na spokojny, błogi sen. Po kilku minutach zorientowałam się, iż
nie jest on mi jeszcze pisany, chociaż zazwyczaj łatwo zasypiałam nawet o tak
wczesnej porze, jak ósma wieczorem. Napełniona do syta obrzydliwie pachnącym
daniem babci, odleciałabym od rzeczywistości bez problemu, gdyby nie
przestraszył mnie huk tłuczonego szkła z drugiej części pokoju.
Podskoczyłam
gwałtownie, jednocześnie zrywając się na równe nogi. Z okna balkonowego
pozostały tylko wiszące niebezpiecznie pod górną ramą odłamki szkła, podobne do
tych, które rozgościły się na ciemnym parkiecie. Już miałam zacząć krzyczeć w
podobny sposób, jak większość bohaterek horrorów, gdy usłyszałam swoje imię,
dobiegające gdzieś z dworu. Podeszłam bliżej do okna, otworzyłam je ostrożnie
i, strzepnąwszy niepokojące odłamki z parapetu, wyszłam nim na balkon. Droga do
barierki wydała się wyjątkowo krótka, a gdy się przez nią wychyliłam z
ciekawością, ujrzałam na dole uśmiechniętą twarz Josepha, chowającą się od
czasu do czasu pod gałęziami wierzby.
- Czyś ty zdurniał?! – wysyczałam, ściskając
mocniej poręcz.
- Chciałem tak, jak na tych filmach, ale nie
wyszło do końca – usprawiedliwił się, pokazując na twarzy śmieszny grymas.
- Nie wiesz, że istnieje coś takiego, jak
drzwi?
- No przecież..
- Frontowe!
- Och.. Przepraszam! – wyszeptał tak, że
ledwie dosłyszałam.
Idealnie za to zarejestrowałam
odgłos nadchodzących korytarzem stóp, na co wręcz spanikowałam. Szybko
poinformowałam go, by zaczekał oraz wskoczyłam z powrotem do środka tą samą
drogą, by zaraz wypaść stamtąd do holu, gdzie o mały włos nie zderzyłam się z
usianym zmarszczkami czołem ojczyma.
- Coś się stało? – zapytałam z nienaturalnym
uśmiechem.
- Coś ci się stłukło? Słyszałem..
- Tak, tak, rozbiłam szklankę - rzuciłam. – Idę po zmiotkę – dodałam,
ruszając w drogę na dół. Przyspieszyłam dopiero, gdy zauważyłam, że zawrócił, aby
wejść do sypialni swojej oraz mamy.
Z ulgą przyjęłam brak obecności
babci na parterze, dzięki czemu mogłam bez wahania wyjść do ogrodu, gdzie na
huśtawce czekał na mnie Joe.
- Nareszcie. – Uśmiechnął się szeroko,
wstając.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałam, zakładając
ręce w geście niezadowolenia.
- Zastanawiam się, czemu jesteś w piżamie.
Zerknęłam na swe odzienie i
rzeczywiście, zupełnie zapomniałam o tym, że mam na sobie jedynie długie
spodnie w paski o różnych odcieniach różu i bordową koszulkę, opiętą na nagim
ciele. Niezauważalnie próbowałam zakryć niepokojąco widoczny biust, lecz było
to wyjątkowo trudne, podczas gdy natura postanowiła sprzeciwić się tym ruchom i
wzmagała chłodny wiatr.
- Bo właśnie zasypiałam, kiedy ktoś rozbił mi
szybę – odparłam niby to zdawkowo.
- Przecież przeprosiłem – przypomniał mi. –
Kto normalny idzie spać o tej godzinie? – zreflektował się z rozbawieniem.
- Każdy, kto ma za sobą męczący dzień. Nie
każdy ma piękne życie z idealną rodzinką i tłumem ludzi spieszącym na każde
wezwanie, by podać pilot leżący po drugiej stronie kanapy.
- Trochę się zapędzasz, panienko – warknął,
najwyraźniej dotknięty moją wypowiedzią.
- Po co tutaj w ogóle przyszedłeś? Za krzakami
kryje się fotoreporter, by uwiecznić nocną schadzkę najgłośniejszej pary
Hollywood?
- Przyszedłem, bo nie zjawiłaś się na
imprezie, ale najwyraźniej popełniłem błąd.
- Najwyraźniej tak.
I odszedł szybkim krokiem w
stronę furtki, by zaraz zniknąć we wnętrzu swojego samochodu, a ja stałam
nabuzowana z ustami ściągniętymi w cienką linię, patrząc na nikłe poruszenia
huśtawki. Gdzieś w oddali zapalił się silnik, a po jezdni przesunął samochód,
który zauważyłam kątem oka.
Po powrocie do domu ochłonęłam i
zdałam sobie sprawę, że wyładowałam na chłopaku wszystkie kumulujące się tego
dnia we mnie emocje. Dałam im upust, niepotrzebnie krzywdząc Bogu ducha winnego
człowieka. Co prawda wątpiłam, by ta wymiana zdań mogła go jakkolwiek ruszyć,
jednak swe zachowanie uważałam za karygodne. Dlatego odszukałam jego numer w
kontaktach, który sam zapisał pod arogancką nazwą oraz napisałam, zastanawiając
się, co zrobić z zepsutymi drzwiami balkonowymi.
Do: Najwspanialszy
Joe.
Treść:
Przepraszam za tę kłótnię. Mam za sobą naprawdę ciężki dzień, a ty pojawiłeś
się w złym momencie. Jeśli mogę ci to jakoś wynagrodzić, mogę nawet podawać
pojedynczo paluszki do ust.
Wysłałam go z lekkim uśmiechem,
następnie opatulając się szczelnie kołdrą, by chłód, który wtargnął bezczelnie
przez ogromną dziurę z dworu, nie dał mi się w nocy we znaki. Ledwie wtuliłam
policzek w miękką poduszkę, a już znalazłam się daleko od rzeczywistości.
Od: Najwspanialszy
Joe.
Treść:
Do zobaczenia jutro w Point Dume State Beach ;)
Świetny rozdział
OdpowiedzUsuńCzy shippuję Jemi - zawsze i wszędzie. Chociaż tutaj myślę, że jeszcze poczekamy chwilę na nich jako parę. Rozdział fajny, choć czuję niedosyt. Ciekawi mnie jak ich relacje poprowadzisz dalej. A William mi się nie podoba. Tak jakby coś knuł, ale Mama i Babcia Demi są do niego pozytywnie nastawione. Wkurza mnie Dallas - nie wspiera rodziny, tylko ją jeszcze dobija. No i oczywiście czekam na wyzdrowienie Mamy Demi. Wygląd świetny. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńWlasnie siedze na okienku w szkole i czytam ten rozdział. Bardzo mi sie podoba :) ciekawi mnie czy z postaci wiliama nie wyniknie cos zlego. Ciekawe co bedzie dzialo sie z jemi w umowionym.miejscu :) cos mi ie zdaje, ze niedlugo pytanie "czy moglibysmy byc przyjaciolmi" zmieni sie na.inne pytanie :) czekam na nn
OdpowiedzUsuńWstałam sobie o 6:40 i jako, że nie mogłam już zasnąć, to sobie pomyślałam, że przeczytam rozdział :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: mam złe przeczucia co do Willmera i Dallas, tak sobie dodałam to 35% do 15% Dallas i wynik mi się nie spodobał. W ogóle to wkurza mnie Dallas! Co ona sobie wyobraża? Jak można jeszcze dorabiać rodzinie kłopotów, kiedy jej matka leży w szpitalu śmiertelnie chora? i dlaczego jej w ogóle nie odwiedza? to naprawdę okropne.
Zgadzam się, że Demi się wyżyła na Josephie, no ale też bym się wkurzyła, gdyby ktoś mi szybę wybił, lol. Coś mi się kojarzy ta rozbita szyba, już raz jej ją wybił, czy może pamiętam to z poprzedniego wcielenia FF?
Lubię Joe, mimo że mam przeczucia, że nie wyjdzie on Demi na zdrowie.
Brakowało mi Sulkinów ♥ naprawdę ich uwielbiam :)
Dlaczego tak rzadko dodajesz rozdziały? Zła Marta! Marnujesz swój talent :P
Szablon mi się podoba, tylko miałam na początku problem ze znalezieniem miejsca na komentarz.
czekam na szczęśliwą trzynastkę.
pozdrawiam :) xx
Jezu, chodziło mi o Williamia! Żal mi siebie, lol.
UsuńMam wrażenie, że przejrzałaś nas wszystkie (czytelniczki) i dokładnie wiesz, że uwielbiamy typ chłopaka jakim jest Joe. Arogancki, ale jednocześnie troskliwy *.* Wydaje mi się, że to dla Joseph'a nowa sytuacja, w której nie czuję się zbyt komfortowo, obdarzjąc Demi jeszcze nie do końca określonym uczuciem. Prędzej czy później będzie musiał się do niego przyznać, to samo tyczy się Demetrii. William pewnie namiesza, już Ty się o to postarasz, pozostaje mi tylko czekać na rozwój wydarzeń ;) Piszesz tak wspaniale, że w niektórych momentach przestaję na moment czytać i zastanawiam się jak wpadłaś na tak genialną metafore lub inny środek, jesteś moim guru :) Z niecierpliwością czekam na Twoje piękne opisy, cięte riposty Demi i aroganckie odzywki Josepha (:
OdpowiedzUsuńPS. Mam nadzieję, że miło spędzasz wakacje.
Pozdrowienia i buziaczki ♥
Marlenka x
Hej :) dzisiaj z zapartym tchem śledziłam tą historię. Przeczytałam ją praktycznie na raz i kiedy już chciałam odwrócić stronę, całkiem jak w książce, okazało się ze nie ma kolejnego rozdziału :c i pozostaje mi czekać na dalszy rozwój akcji :c
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Jocelyn :)