Naprawdę
masz zamiar znów się z nim spotkać? – zapytała Selena z niesmakiem. Naszła mnie
w samo południe, oburzona wczorajszym odwołaniem naszego spotkania. Chcąc, nie
chcąc, pod wpływem jej przenikliwego spojrzenia, byłam zmuszona opowiedzieć jej
wszystko, co się wydarzyło.
- Jestem mu to winna – odparłam spokojnie,
wzruszając ramionami.
- Lepiej by ci okno wprawił – stwierdziła z
naburmuszoną miną.
Siedziałyśmy na łóżku w mojej
sypialni, więc brak drzwi balkonowych, które zastąpiłam zwisającą luźno
zasłoną, znalezioną na strychu, przykuwał uwagę. Rano przyznałam się babci i
Eddie’emu do tego, że ktoś je nocą zbił. To kłamstwo, a raczej znaczne
uogólnienie faktów, ledwo przeszło mi przez gardło, a kiedy babcia zaczęła
lamentować i chciała dzwonić na policję, o mało nie pękłam. Mimo wszystko udało
mi się ją uspokoić, czego ojczym bynajmniej nie potrzebował. Bez zbędnych
ceregieli obiecał zamówić nowe, co przyjęłam z wyraźną ulgą.
- Chciał być romantyczny. – Zaśmiałam się, a
brunetka zaraz mi zawtórowała.
- Szczerze mówiąc, sądziłam, że taki amant ma
lepsze sposoby na podryw.
- To i tak największe poświęcenie chłopaka,
jakiego doznałam. W końcu musiał znaleźć ten kamień, podnieść go, a później się
jeszcze zamachnąć.
- Tylko się nie zakochaj z wdzięczności. –
Przewróciła wymownie oczami, na co parsknęłam śmiechem, omal nie wylewając kawy
z trzymanej w ręce filiżanki.
- To mi chyba nie grozi.
- No wiesz, randka na plaży z Najwspanialszym
Joe, wszystko może się zdarzyć. Może uwiedzie cię w jakimś zakamarku przy
zachodzie słońca, co perfidnym przypadkiem znów pochwycą spacerujący tam
paparazzi…
- Przestań, bo się popluję tym expresso!
- Och, nie wymiguj się. Zdołał cię pocałować
nawet na spotkaniu przy toaletach, jesteś nieodporna na jego urok.
- W takim razie to nie reporterzy mnie śledzą,
a ty – wyrzuciłam jej ze śmiechem, zaskoczona faktem, że ktokolwiek poza mną,
Josephem i jego kuzynem o tym wie.
- Ja bym wam nie zrobiła zdjęcia, a nawet jeśli, to zachowałabym je dla własnych, niecnych celów, a nie wrzucała do internetu. Przynajmniej mogłabym cię szantażować.
- Ja bym wam nie zrobiła zdjęcia, a nawet jeśli, to zachowałabym je dla własnych, niecnych celów, a nie wrzucała do internetu. Przynajmniej mogłabym cię szantażować.
- Czekaj, jakiego zdjęcia?
Selena przyjrzała mi się z
nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym wyeksponowała podwójnie zduszone emocje,
teatralnie wybałuszając oczy.
- Nawet nie żartuj – rzuciła, kręcąc głową z
dziwnym uśmieszkiem na ustach.
- O czym ty mówisz?
Instagram. Kolejny z portali
społecznościowych, który opiera się na upublicznianiu zdjęć. Pewien nieznajomy
o nicku ‘trex08’ podzielił się na swoim profilu oszałamiającym dowodem na
miłość Josepha Jonasa z córką znanej bizneswoman, a sam zainteresowany
potwierdził to ‘polubieniem’ ich całuśnej fotki.
- Miło. – Odwróciłam twarz od Seleny, byle nie
pokazać jej wichury emocji, która mną zawładnęła. Czułam się jak idiotka. Mimo
że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że każde nasze spotkanie było
idealnie ustawione, by czujne oko fotografów uchwyciło je i umieściło w
porannej prasie, nie podejrzewałabym go o to, że razem z kuzynem wstawią do
sieci coś tak intymnego i zawstydzającego.
- A nie mówiłam – zaśpiewała cicho i
melodyjnie Selena i dałabym głowę, że wywróciła wymownie oczami.
- Przecież na tym to polega, Selena. Jestem
jego dziewczyną dla pokazania, a on załatwił mojej siostrze bilety. Czysty
układ, czyż nie?
Gorycz, która rozlała się po
moim ciele ciepłą falą, została zręcznie zamaskowana i miałam nadzieję, że
dziewczyna nie dostrzeże w moich oczach nic, co mogłoby zaprzeczyć
wypowiedzianym słowom. Nie mogłam sobie pozwolić na słabość do jakiegoś Jonasa,
a już tym bardziej jej okazać przed kimś, kto jakimś cudem lubił spędzać ze mną
czas i jednocześnie nie wywoływał u mnie chęci szybkiego wyproszenia.
- Daj spokój, wrzucił do sieci wasz pocałunek,
powinnaś się zemścić.
- To ty byś tak zrobiła, nie ja – odparłam,
unosząc kąciki ust do góry. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak skończyłby Joe,
gdyby to właśnie panna Gomez była na moim miejscu.
- No to powiedz przynajmniej, że zamiast
spotkania z tym nadętym bufonem wybierasz wesołe miasteczko ze mną i innym
nadętym bufonem.
- Pozdrów Gregga, ale muszę się rozmówić z
Joe. Raz na zawsze – zdecydowałam.
Selena nijak tego nie
skomentowała, a jedynie pokiwała głową ze zrozumieniem.
- O której masz tą super wypasioną randkę? – zapytała po chwili ciszy, podczas której wyłączyłam się totalnie, nie słysząc nawet własnych myśli.
- O której masz tą super wypasioną randkę? – zapytała po chwili ciszy, podczas której wyłączyłam się totalnie, nie słysząc nawet własnych myśli.
- Nie wiem, chyba muszę do niego zadzwonić. –
Westchnęłam i sięgnęłam po leżącą na nocnym stoliku komórkę, by zobaczyć, że
chłopak mnie ubiegł. W skrzynce odbiorczej czekał na mnie nieodebrany sms od
Najwspanialszego Joe, który bezczelnie szczerzył się do mnie ze swojej ikonki,
jakby nic się nie stało. – Albo i nie. Cóż, właśnie na mnie czeka.
- Podwieźć cię?
- Nie, nie chcę cię wykorzystywać – odparłam,
wdzięczna za tę propozycję, podnosząc się z materaca. Odłożyłam nadal pełne do
połowy naczynie i zajrzałam do szafy, szukając czegoś bardziej odpowiedniego
niż dresowe spodnie.
- To żaden problem. Demi, a może jeśli
ubierzesz się jak fleja, to da ci spokój, hm?
Promienie słoneczne tego dnia bez
przeszkód docierały na ziemię, niczym płomienie paląc skórę nieokrytych części
ciała, co zamiast pożądanego uczucia ciepła dawało jedynie zmęczenie i pot,
oraz podnosząc temperaturę rzeczy martwych. Nawet orzeźwiająca morska bryza nie
była w stanie zniwelować ich działania.
Niemniej jednak niezachwiane w swym jasnym błękicie niebo koiło swoim spokojem,
a szum fal, leniwie obijających się o brzeg plaży, wprawiał w zachwyt nawet
tych, którzy musieli ich wysłuchiwać po każdym przebudzeniu. Tylko gwar rozmów
i skrzeczenie ptaków nieco zakłócało ten błogi spokój, którego nie zdołał
wymazać z Point Dume Beach nawet skwar.
Wiatr podstępnie wykradał włosy
z mojego luźnego upięcia, gdy wysiadłam z samochodu Seleny. Pouczyła mnie na
temat najlepszego sposobu samoobrony, jeśli naszym przeciwnikiem jest
mężczyzna, a krótko mówiąc kazała mi go kopnąć w krocze w razie gdyby jego
intencje wydały mi się nieczyste, a potem odjechała z niezbyt zadowoloną miną.
Nie do końca rozumiałam tę dziewczynę, lecz jej troska robiła na mnie ogromne
wrażenie. Pierwszy raz ktoś spoza rodzinnego grona tak bardzo się mną
przejmował.
Nie musiałam długo szukać, by
odnaleźć szatyna. Wystarczyło obiec wzrokiem pobliskie bary, by zauważyć go z
drinkiem w ręku. Jeszcze zanim skierowałam się ku niemu, nasze oczy się
spotkały, a uśmiech, który zawładnął jego twarzą, dodał mi otuchy.
- Cześć - przywitał się Joe, po czym pocałował
mnie w policzek. Ten gest lekko mnie zażenował, więc tylko usiadłam obok,
opierając się łokciami o drewnianą ladę. - Ładnie dziś wyglądasz - kontynuował
brunet, posyłając mi uśmiech.
- No wiem - mruknęłam, biorąc do ręki leżąca
obok ulotkę ze spisem polecanych napojów oraz przeglądając ją, tak naprawdę
nawet nie widząc liter.
- Coś się stało?
- Obiecałam, że przyjdę, więc jestem. Nie
mówiłam, że mam na to ochotę - odparłam, mrużąc oczy, by móc na niego spojrzeć
mimo oślepiającego słońca tuż za nim.
Jego twarz wyrażała nieskryte
zdezorientowanie, gdy taksował mnie spojrzeniem. Odetchnęłam głęboko,
przygotowując się na wybuch złości, którym z pewnością chciał mnie w tym
momencie obdarzyć.
- Ale wczoraj.. - wymamrotał zdziwiony,
marszcząc brwi.
- Wczoraj wybiłeś mi szybę w sypialni -
przypomniałam mu niewzruszona.
- Dem, o co ci chodzi?
- Nie martw się, już sobie zamówiłam nowe
okno. Takie samo, bo lubię ten odcień brązu na ramach.
- Zrobiłem coś nie tak? - Joe nie dawał za
wygraną, puszczając mimo uszu mą paplaninę.
Rzuciłam na niego okiem, po czym
znów zajęłam się papierową reklamą. Borykałam się z własnymi myślami, które
podzieliły się na dwa obozy o zupełnie innym zdaniu. Jeden obstawał za
wyznaniem mu prawdy i wysłuchaniem wytłumaczenia, jakie na pewno miał w
zanadrzu. Drugi nakazywał ukarać go niewiedzą i patrzeć, jak męczy się, nie
mając pojęcia, dlaczego jestem wobec niego tak oschła. Nie dogadywałam się z
większością swoich rówieśników, ale nigdy nie chciałam zadawać żadnemu z nich
jakiegokolwiek cierpienia. Dlatego właśnie odwróciłam się do niego, mówiąc, co
mi leży na sercu.
- Widziałaś zdjęcia Travisa, tak? - powtórzył
niepewnie.
- Tak i przepraszam, ale mam dość tej
związkowej farsy.
- Przecież taki był nasz układ, Dem -
stwierdził, nie wykazując nawet krzty zrozumienia w sprawie z publikacją
całuśnych fotek.
- Żaden układ - zaprzeczyłam szybko, a serce
zaczęło mi bić mocniej ze złości. - To ty wymyśliłeś sobie tę bajeczkę, nawet
mnie o tym nie informując.
- Przecież to było jasne, nie myślałaś chyba,
że zapraszałem cię wszędzie, bo mi się podobasz.
Jego słowa dotarły do mnie
dopiero po chwili, kiedy uderzyły we mnie zdwojoną siłą, niczym nóż wbijając
się w centrum mojej samooceny. Wszystko stało się jasne, przecież nie mógł się
we mnie zakochać. Chociaż nie grzeszyłam brzydotą, ale jednocześnie nigdy nie zwracałam
zbytniej uwagi na swój wygląd, to moja osoba pozostawiała wiele do życzenia.
Zakochać się w Pannie Lepiej Do Mnie Nie Podchodź? Cóż za idiota mógłby to
zrobić.
- Nie rozumiem jednej rzeczy - skwitowałam
spokojnie, tłumiąc w sobie wszelkie emocje z nadzieją, że ich nie dostrzeże.
- To znaczy?
- Dlaczego akurat mnie wybrałeś na tę
dziewczynę do pokazania?
- Masz nieskazitelną reputację, a mój menager
od miesięcy błaga, bym się wreszcie ustatkował. Pojawiłaś się niczym wybawienie
- odparł, tym razem mniej wyzywająco. Na koniec wzruszył ramionami, podnosząc
stojący przed nim kieliszek i upijając część jego zielonkawej zawartości.
Pokiwałam głową, powstrzymując
łzy. Wybawieniem, zabrzmiało mi znów w głowie. Jego wybawianie było najgorszym,
co mnie mogło spotkać. Nie chciałam mu pomagać i byłam zła na siebie, że to
robiłam, nawet jeśli czyniłam to w niewiedzy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że
mnie wykorzystuje, jednak liczyłam na to, że w głębi duszy, pod tą maską
żądnego rozgłosu gwiazdora, istnieje ktoś więcej. Pomyliłam się, co odbiło się
na mnie o wiele bardziej niż mogłabym się spodziewać, bo przecież tak rzadko mi
się to zdarzało.
- Okay. Dziękuję za spotkanie, za bilety dla
Maddie, za podwózkę do domu i udzielenie wywiadu - zaczęłam, nie patrząc na
niego.
- Dem, nie złość się, to nie tak miało
zabrzmieć - przerwał mi, próbując złapać moje dłonie. Nie pozwoliłam mu na to,
brnąc dalej w to, co miałam do powiedzenia.
- Dziękuję za ten wybitny zaszczyt udawania
twojej miłości, ale to koniec naszej znajomości. Możesz powiedzieć prasie, że
to ja cię skrzywdziłam, możesz też wyznać, że to ty ze mną zerwałeś. Pomyśl, co
wywoła lepszy rozgłos.
Podniosłam się do pionu,
poprawiając koszulkę, po czym ruszyłam ku wyjściu z plaży, mimo że Joe
powtarzał jeszcze kilka razy moje imię. Czułam się oszukana i bezwartościowa.
Byłam mu potrzebna tylko do tego, aby zaspokoić zachcianki jego menagera, ta
wiadomość mnie przerosła. Może i nie darzyłam go wielką sympatią i od początku
wiedziałam, że wszystko, co robi, jest pod publikę, jednak nie podejrzewałam,
że jest aż taką świnią, by powiedzieć mi prosto z mostu, że nigdy w życiu by
się we mnie nie zakochał. Brak taktu, jakim się wykazał, był wręcz odrażający.
Nawet jeśli nie byłam królową piękności, nie miał prawa mnie tak traktować
tylko dlatego, że uważał się za pana wszechświata. Zranił mnie swym
zachowaniem, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że ludzie potrafią jedynie
niszczyć, siać chaos w czyichś życiach. Tuż przed tym incydentem zaczynałam mu
ufać, musiałam to przyznać. Rozmowy z nim sprawiały, że nie myślałam o
dręczących problemach, czego nie potrafił uczynić nikt inny. Dlatego właśnie
jego towarzystwo nigdy mi nie przeszkadzało i nawet nie próbowałam się od niego
skutecznie opędzić. Dlatego pozwoliłam mu na medialną szopkę, dlatego nie
zauważyłam, do czego tak naprawdę ten chłopak pije.
- Dem! - jego krzyk obił się echem o moje
uszy, gdy już skręciłam w wylaną betonem alejkę. Zdyszany dogonił mnie w końcu,
kładąc ręce na mych ramionach i łapiąc łapczywie powietrze.
- Daj mi spokój, Joe - poprosiłam zupełnie
szczerze.
Chciał coś powiedzieć, jednak
przerwał mu odgłos mojego telefonu, który zaczął szaleńczo wygrywać bajkową
melodię. Wyciągnęłam go z kieszeni, odbierając połączenie.
- Demi Lovato? - zapytał męski głos, którego nigdy dotąd nie słyszałam.
- Demi Lovato? - zapytał męski głos, którego nigdy dotąd nie słyszałam.
- Tak.
- Z tej strony profesor James Brandstater,
ordynator oddziału onkologii w klinice św. Marii.
- Dzień dobry, czy stało się coś złego?
- Dzwonię z prośby twojego ojczyma, który nie
jest w stanie poinformować cię o tej wiadomości.
- Jakiej wiadomości?
- Wolałbym porozmawiać z panią w cztery oczy.
- Proszę mi powiedzieć teraz - zażądałam, lecz
wcale nie musiał wypowiadać tych słów, by zadźwięczały mi w uszach, wstrzykując
ból w każdą możliwą komórkę mojego ciała.
Odstawiłam bezwiednie aparat od
twarzy, przez zasłonę łez patrząc na spoglądającego na mnie z żalem Josepha.
Pozwoliłam im spłynąć po moich policzkach, nadal jednak walcząc z huraganem
uczuć, jaki przepełnił mnie od środka. Miałam ochotę krzyczeć, miałam ochotę
wyładować się gniewem na wszystkim, co stanęłoby mi na drodze, chciałam zapaść
się w tym chodniku i przestać istnieć, byle ta świadomość, że Jej już nie ma,
zniknęła.
- Ćssss. - Joe objął mnie żelaznym uściskiem akurat w momencie, gdy zaczęły mną potrząsać drgawki. Przyjęłam go bez protestów, łapczywie chwytając się jego koszuli i krzycząc bezgłośnie w jej materiał.
To nie mogła być prawda.- Ćssss. - Joe objął mnie żelaznym uściskiem akurat w momencie, gdy zaczęły mną potrząsać drgawki. Przyjęłam go bez protestów, łapczywie chwytając się jego koszuli i krzycząc bezgłośnie w jej materiał.
Jako wynagrodzenie za ten cios, chciałabym zareklamować blog Ani - Where Love Is Lost. Jestem bardzo wybredną czytelniczką, ale z czystym sumieniem polecam. Nie pożałujecie żadnej minuty spędzonej na tym adresie, obiecuję!
Mała edycja: Aneczce nie dedykuję rozdziału, lecz dedykuję wszystkie kwestie Seleny w nim zawarte! Mwah! x
Nie wybaczam. Nie ma mowy. Mam focha do końca życia.
OdpowiedzUsuńCzytałam sobie ten rozdział i układałam już w głowie komentarz. Chciałam Cię zbesztać za to, że jest taki krótki. Chciałam napisać, że uwielbiam Selenę za jej dziwaczny charakter. Chciałam napisać, że Joe zachował się jak świnia i że szkoda mi Demi. Potem miałam nadzieję, że ją przeprosi, ale ten telefon... jak mogłaś? Choć przyznam, że miałam takie niemiłe przeczucie odkąd tylko zobaczyłam tytuł rozdziału, serce mi pękło, kiedy do Demi zadzwonił lekarz. Nie bardzo nawet pamiętam końcówkę, bo czytałam przez łzy, a nie zdecyduję się przewinąć rolką z powrotem do tego momentu, ale kurcze, łamiesz serca, serio. Z jednej strony dobrze, że Demi nie była wtedy sama, ale z drugiej, obecność Joe byłaby dla niej cenniejsza, gdyby kilka minut wcześniej tak jej nie zawiódł. Biedna Dem. Jak możesz mi wypominać krzywdzenie Bonnie, kiedy sama robisz to Demi?! Zła Marta!
A teraz najważniejsze:
MARTA, DO CHOLERY, CZEMU TAK DŁUGO NIE BYŁO ROZDZIAŁU?! wiesz, że to prawie cztery miesiące? Mam numer do Twojej mamy, zrób taką przerwę jeszcze raz, a zadzwonię do niej i oficjalnie poproszę, żeby kopnęła cię w tyłek. Tak dla motywacji.
To tyle.
Czekam na czternastkę.
Pozdrawiam :) xx
where-love-is-lost.blogspot.com
Jejku to...kocham ten blog, a ten rozdział mnie zaskoczył. Mam nadzieję, że Selena rozprawi sie z Josephem, bo przepraszam bardzo takie słowa....to bardzo nietaktowne. Ona też marnowała czas na udawanie itd, a on? Mówi jej takie coś....idiota. Mam nadzieję, że szybko pojawi się nn :) Czekam na to.
OdpowiedzUsuń