Romantyzm to epoka pełna tajemniczych zaułków, heroicznych
bohaterów i beznadziejnych kochanków. – Profesor Flapjack siedział na kanapie w
salonie, lekko pochylając się w moją stronę, jakby to w połączeniu z jego
obniżonym głosem w rzeczywistości miało nadać wnętrzu charakteru niesamowitości
i grozy, o którym opowiadał z takim przejęciem. – Przykładem może tutaj posłużyć
,,Szkarłatna litera’’.
Nauczanie domowe bynajmniej nie konfigurowało
na liście moich ambitnych planów licealnych, jednak przyjęłam ten pomysł bez
zbędnych protestów. Nie do końca miał on swe podłoże w otępieniu i zatraceniu w
smutku po stracie, już prędzej chęci skupienia się na tym, co ów wydarzenie
mogło bez trudu złamać - rodzinie. Niemniej jednak odpowiadał mi brak
niewygodnych pytań i spojrzeń rówieśników, którymi z pewnością zostałabym wręcz
obrzucona w innym wypadku. Nie, żeby to jakoś we mnie godziło. Musiałam je
znosić każdej niedzieli, kiedy zajmowałam jedną z bocznych ławek w kościele i
próbowałam ignorować szepty starszych pań, które uwielbiały mianować mnie
,,osieroconą bidulką’’. Spotykałam się z nimi każdego ranka, gdy wychodziłam w
ciepłym polarze po poranną pocztę, którą listonosz wrzucał niedbale do
skrzynki, przez co często lądowała na betonowym chodniku narażona na niezaplanowany
lot razem z wiatrem lub naznaczenie przez buty przechodniów. Tę czynność
wykonywałam niezwykle żywo jak na tak wczesną porę, a przed każdym
przewertowaniem kopert moje dłonie doznawały krótkich wibracji. Sterta
rachunków na kuchennym parapecie jedynie się powiększała, a każde zerknięcie w
jej stronę wywoływało niepokój.
Nasza sytuacja finansowa nie przedstawiała
się zbyt ciekawie. Choroba mamy tak bardzo zaabsorbowała Eddie’ego, że stracił
niemal wszystkich klientów, a jego sekretarka złożyła wymówienie. Jego biuro
ziało pustkami od miesięcy, a on jakoś nie kwapił się do reaktywacji biznesu. Co
prawda po pewnym czasie zaczął wychodzić każdego dnia z teczką wypełnioną
zawsze tymi samymi papierami w starym krawacie w zielone prążki i wydawało się,
że zmierzał właśnie do pracy, jednak miałam ku temu duże wątpliwości. Nie
chciałam się jednak wtrącać, przecież nie mogłam go kontrolować. Traktowałam go
jak ojca i najzwyczajniej w świecie się martwiłam, aczkolwiek zdrowy rozsądek
podpowiadał mi, aby dać mu trochę czasu.
W rezultacie utrzymywaliśmy się z
ubezpieczenia, jakie wpłynęło na moje konto bankowe po orzeczeniu zgonu. Po
telefonie od ubezpieczyciela, który oświadczył mi radośnie, że przelew został
ukończony, karta kredytowa stała się dla mnie przedmiotem zła. Jej widok w
najwyższej z kieszonek skórzanego portfela marki Couch skutkował wstrętem, lecz
szybko okazało się, że to jedyna dostępna forma zapłaty za cotygodniowe
piątkowe zakupy. Byłam więc zmuszona się przełamać i ze zrezygnowaniem podawać
ją ekspedientce supermarketu za rogiem. Z wahaniem zaglądałam co jakiś czas na
internetową stronę banku, by zerknąć, o ile cyferek zmniejsza się wyeksponowana
po prawej stronie pulpitu liczba po każdym opłaceniu należności za prąd czy
usługi telekomunikacyjne i powoli zaczęłam zastanawiać się nad dodatkowym
źródłem zarobku. Hope mimo dbałości Nevareza nadal nie mógł wyjść z dołka, przy
czym moje marne kilkanaście procent udziałów równało się z groszami. Jednak
decydujący w tej kwestii okazał się list polecony opatrzony imieniem Dallas,
który nadszedł gdzieś na początku grudnia.
- Bank – mruknęłam pod
nosem, odrzucając resztę kopert na stół jadalny i od razu sięgając do szuflady
po nożyczki. Ucięłam cienki kawałek papieru, zaraz zabierając się za lekturę
zawartości, a w miarę kolejnych zdań jedynie rozwierałam szerzej powieki, nie
mogąc uwierzyć w to, co czytałam.
Opadłam
na krzesło, a moja głowa zaczęła się rytmicznie przekręcać w prawo i w lewo,
jakby miało to jakoś usunąć zakodowane informacje sprzed chwili. Nie mogłam
uwierzyć w to, że własna siostra wpędziła mnie w takie bagno. Nie dość, że od
miesięcy unikała naszego towarzystwa niczym ognia, wyjechała cicho zaraz po
pogrzebie mamy i dzwoniła zaledwie raz na kilka tygodni, zadłużyła nas na
okrągłe dziesięć tysięcy dolarów.
Wyjęłam z
kieszeni bluzy komórkę, aby jak najprędzej się z nią skontaktować i wyjaśnić
jakoś tę sprawę, lecz po czterech głuchych sygnałach zorientowałam się, że nie
ma to większego sensu. Dallas po prostu zwariowała.
- Mała Pearl jest dla
Hester zarówno karą, jak i jedyną rzeczą, która utrzymuje ją przy życiu. Demi,
czy ty mnie słuchasz? – Profesor uniósł wysoko swe krzaczaste brwi, a ja
oderwałam wzrok od swoich splecionych między udami palców, które spociły się
nienaturalnie, kiedy pomyślałam o wybrykach siostry.
- Tak – odparłam
machinalnie, kiwając z przekonaniem. – Nie do końca – zreflektowałam się zaraz,
przecierając czoło wierzchem dłoni. – Przepraszam, jestem dziś jakaś
rozkojarzona.
Mężczyzna
obdarzył mnie pustym spojrzeniem. Nie pierwszy raz zdarzyło mi się wyłączyć na
jednym z jego wykładów. Lubiłam literaturę i z chęcią wysłuchiwałam jego
monologów na temat kolejnych pozycji literackich, czasem jednak rzeczywistość
nie pozwalała mi skupić się na tyle na losach fikcyjnych bohaterów, by odrzucić
ją na drugi plan.
- Myślę, że jeśli
zrobisz szczegółową notatkę z podręcznika jako wprowadzenie do romantyzmu i
przeczytasz do poniedziałku ,,Szkarłatną literę’’ Nathaniela Hawthorne’a,
możemy skończyć na dziś – zdecydował w końcu, kładąc sobie na kolanach zdrowo
podniszczony neseser z kilkoma łatami po bokach i brzęczącą niemiło sprzączką.
- Oczywiście – odparłam
bez zwłoki, unosząc kąciki ust.
Odpowiadało mi to nie tylko dlatego, że
mogłam sobie w końcu podarować skupioną minę, ale również ze względu na wiszący
tuż nad łysiejącą głową mężczyzny zegar, którego krótsza wskazówka już
pożegnała się z wielką dwójką. Umówiona na kawę w Coffee Cloud z największą
marudą świata, wolałam się nie spóźnić.
- Poszedł już? - U
szczytu schodów pojawiła się drobna postać Maddie we flanelowej piżamce w
kwiatki. Jej głos wydobywał się z gardła z niemałym oporem, a przytknięta do
nosa chusteczka jeszcze dodatkowo go tłumiła.
- Miałaś leżeć w łóżku
- upomniałam ją łagodnie, biorąc się pod boki.
- Jestem głodna.
- Może zamówimy pizzę?
Brunetka zacisnęła jedynie wargi. Często
odżywialiśmy się gotowymi produktami, bo i żadne z nas nie miało wybitnych
zdolności kucharskich. Swoją drogą mama również gotowała zaledwie kilka razy w
przeciągu tygodnia, lecz ich brak dawał się wszystkim w kość. Starałam się, jak
mogłam, przy czym zgromadziłam niezłą kolekcję książek kucharskich polecanych w
telewizji mistrzów, jednak moje zdolności manualne nie pozwalały na zbyt wiele.
- W takim razie na co
masz ochotę? Postaram się coś zrobić. - Wyciągnęłam ku niej rękę z uśmiechem, a
ta niepewnie podążyła na dół, by ją złapać i dać się pociągnąć do kuchni.
- Zamów na obiad coś u
pani Zabini - poprosiła, usadowiwszy się wygodnie na krześle ze skrzyżowanymi
nogami. – A teraz zrób mi płatki.
Już
miałam z ochotą przyznać jej rację,
zwłaszcza, że przecież za godzinę miałam się pojawić w ów lokalu, jednak jej
wyniosły ton zbił mnie z tropu. Madison raz traktowała wszystkich z góry, by
następnym odgrywać ofiarę. Wiedziałam, że pogubiła się w zaistniałej
rzeczywistości do granic możliwości, ale mimo szczerych chęci nie miałam
pojęcia, jak jej pomóc. W każdy piątek zawoziłam ją naszym lśniącym modelem mercedesa
o barwie szampana na terapię, a tuż po niej spędzałyśmy dodatkową wspólną
godzinę z doktor Rowe. Blondynka z postrzępionymi wokół małej twarzy w
kształcie serca włosami próbowała wszelkimi sposobami dotrzeć do dziewczynki,
lecz nawet ona, jako specjalista w swej dziedzinie, który posługiwał się
dodatkowo odpowiednimi lekami, napotykała na drodze do podświadomości Maddie
niemałe przeszkody. Niemal każda sesja przebiegała w grobowej atmosferze, a
każde wyciągnięte od niej słowo było wręcz na wagę złota.
- Wyjmij mleko z
lodówki – poleciłam jej zrezygnowana, sama szukając litrowego garnuszka na dnie
jednej z szafek.
Madison
nawet nie ruszyła się z miejsca, wbijając spojrzenie tępo w niejasny haft na
nieco już okurzonym obrusie.
- Nie chcesz się
spotkać z Ginny? Mogłabym was podrzucić do wesołego miasteczka, zaraz wychodzę
– zaproponowałam, ignorując jej zachowanie.
- Nie – ucięła mi
krótko, podnosząc się. – Jednak nie chcę tego mleka – dodała, manewrując obok
mnie, aby dosięgnąć stojącej na blacie puszki z płatkami czekoladowymi. Złapała
je szybko, po czym wyszła, siąkając.
Oparłam
się wściekła o kredens, przewracając wymownie oczami. Miałam powoli dosyć jej
humorków, które tak usilnie próbowałam tłumaczyć trudnym położeniem. Puszczanie
ich mimo uszu oraz wzroku robiło się coraz trudniejsze.
Chłodne
powietrze odsunęło włosy z mojej twarzy, kiedy punktualnie o piętnastej
stawiłam się pod neonowym szyldem Coffee Cloud. Pani Zabini niedawno
postanowiła nieco zmienić wystrój wnętrza, twierdząc, że marynarski styl
najzwyczajniej w świecie jej się znudził. Zaczęła od samej nazwy, wymieniając
starą tablicę z napisem na migające wściekle na brązowo literki. W środku
panowała ta sama atmosfera ciszy i spokoju, a kontrastujący z nią gwar tuż za
kuchennymi drzwiami wciąż przywodził na myśl dawne kawiarenki z lat
osiemdziesiątych, w których kelnerzy rozdawali posiłki na wrotkach. W powietrzu
unosił się aromatyczny zapach kawy i pieczonego kurczaka, który kręcił się
apetycznie na rożnie za ladą.
- Dzień dobry. –
Uśmiechnęłam się do czyszczącej szklanki kobiety, której kok wydawał się
nadzwyczaj niedbały.
- Demi! – zawołała z
radością, odstawiając na bok kolorową ścierkę. – Co dla ciebie?
Rozejrzałam
się po wnętrzu, by przy stoliku na samym końcu sali dostrzec burzę czarnych
włosów opadających bez ładu na okryte jasnym, kaszmirowym swetrem ramiona
Seleny. Turkusowy T-shirt i długi, delikatny łańcuszek z zawieszką w kształcie
wybrakowanego serca nadawały jej wyjątkowo delikatnego charakteru, który bynajmniej
do niej nie pasował. Wskazałam kciukiem na dziewczynę, a pani Zabini od razu
zrozumiała, w odpowiedzi unosząc jedynie kąciki ust. Często spędzałyśmy
popołudnia w jej lokalu, a i ona przyzwyczaiła się już do głośnego,
niekontrolowanego śmiechu Seleny oraz mojego zażenowania. Doskonale pamiętała również,
że panna Gomez zawsze zamawiała zupełnie inny rodzaj kawy i kiedy okazało się,
że jej podniebienie zasmakowało już wszystkich, wpadła bezapelacyjnie do kuchni
oraz zrobiła niemałą awanturę.
- Hej – rzuciłam,
siadając naprzeciwko niej. Odłożyłam swoją dużą skórzaną torbę na puste miejsce
obok i wyjęłam z niej telefon, by w razie czego usłyszeć dźwięk dzwonka.
Selena
siedziała nieruchomo nad rozłożoną gazetą, wodząc oczami ze skupieniem po
jakimś artykule. Długie palce zakończone dokładnie pomalowanymi na rażąco
czerwony kolor paznokciami wbiła w policzek, nadmuchując go przy okazji.
- Wiedziałaś, że
mokasyny wracają do łask? – odezwała się w końcu, po czym przewróciła ze
znudzeniem stronę. - No i jeszcze rajstopy w kratę.
- Odkąd cię to
obchodzi? – Wzięłam do ręki kartę dań. Pulchny kucharzyk z drewnianą chochelką
wskazywał na danie dnia, karteczkę z którym wkładano każdego dnia za
prześwitującą folię u samej góry menu. Tym razem były to naleśniki z syropem
klonowym.
- Nie obchodzi –
odparła. – Ale jako szanująca się artystka powinnam czytać Vanity Fair.
- Jako udziałowiec
powinnam pewnie czytać Hope – mruknęłam bardziej do siebie.
- Cóż za bunt, Demi
Lovato, czyżby jakiś strajk ku wyższym celom?
Wysoki
kelner z rudą grzywą chrząknął znacząco nad naszymi głowami, w dłoni ściskając
maleńki notesik i cienki długopis. Pracował w Coffee Cloud dopiero od dwóch
tygodni i z dumą wypinał zakrytą nienagannie wyprasowaną białą koszulą pierś z
plakietką, na której widniało jego imię.
- Co podać? – spytał uprzejmie,
jak mówiła etykietka, Leo.
- Latte macchiato –
wypowiedziała dobitnie Selena, jakby obawiając się, że chłopak przekręci którąś
literę i poda jej nieodpowiednią ilość mleka.
- Dwa razy latte
macchiato i dwa pucharki lodowe z owocami – dopowiedziałam uprzejmym tonem.
- Nie mam ochoty na
lody – fuknęła moja towarzyszka. – Co najwyżej sernik na zimno.
Ścisnęłam
porozumiewawczo usta w kreskę, posyłając Leo przepraszające spojrzenie.
- Dwa razy latte
macchiato, jeden pucharek lodowy i jeden sernik na zimno – odczytał swe notatki
na głos, a ja potwierdziłam ich treść, pozwalając mu tym samym odejść.
- Zawsze bierzesz
pucharek lodowy – wyrzuciłam Sel.
- A dziś nie – ucięła
krótko. Zamknęła z trzaskiem magazyn. – Gregg się skarżył, że zatrudniasz go
jako opiekunkę. – Na jej twarzy pojawił się kpiarski uśmieszek.
- Madison odstawia
takie cyrki. – Westchnęłam przeciągle. – Ta terapia w ogóle nie działa. W
niedzielę nie mogłam jej wyciągnąć do kościoła, a to była msza za mamę.
- Może Madison
najzwyczajniej w świecie nie chce chodzić do kościoła?
Dzwoneczek
przy wejściu poruszył się niespokojnie, a do środka wparowała chmara studentów
z naręczami książek i wypakowanymi torbami na ramionach. Szum ich rozmów
zawładnął pomieszczeniem, a dobiegające nas strzępki zdań na temat biopsji
cytologicznej kazało mi stwierdzić, że wracają z pobliskiego szpitala
miejskiego.
- Rozmowy o wątrobie są
takie fascynujące. – Selena również się w nich wpatrywała, kiedy tuż pod jej
nosem pojawiła się wysoka szklanka wypełniona po brzegi ubitą pianką. Podobną
postawił Leo przede mną, po czym zdjął z tacy talerzyk z równiutko ukrajanym w
trójkąt ciastem oraz moim pucharkiem.
- Moja wątroba ma
ochotę na coś słodkiego – odparłam ze śmiechem, od razu łapiąc srebrną łyżeczkę
i zatapiając ją w polanej truskawkowym musem gałce czekoladowej.
- Sprzeczałabym się,
czy ma ona cokolwiek wspólnego z ciągotami smakowymi, ale jeszcze któreś z nich
zapragnęłoby nam udzielić lekcji na ten temat, a tego z pewnością bym nie
przeżyła. – Wskazała podbródkiem na zgraję, która ustawiła się wzdłuż długiej
lady. Nieznajomi wyciągali głowy nad ramionami kolegów i koleżanek, próbując
dostrzec cokolwiek na wielkiej tablicy, która była wielkim odwzorowaniem kart
porozstawianych na stolikach.
- Jestem pewna, że byś
sobie z nimi poradziła.
Selena
odwróciła się w stronę szafy grającej. Wygrywała jedną z nijakich melodyjek,
które samoczynnie odtwarzały się, kiedy nikt przez dłuższy czas nie wybierał
repertuaru. Równało się to oczywiście z brakiem nowych monet.
- Masz drobne?
- Zaraz coś znajdę. –
Wyciągnęłam portfel i zaczęłam grzebać między przegródkami, szukając centów.
Wysypałam kilka na stół, a dziewczyna złapała je bez skrupułów. Podeszła do
machiny, wrzuciła je wszystkie oraz zaczęła wciskać raz po raz guzik do
przestawiania płyt. Kilka z nich zapuszczało swe pierwsze dźwięki, lecz
brunetka zaraz je urywała następnym kliknięciem. Dopiero melodyjny głos Celine,
której album Falling Into You rozbrzmiewał w Coffee Cloud niemal przy każdej
mojej wizycie, wydawał się ją zadowolić.
- Nie ma za co –
powiedziała, siadając z powrotem na swoim miejscu. – Co u Jonasa?
- Chyba nic. –
Wzruszyłam ramionami, oblizując łyżeczkę. Selena nadal nie trawiła Josepha.
- Mam dziś sesję
zdjęciową. – Kiwnęła głową w stronę odrzuconej gazety. – Szlag mnie trafia, jak
pomyślę o tonach fluidu i pozowaniu przed tymi gnomami.
- Zawsze możesz
zastrajkować i pójść na medycynę - odparłam dość niegrzecznie, bo z pełną
buzią, a kolejna salwa śmiechu studentów mi zawtórowała.
- Jestem na to za
głodna.
- Teraz już wiem, czemu
zamówiłaś pięć centymetrów ciasteczka - rzuciłam ironicznie.
- Mówię ogólnie! -
zaoponowała, strzepując włosy na plecy zamaszystym ruchem. Srebrny zegarek
zalśnił okazale na jej szczupłym nadgarstku przez wpadające przez okno nikłe
promyki słońca. - Przecież takie rozmowy o narządach muszą totalnie odbierać
apetyt. Wolę nie wiedzieć, jakie kwasy rozłożą ten sernik, gdy go połknę.
- No to może prawo?
Selena spojrzała na mnie z politowaniem i
nawet nie pofatygowała się, by z czystych manier zdusić w sobie głośne prychnięcie.
- No to nie marudź, że
musisz stać trzy godziny przed aparatem i udawać, że zmieniasz wzrok na
wyrazisty - skwitowałam, biorąc do ręki telefon, który zawibrował,
obwieszczając, że otrzymałam nową wiadomość.
Od: Najwspanialszy Joe
,,Napompuj koła w rowerze, będę o 17!"
Uniosłam brwi z uśmiechem. Zdążyłam się
przyzwyczaić do władczych zapędów Josepha, do którego planów każdy powinien się
dostosować bez żadnych protestów. Oprócz wzajemnej niechęci również to łączyło
go z patrzącą na mnie wyczekująco Sel.
- Nadal nie zmieniłaś
jego nazwy, prawda?
Zagryzłam z zakłopotaniem dolną wargę,
poświęcając chwilę uwagi literkom na ekranie. Irytowała mnie nazwa kontaktu
Josepha, jednak jednocześnie nie mogłam jej poprawić.
- Jesteś taka naiwna,
Dee - mruknęła Selena, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc.
- Bo?
- Prędzej czy później
pożałujesz znajomości z tym palantem, zobaczysz.
- Mam to potraktować
jako ostrzeżenie?
Wzruszyła beztrosko ramionami, zatapiając
muśnięte brzoskwiniowym błyszczykiem usta w kawie.
,,Drodzy internauci!
Piękne mamy dziś popołudnie, a uwieńczenie go długą
przejażdżką wzdłuż plaży wydaje się być wręcz idealnym rozwiązaniem. Po wypiciu
przepysznej latte w ulubionej knajpce jestem już wystarczająco naładowana
dobrymi fluidami, tymczasem grudniowe słońce najwyraźniej ma co do mnie większe
plany. Jak mogłabym zrezygnować?
Przemyślana_’’
Przeczytałam
dokładnie wystukane na klawiaturze słowa, po czym najechałam kursorem na
przycisk ,,publikuj’’. Mój blog prosperował swoim dawnym tempem i był dla mnie
rodzajem swoistej kuracji, ponieważ ujęcie w słowa kłębiących się we mnie w
ciągu ostatnich miesięcy emocji nie było prostą sprawą, aczkolwiek pomocną.
Lubiłam wyrzucić z siebie zarówno rozpacz, jak i przebłyski optymizmu, które
pojawiały się po spotkaniach z Joe.
- Joe przyjechał –
krzyknęła Madison z dołu, akurat w momencie, gdy opuściłam klapkę laptopa.
- Idę!
Młoda
szybko oswoiła się z częstymi wizytami swojego idola. Co więcej, dzięki nim jej
fascynacja zmalała do tego stopnia, że nigdy nawet nie próbowała z nim
przebywać w ich trakcie. Z jej głośników nadal słyszałam głosy jego oraz braci,
ale przestała o nich mówić, a i koszulka z logo Jonas Brothers zniknęła gdzieś
na dnie jej szafy.
- Gotowa? – Joe stał
oparty o framugę otwartych drzwi wejściowych, wpuszczając do domu podmuchy
wiatru. Ubrany w opięte na jego muskularnych udach sportowe spodnie i równie
dopasowany polar termiczny jak zwykle miał w oczach wesołe ogniki.
- Chyba nie aż tak –
odparłam, pokazując na trzymane przez niego rękawiczki kolarskie.
- Jakoś przetrwasz i
bez tego.
.
Na wstępie muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że wreszcie jest rozdział. Demi naprawdę dobrze sobie radzi, jak na kogoś, kogo życie tak się sypie. Uwielbiam Selenę, ale tutaj nie wiem co myśleć o tym jej ostrzeżeniu. Na początku sama miałam wątpliwości, co do Josepha, ale potem się do niego przekonałam. Mam nadzieję, że Selena, mimo wszystko się myli. Dallas mnie naprawdę irytuje. Na miejscu Demi chyba pojechałabym tam do niej i wytargała za włosy, żeby się opamiętała. Dems jest naprawdę silna, Maddison... nie wiem, czy śmiercią matki można usprawiedliwić jej zachowanie. Ja chyba nie mogę tego zrobić po tym rozdziale, jej pewnie też jest ciężko, ale chyba jednak za bardzo to wykorzystuje. Smutne jest to, co dzieje się z Eddiem. Joe naprawdę musi być dla Demi ogromnym wsparciem, bo jako jedyna z rodziny próbuje jakoś normalnie żyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :) xx
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMoże powinna porozglądać się za jakąś pracą?
Czekam na next!
Wspaniałe fan fiction, dopiero dziś na nie trafiłam ale już przeczytałam wszystkie rozdziały i czekam na kolejne!
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie. Mam nadzieję, że Demi jakos poradzi sobie z sytuacją z Maddie i Dallas, oraz że Maddie się polepszy. Chociaż trochę, w końcu straciła matkę. Joe zaś mam nadzieję, że nie skrzywdzi Demi, a ona głupio się nie zadurzy w nim i nie skończy się tak jak Selena mówi. Czekam na następny rozdział! Tobie również wszystkiego dobrego w nowym - 2015 - roku :)
OdpowiedzUsuńCześć. Nominowałam Cię do LA, więcej tutaj: http://cumberbatch-fanfiction-what-if.blogspot.com/2015/01/liebster-award.html
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam do nowo powstałego Spisu Opowiadań http://nasz-spis-opowiadan.blogspot.com/, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie 😉
Dopiero zaczynamy, więc każda nowa osoba i blog są dla nas ważne!
Załoga Spisu Opowiadań.
P.S. wciąż poszukujemy osób, które dołączyłyby do naszej załogi!
genialnie się to czyta ;) zapraszam do siebie!
OdpowiedzUsuń